Aktualności

Ile piłka nożna dla nas znaczy? „Znów mam głód futbolu”

Specjalne15.05.2020 
Komu nie brakuje piłki nożnej, prawda? Spotkaliśmy się z dwoma kibicami Śląska Wrocław mogąc z bezpiecznej odległości obserwować treningi pierwszej drużyny i porozmawialiśmy o tym, czego w trakcie tej wymuszonej przerwy od futbolu najbardziej nam brakuje. To będzie tekst przypominający o tych emocjach i przeżywaniu.

Górka Pafawag jest ulokowana wzdłuż torów kolejowych, między ulicą Kruczą a aleją Hallera. Ukształtowana na starym wysypisku śmieci mniej więcej w tym samym czasie – przełom lat 20-30. ubiegłego wieku – co stadion przy ulicy Oporowskiej, który obecnie jest bazą Śląska Wrocław. Po rewitalizacji jest z niej doskonały widok na boisko treningowe, które… wreszcie tętni życiem. Jeszcze w małych grupach, bez typowej rywalizacji, ale wreszcie z piłkami i perspektywą powrotu do ligowego grania jest miejscem zajęć pierwszej drużyny. A z góry można to bezpiecznie obserwować.

Właśnie tam zaprosiliśmy dwóch kibiców wrocławskiej drużyny, by porozmawiać o tym, czego przez dwa miesiące im brakowało i czy perspektywa powrotu do rozgrywek ligowych – choć bez kibiców – może dać radość. Jednak przede wszystkim poznaliśmy znaczenie futbolu w życiu każdego z nich.

***

Trening wygląda na bardzo leniwy. W ograniczonej grupie kilku zawodników trwają dośrodkowania, strzały, choć wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, bez meczowej dokładności i intensywności. – Podanie ładne… Ale nie przeszłoby pierwszego obrońcy. Ogląda się to strasznie. To jest dobre zagranie? Bez przesady. Przecież oni trenują od lat. Trafiają w manekina, który jest wbity w to samo miejsce od dziesięciu minut! – frustruje się Tomasz Owczarek. Frustruje się, ale i uśmiecha. To uśmiech kibica, który od marca nie doświadczył futbolu na żywo.

Tomek jest kibicem zaangażowanym. Od dziewięciu lat ma karnet, jest na większości spotkań, w weekendy ogląda mecze rezerw oraz juniorów. Na mecze piłkarskiego Śląska zaczął chodzić regularnie przed ponownym awansem do Ekstraklasy w 2008 roku, zafascynowany opowieściami… swojej babci. – Wszystkie mecze wyjazdowe oglądam z nią i to ona wkręciła mnie w kibicowanie. Mój tato ogląda tylko powtórki, bo na żywo nie wytrzymuje nerwowo. A babcia chodziła z dziadkiem na Śląsk, na olimpijski, na Pafawag… I tak już zostało. Wiem, że to nietypowe. Teraz babcia chodzi na mecze rzadko, zabieramy ją na urodziny – mówi.

***

Drugiego dnia mamy mniej szczęścia. Siedzimy w tym samym miejscu z Kacprem Rudzikiem, ale trening już się kończy. Kilka strzałów, podań i rozbieganie, zebranie sprzętu treningowego – tyle zobaczyliśmy z działań piłkarzy. – Do Wrocławia przeprowadziłem się trzy lata temu, ale od dawna kibicowałem Śląskowi, chodziłem w jego koszulce, gdy w mojej szkole wszyscy chodzili w barwach lokalnego rywala. Jestem nauczony kibicowania z dystansu. Ale po przeprowadzce od razu mówiłem kolegom, że muszę iść na mecz. Pamiętam, że to było dla mnie wielkie przeżycie. Przejazd tramwajem, wejście na stadion… To był 2016 rok – opowiada siedząc na ławce na górce Pafawagu.

– Fajnie się ten sezon obserwowało, były dobre wyniki. Po raz pierwszy chodziłem na mecze z myślą, że jest fajny trener, są wyniki, atmosfera, dobry skład… Fajnie się to obserwowało i w połowie sezonu przychodzi takie coś. Mam trochę obawy, że ten finisz sezonu będzie przepchnięty, że zbyt wiele rzeczy będzie niewiadomą, że to będzie loteria – zastanawia się. A to „coś” to koronawirus. Zagrożenie, wątpliwość, ale i wyrwa w życiu każdego kibica. I o jego efekcie głównie rozmawiamy.

***

Rozmawiamy osobno, ale każdy z nich zauważa to samo. Najfajniejszy jest dzień meczowy, zarazem jest to doświadczenie, którego najbardziej im brakuje. – Trzeba mieć z kim chodzić na stadion. Teraz chodzę z dwoma kolegami z liceum. Na pewno nasze znajomości bez Śląska nie byłyby regularne. Człowiek pracuje, ma rodzinę, dzieci. A tak mamy dla siebie mecz. Naprawdę traktuję wyjście na stadion jako spotkanie towarzyskie. Nawet jak gra jest beznadziejna, to i tak przegadamy 90 minut – mówi Tomek.

– W ostatnich tygodniach oglądałem głównie pojedyncze akcje. Gol Sebino Plaku z Club Brugge w 2013 roku. Mega akcja. Ale całych meczów nie mogę z powtórzenia przyjmować. To nie to samo – zauważa Kacper. – Ta przerwa związana z wirusem spowodowała, że znów mam głód piłki. Obowiązki w pracy, dodatkowo studia… Nie zawsze w tym sezonie udawało się pójść na mecz. Jednak na początku rundy wiosennej poszliśmy na spotkanie z Górnikiem szóstką znajomych, fajną ekipą i zaczęliśmy się nakręcać, że będziemy wspólnie chodzić… Aż przyszedł COVID-19.

I kontynuuje. – Najbardziej brakuje mi po prostu tego, by to się działo. To dawało rytm, napędzało. O tym się dyskutowało ze znajomymi, potem dzień meczowy na stadionie albo przed telewizorem. Pracuję już drugi miesiąc zdalnie. Nie ma rozmów, dzielenia się przemyśleniami po meczu, a potem już o kolejnym spotkaniu. Wszystkie programy, stare mecze, filmy o piłce, które pojawiły się w okresie kwarantanny… Część było bardzo fajnych, ale to tylko zastępstwo. Niewystarczające – dodaje.

Tomek myśli podobnie. – W dzień meczowy nie mogę się na niczym skupić, wszystko jest mu podporządkowane. Co chwilę sprawdzam Twittera, czy są jakieś informacje, przecieki o składzie… - mówi i zastanawia się, patrząc na trening piłkarzy, jak na nich wpłynie ta przerwa. – Na pewno im też tego brakowało. Może ta przerwa na nich dobrze wpłynęła? Może pokaże się głód piłki? – pyta bardziej samego siebie.

Kacper: Największą frajdą jest obudzenie się w dniu meczu i po prostu myślenie o tym. Cały dzień mam zaplanowany, cieszę się, że będę mógł zobaczyć Śląsk. Obserwuję wszystko: ploteczki, składy, konferencje prasowe, wywiady… Mimo że w 90% przypadków wiem, co będzie powiedziane, to i tak chcę to przeanalizować, zebrać swoje przemyślenia. Potem mam opracowaną całą trasę: gdzie wsiąść w tramwaj, jak dojechać na stadion. A tam już siedzę ze znajomymi, rozmawiam z nimi czy innymi kibicami w trakcie meczu. Bardziej chodzę nie jako kibic dopingujący, ale dyskutujący. Dla mnie to cały obrzęd.

***

To nie są jednak rozmowy wyłącznie o powrocie. Każdy z nich sam z siebie porusza jeden z ważniejszych tematów: doświadczenia piłki jako kibic ze stadionu, nie sprzed telewizora. – Zastanawiam się z drugiej strony: Wrocław ma ogromny stadion, a ile sprzedano karnetów? Cztery tysiące? Dlaczego by nie wpuścić kibiców, siedzących daleko od siebie. Co na żywo, to na żywo. To nadal byłaby przyjemność. Myślę, że udałoby się zachować bezpieczeństwo. Nawet jakby to była jednorazowa akcja… – myśli Tomek.

– Brakuje mi tej atmosfery i zastanawiam się, jak oni to długofalowo rozwiążą. Wpuszczenie kibiców z ograniczeniami miejsca? To jest do zrobienia, ale czy będzie się kalkulowało? Na jedną osobę osiem krzesełek wokół byłoby wolnych. Nie, nie wyobrażam sobie tego – mówi i wstaje, by pokazać, jak niby miałby się cieszyć ze strzelonego gola.

***

– No patrz. I co z tego, że trafił? – macha Tomek po kolejnym schemacie treningowym. – W grze już dawno przy takim przyjęciu ktoś by mu tę piłkę wykopał. Nie jest to wykonywane meczowo, ale to może ten etap treningu. Mi bardziej chodzi o dokładność. Grając z kolegami wiesz, że masz takiego, który zagra ci w punkt. Zastanawiam się więc, jak profesjonalni piłkarze, którzy trenują codziennie, nie mogą tego zrobić. A może to kwestia naszej kultury? Czy jesteśmy tak spaczeni profesjonalistami z absolutnego topu, a brutalna rzeczywistość reszty jest inna? – myśli.

Z Kacprem nie oglądamy treningu, ale także rozmawiamy o futbolu: o sposobie jego odbierania. – Mam teorię, że gdy wróci piłkę, to dyskusja będzie… gadaniem dla gadania. Jest tak duża dostępność informacji, dzielenia się nimi, że każdy chce błysnąć. A urok meczów jest taki, że na trybunach kibic nie jest tak odważny w udzielaniu uwag – tłumaczy swoje przemyślenia. – Na początku kwarantanny miałem tak, że mi tego nie brakowało. Tyle jest tych lig, ale pomimo całej tej dostępności, to oglądałem jedynie Śląsk Wrocław i Aberdeen, którym także kibicuję. A potem pustkę chciałem zastąpić gadaniem o Śląsku, starych meczach, golach, lecz przyszedł moment, że to się wyczerpało. Jak rozmawianie po raz piąty o którymś sezonie serialu – przyznaje.

***

Każdy z nich ma swoje wspomnienia. Tomek wskazuje na mecz Pucharu Polski z 2007 roku, gdy dla drugoligowego Śląska wizyta bardzo mocnej Wisły Kraków była ogromnym wydarzeniem. – Wybrałem się z tatą i kolegą na ten mecz i wszystko wróciło – przyznaje, choć Śląsk wówczas w rzutach karnych przegrał. Dla Kacpra jest to spotkanie z Legią Warszawa (2:1) sprzed trzech lat. – Nie chodzi o to, jaki był rywal, ale energię stadionu, liczbę kibiców, emocje w trakcie, wspólną radość. Czuło się tłum. Do tego mecz był wieczorem, przy światłach. Czuć było ekskluzywność wydarzenia, jak kiedyś oglądając Ligę Mistrzów – rozpromienia się.

Perspektywa powrotu piłki pomaga. Frustracja z obserwowania średnio udanego treningu jest tak naprawdę satysfakcją z wyrwania się ze zdalnej pracy, by spojrzeć na ułamek tego, co dostarczało emocje. – Na początku strasznie mnie wkurzało, że piłki nagle nie ma. Przed kwarantanną razem z kolegami dwa razy w tygodniu sami graliśmy w piłkę i cały czas mamy ożywioną dyskusję, czy wracać do gry. Jestem za tym, by jeszcze poczekać. Ale kontakt jest cały czas, to najważniejsze – przyznaje Tomek.

– Dla mnie ta cała walka o powrót jest warta tego, by potem nie żałować, że się nie spróbowało. Z jednej strony to biznes, a więc też strata dla społeczności. Jednak piłka nożna jest w pierwszej kolejności dla kibiców, którą oni mogą wypełniać czas i swoje myśli – kończy Kacper. Do pierwszego meczu Śląska po wymuszonej przerwie już niecałe dwa tygodnie.

Michał Zachodny

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności