Aktualności

Głowacki, Brożek i Murawski, czyli reprezentanci niewykorzystani

Specjalne15.05.2018 
Arkadiusz Głowacki w swoim debiucie na mistrzostwach świata zagrał jak profesor, Paweł Brożek był największą nadzieją Leo Beenhakkera, a Rafał Murawski przed Euro 2008 strzelił gola Serbii w Belgradzie. Ta trójka byłych kadrowiczów – w sumie zaliczyli 115 występów – w ostatni weekend zakończyła swoje kariery w barwach Wisły Kraków i Pogoni Szczecin. Jednak jako spełnieni i wybijający się potencjałem ligowcy, w biało-czerwonych barwach ich potencjał pozostał niewykorzystany.

Gdyby karierę Arkadiusza Głowackiego w reprezentacji Polski mógł zdefiniować jeden moment, to ten z ogłoszenia powołań na mistrzostwa Europy 2012 byłby najbardziej odpowiedni. Nie optymistyczny, ale po prostu odzwierciedlający ten dziewięcioletni okres. Niemal równo sześć lat temu Franciszek Smuda przedstawił właściwą kadrę na turniej oraz sześciu zawodników na liście rezerwowych. I jedno z pierwszych pytań dotyczyło piłkarza, który w Euro miał nie zagrać. – Naprawdę szkoda mi Arkadiusza Głowackiego… – zaczął swoją odpowiedź ówczesny selekcjoner.

Jeszcze pół roku wcześniej wydawało się to mało prawdopodobne. W końcu w 2011 roku grał w kadrze tak często, jak w żadnym z poprzednich takich okresów. Do tego po transferze do Trabzonsporu doszły występy w fazie grupowej Ligi Mistrzów, w tym pamiętne zwycięstwo 1:0 na San Siro z mediolańskim Interem. Problemy zdrowotne zaczęły się tuż po nowym roku, czyli w okresie, który Głowacki zwykle spędzał na urlopie. Zimą liga w Turcji grała, gdy w Polsce odpoczywano. Uraz pachwiny najpierw nie wydawał się tak groźny, lecz po kilku tygodniach okazało się, że pauza potrwa aż do maja. Tego samego dnia, którego Smuda tłumaczył się z braku powołania, środkowy obrońca wrócił do gry w meczu z Galatasarayem. Dla niego było już za późno.

A szkoda. Nadzieje Głowacki rozbudził już w 2002 roku, gdy w zaledwie swoim trzecim występie w reprezentacji Polski i zarazem w debiucie na MŚ spisał się ze Stanami Zjednoczonymi (3:1) o niebo lepiej od podstawowych obrońców, którzy zagrali z Koreą Południową (0:2) i Portugalią (0:4). – Gdyby we wcześniejszych spotkaniach obrońcy pilnowali przeciwników tak ściśle jak Głowacki, to na pewno nie stracilibyśmy tylu goli – oceniał Dariusz Wdowczyk na łamach „Gazety Wyborczej”. A dziennikarze wyliczali: stoper Wisły zaliczył najwięcej obok Jacka Zielińskiego przechwytów (13), jedenastokrotnie przerywał ataki rywali. – Jaki profesor, ja? Panowie, nawet tak nie mówcie. Chciałem tu zagrać minutę, zagrałem 90 i jestem szczęśliwy – odpowiadał na komplementy Głowacki.

Następujący po mundialu sezon miał świetny: w karierze nie zagrał tylu spotkań, ile naliczono mu wtedy (43). Był defensywnym liderem Wisły Henryka Kasperczaka, która pokonała w europejskich pucharach Parmę (5:3 w dwumeczu), Schalke 04 Gelsenkirchen (5:2) i była bliska wyeliminowania Lazio Rzym (4:5). Ale w tym okresie w eliminacjach Euro 2004 Głowacki zagrał tylko raz, z San Marino. Pozostał – jak przez większość kariery w kadrze – piłkarzem na mecze towarzyskie. Tych o stawkę po MŚ 2002 zaliczył tylko sześć.

Nową nadzieją miały być eliminacje mistrzostw świata i w drużynie Pawła Janasa pewne miejsce Głowacki dostał… choć tylko w dwóch pierwszych meczach. Z Irlandią Północną w Belfaście cały zespół zagrał świetnie i wygrał łatwo, ale prawdziwym testem miała być Anglia już w drugiej kolejce. A w jej ataku Michael Owen, który właśnie trafił do Realu Madryt i Jermain Defoe, wówczas napastnik Tottenhamu. O atutach tego pierwszego Głowacki mówił przed prestiżowym starciem w Chorzowie. – Wszyscy doskonale je znamy: szybkość, strzał, świetną technikę. Jednej, stuprocentowo skutecznej recepty na powstrzymanie takiego piłkarza nie ma. Chociaż może jest i w środę ją odnajdę? Na pewno Owena trzeba po prostu kryć jak najbliżej i odcinać od podań – tłumaczył w rozmowie z dziennikarzem „Tempa”.

Jednak ten wieczór Głowackiemu nie wyszedł. Jeszcze w pierwszej połowie Defoe oszukał środkowego obrońcę i strzelił pierwszego gola. W drugiej, gdy Głowacki chciał ubiec Owena przy dośrodkowaniu, wślizgiem skierował piłkę do własnej bramki. Na lata ten mecz miał kojarzyć się ze stoperem Wisły – z jego wielkim, ale niezrealizowanym potencjale na międzynarodowej scenie. Ostatecznie o małej liczbie spotkań, a także o jednym występie na mundialu zadecydowało kilka aspektów: na pewno kontuzje, ale też brak wcześniejszego wyjazdu i zweryfikowania się w zagranicznej lidze (do Trabzonu trafił jako 31-latek) i przekonania kolejnych selekcjonerów, że w kadrze nawiąże do najlepszych występów z Wisły.

Ze swoimi atutami i stylem gry młodszym kibicom reprezentacji mógł przypominać Kamila Glika, lecz obecny stoper kadry w odpowiednim momencie zdecydował się na transfer do uciekającej ekstraklasie poziomem ligi włoskiej i tam rozwijał się fizycznie oraz taktycznie. Głowackiemu został dwuletni epizod w Trabzonsporze, kolekcjonowanie mistrzostw Polski i budowanie statusu legendy „Białej Gwiazdy”.

Nawałka widział go w Liverpoolu…

Z Pawłem Brożkiem problem polegał nie na ocenie umiejętności, ale mentalności napastnika. – Mam nadzieję, że się nie pomyliłem. Nadchodzi czas Brożka – mówił Leo Beenhakker na starcie eliminacji MŚ 2010. Wtedy snajper Wisły Kraków, król strzelców poprzedniego sezonu Ekstraklasy (23 trafienia w rozgrywkach 2007/08), miał też pecha. Na pierwsze zgrupowanie eliminacji przyjechał z kontuzją, a miał być podstawowym zawodnikiem kadry. Selekcjoner z Holandii do tego stopnia był zdeterminowany, by wprowadzić go do składu, że trenował z nim indywidualnie. Reszta drużyny ćwiczyła razem, a trener wymieniał podania z Brożkiem, wystawiał mu piłkę do strzałów na pustą bramkę – i tak przez 45 minut.

Jednak ze Słowenią (1:1) i San Marino (2:0) Brożek ostatecznie nie zagrał, na występ w tamtych eliminacjach musiał poczekać dopiero do następnej przerwy na kadrę. I wtedy stało się: strzelec ponad 50. goli w polskiej lidze trafił w międzynarodowym meczu o stawkę. Przeciwko Czechom już w 27. minucie Brożek rozegrał akcję z Jakubem Błaszczykowskim, mając piłkę na wprost bramki, ale poza polem karnym zdecydował się na strzał – precyzyjny, mocny, przy słupku i bez szans dla Petra Cecha. – Znakomicie! Tego życzyłem temu chłopakowi – emocjonował się Andrzej Juskowiak w komentarzu TVP. Biało-czerwoni wygrali 2:1 i do Bratysławy jechali z nadzieją, że jeszcze przed półmetkiem eliminacji uda się zdobyć przewagę w wyrównanej grupie.

Nic z tego. Polacy prowadzili po asyście Brożka i golu Euzebiusza Smolarka – napastnik zachował się nietypowo dla siebie, w sytuacji sam na sam z bramkarzem podając do kolegi – ale chwilę po zejściu tego pierwszego gra się załamała. Słowacy po katastrofalnych błędach obrońców i bramkarza strzelili dwa gole, od tego zaczął się też dramat biało-czerwonych w całych eliminacjach. Do ich końca zdołali wygrać jedynie z San Marino, w grupie zajęli dopiero piąte miejsce. Brożek zagrał jeszcze trzykrotnie, ale bez efektów.

A mogło być inaczej, bohaterem kibiców reprezentacji Brożek zostałby już na mundialu w 2006 roku, gdy wszedł na ostatnich kilka minut w meczu z Ekwadorem i zamiast w słupek strzelić gola. Mógł on potwierdzić tym samym opinię Zbigniewa Bońka, który przed mistrzostwami mówił: „dobrze, że na mistrzostwa jedzie zdolny Paweł Brożek, ale jego widzę raczej w roli wchodzącego z ławki rezerwowych bez presji i obciążeń”. Porażka 0:2 sprawiła, że ta presja wyniku była już w starciu z Niemcami, lecz w tym starciu z gospodarzami Polakom zależało bardziej na obronie. Brożek wszedł na boisko po golu Olivera Neuville’a w doliczonym czasie, wielu załamanych kibiców jego wejścia nawet nie zanotowało. Z Kostaryką na pożegnanie pojawił się już w drugiej połowie w miejsce zawodzącego Macieja Żurawskiego, lecz też bramki nie zdobył.

Ostatecznie ten gol z Czechami był jednym, którego Brożek w reprezentacji strzelił w meczu o stawkę. – Zagrałem w mundialu, Euro, ale na żadnej z seniorskich imprez nie udało się Polsce wyjść z grupy. Można tylko stwierdzić, że pokazałem się na arenie międzynarodowej, choć bez postawienia kropek nad i – mówił w niedawnym wywiadzie dla „Łączy Nas Piłka”. Ale z tym jednym z najlepszych snajperów w historii ligi polskiej łączy się również historia początku kariery reprezentacyjnej Roberta Lewandowskiego.

Gdy w 2008 roku przed meczami ze Słowenią i z San Marino kontuzja wykluczyła piłkarza Wisły, to drugim powołanym napastnikiem był obecny kapitan kadry, wtedy 20-latek z Lecha Poznań. Zadebiutował w tym drugim spotkaniu i po kilku minutach strzelił pierwszego gola. Brożek też trafił w swoim debiucie – z Meksykiem w 2005 roku – ale później kariera w kadrze nie potoczyła się tak, jak tego chciał. – Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, sądziłem, że w wieku 26 lat zagra w Barcelonie, Interze, Liverpoolu – mówił Adam Nawałka w 2009 roku w „Gazecie Wyborczej”. Za to na zakończenie rozdziału kariery z kadrą, już pod skrzydłami obecnego selekcjonera, został Brożkowi gol strzelony Mołdawii, w roli kapitana.

Jak między tyczkami

Ta statystyka wielu fanów może zaskoczyć: Rafał Murawski ma większy staż w reprezentacji (48 występów) od Arkadiusza Głowackiego (29) i Pawła Brożka (38), rozegrał też więcej meczów o stawkę (14). Przede wszystkim środkowy pomocnik wchodził do kadry w jednym z jej lepszych momentów pierwszej dekady XXI wieku. Drużyna Leo Beenhakkera była liderem grupy już po półmetku eliminacji Euro 2008, holenderski selekcjoner szukał możliwości poszerzenia kadry i po obserwacjach wybrał piłkarza Lecha Poznań. Dał mu zadebiutować jeszcze w 2006 roku w Belgii, gdy Polacy bronili jednobramkowego prowadzenia, dwanaście miesięcy później wszedł na końcówkę spotkania z tym samym rywalem, gdy trzeba dowieźć wynik i zaklepać miejsce na mistrzostwach Europy.

Udało się, a Murawski w kolejnym, kończącym eliminacje meczu z Serbią w Belgradzie zagrał w podstawowym składzie i strzelił gola. Długie podanie z linii środkowej posłał Mariusz Lewandowski, a pomocnik w pełnym biegu wykończył akcję. – Był najlepszym piłkarzem na boisku. Podobnego zdania był sam boss – mówił wówczas dziennikarzom Bogusław Kaczmarek, asystent Beenhakkera. - Rafał biegał między rywalami jak między tyczkami. A to przecież nie był byle kto, tylko piłkarze, którzy kosztują po 8-10 mln euro.

Na mistrzostwach rozgrywanych w Austrii i Szwajcarii zagrał dopiero w końcówce drugiego meczu z Austrią (1:1) i w przegranym starciu z Chorwacją (0:1). W spotkaniu, które było dla Polaków pożegnaniem miał grać bardziej defensywnie, ale odbiór piłki nigdy nie był jego najmocniejszą stroną. Murawski pewniej czuł się będąc rozgrywającym, kontrolując tempo spotkania podaniami, czasem odważniej włączając się do ataków, jak w Belgradzie. Ten brak zrozumienia jego roli przez Beenhakkera – a może spełnienia wymagań Holendra przez piłkarza – było widać w kolejnych eliminacjach. Ze Słowenią na starcie zszedł już w przerwie, był pierwszym zmienianym także w meczach ze Słowacją i Irlandią, dwukrotnie wchodził na ostatnie minuty.

Liderem został u następcy Holendra, którego Murawski znał doskonale. Franciszek Smuda przecież prowadził go w Lechu Poznań, gdzie wówczas już pomocnik Rubina Kazań rozwinął się w jednego z czołowych pomocników Ekstraklasy. W ciągu dwóch lat przygotowań do Euro 2012 był nazywany przez dziennikarzy „pupilkiem selekcjonera”, rozegrał wtedy prawie połowę wszystkich swoich spotkań w kadrze, tylko dwa razy na 22 występy wchodząc na boisko z ławki rezerwowych.

Euro 2012 nie wyszło ani jemu, ani całej drużynie. Dwa lepsze momenty w meczach z Grecją i Rosją wystarczyły do zajęcia ostatniego miejsca w grupie, a z Murawskim kojarzy się najgorzej wspominana chwila mistrzostw. W 72. minucie pomocnik stracił piłkę na połowie Czechów w trzecim meczu, które Polacy musieli wygrać. Rywale wyprowadzili kontrę, wykończył ją Petr Jiracek i było po marzeniach o awansie. Minutę później wściekły Smuda zmienił Murawskiego.

Pomocnik po Euro 2012 zagrał jeszcze tylko w dwóch meczach reprezentacji, ale jako piłkarz po 30. nie miał większych szans na znalezienie się w odbudowywanej na młodszych zawodnikach kadrze. Podobnie jak Głowacki i Brożek, Murawski pozostanie dla fanów biało-czerwonych odzwierciedleniem tego z jak niewielu zawodników wcześniej udawało się wydobyć pełnię potencjału. Bo przecież i jako piłkarz Lecha, i w barwach Rubina grywał on naprawdę świetnie w europejskich pucharach. W drużynie z Kazania pokonywał Barcelonę na Camp Nou (2:1 w 2009 roku), remisował z nią u siebie (1:1 w 2010), był liderem zespołu z Poznania, który odważnie poczynał sobie w pucharze UEFA w sezonie 2008/09. Ale w tym najlepszym dla siebie okresie kariery trafił na największy dołek reprezentacji.

W miniony weekend na stadionach w Szczecinie i Krakowie pożegnano tych trzech piłkarzy – możliwe, że jedynie Rafał Murawski jeszcze postanowi kontynuować swoją karierę w innym klubie, niż Pogoń. Biorąc pod uwagę, ile osiągnęli w swoich klubach – Brożek siedem mistrzostw Polski, Głowacki sześć, Murawski jeden tytuł w Rosji oraz puchar kraju z Lechem – uczucie niedosytu w kontekście kadry jest naturalne, choć nie umniejszające ról, jakie stanowili przez lata gry w Ekstraklasie.

Michał Zachodny

(fot. Cyfrasport)

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności