Aktualności
Florian Krygier – wychowawca, który piłkarzy znajdował w… szkołach
Starszy, niepozorny jegomość, ubrany w zwykły dres i stare trampki pracował na jednym z boisk Pogoni. Pograbił, przygotował linie boczne. – Po wszystkim zapytałem, czy musi to robić. Odpowiedział: kur... zajęło mi to piętnaście minut i dwadzieścia sekund, czemu w takim razie nikt inny tego nie zrobi?! – ta historia, przedstawiona słowami byłego kustosza Pogoni Andrzeja Obsta, najlepiej obrazuje odpowiedzialność za szczeciński klub Floriana Krygiera.
Postawił na młodzież
Z Pogonią Krygier związany był od 1950 roku, spędził w niej ponad pół wieku. Historycznego wyczynu dokonał w 1958 roku, gdy Pogoń pod jego sterami po raz pierwszy w historii awansowała do piłkarskiej elity. Wyczyn tym większy, że tydzień przed ligowym finiszem „Portowcy” nie mogli być jeszcze pewni swego. Do awansu potrzebowali remisu ze Śląskiem Wrocław, a po pół godzinie gry przegrywali... 0:3. Ostatecznie zremisowali 3:3, a cały sezon przebrnęli bez chociażby jednej porażki.
Po wywalczonym w tak trudnych bojach sukcesie, trener Florian Krygier postanowił... zrezygnować i poświęcił się pracy z młodzieżą. – Widząc, że w Szczecinie nie ma zaplecza uznał, że praca z juniorami i trampkarzami jest najważniejsza – mówi Andrzej Obst, jeden z wychowanków Krygiera, do samego końca mocno związany z trenerem.
Legenda Pogoni wyprzedzała epokę pod wieloma względami. Dzisiaj obok drużyn seniorskich powstają jako odrębne twory piłkarskie akademie. Na to samo na początku lat sześćdziesiątych zdecydował się Krygier. – Uznał, że jedna Pogoń to będzie za mało. Zaczął budować dwie szkółki. Pogoń i Pogodno – dodaje Obst.
Do piłki seniorskiej, prócz krótkiego epizodu, już nigdy nie wrócił. Młodzież zyskała natomiast trenera, który pozwalał grać w piłkę. – Nigdy nas nie ograniczał, pozwalał myśleć na boisku, ale także grać swobodnie. Mogliśmy się wyszumieć – wspomina Obst, który – podobnie jak wielu innych młodych piłkarzy – znalazł w osobie Krygiera także wychowawcę. Florian chodził po szczecińskich szkołach i dowiadywał się, jak spisują się jego podopieczni. – Jak ktoś miał słabszy okres w nauce, to najpierw trener rozmawiał z nim osobiście, a potem – jeżeli to nie przynosiło efektu – zostawał odsunięty od drużyny, bo musiał poprawić wyniki w nauce. W tym kontekście miał także niesamowity kontakt z rodzicami. Nie tylko piłka nożna się liczyła, ale także wychowanie – dodaje Andrzej Obst.
Dzienniki ze Szczecina
Wszystkie te zmiany odnotowywał w dziennikach. Jeżeli dzisiaj wszystko można znaleźć w internecie, to w latach sześćdziesiątych to samo młodzi szczecińscy piłkarze mówili o dziennikach Krygiera. Dane wszystkich piłkarzy, szkoły, stan zdrowia w poszczególnych tygodniach. Obecność na zajęciach, podsumowanie każdego treningu, postępy w nauce, aż po statystyki meczów rozgrywanych przez juniorów. – Wszystko niemalże notował. Zaczęło się to w latach 1960-61, gdy właśnie przyszedłem do klubu wraz z bratem – mówi Andrzej Obst, który dzisiaj jest w posiadaniu archiwalnych zbiorów.
Taki też był Florian Krygier. Dokładny i skrupulatny. Ale jednocześnie doceniał życie. Może wpływ na to miało jego dzieciństwo. Sześć lat spędził w niemieckiej niewoli. Ale nie narzekał. Sport i piłka była dla niego wybawieniem. Młodzieży wpajał przywiązanie do szczecińskich barw. – Dla niego liczył się tylko jeden klub. Pogoń, Pogoń i jeszcze raz Pogoń – uśmiecha się były reprezentant Polski i medalista olimpijski z Montrealu 1976 Henryk Wawrowski.
Juniorzy ze Szczecina mogli nieraz rywalizować z niemieckimi drużynami, głównie dzięki kontaktom Krygiera. Młodych uczył zasad na zielonej murawie, ale także w życiu, kto pierwszy powinien mówić dzień dobry, albo jak się zachowywać w stosunku do starszych.
Szczecińską młodzież znał jak mało kto, bo w klubie spędzał godziny. Organizował szkolną ligę siódemek, z której najlepsi grali przed ligowymi meczami Pogoni. O młodzież dbał tak, jakby to od niej wyłącznie zależało jutro klubu. – Był znakomitym wychowawcą – dodaje Obst, który wraz z bratem Włodzimierzem trafił do Pogoni, gdy Krygier wypatrzył ich na szkolnej przerwie w szczecińskiej podstawówce. – Graliśmy wraz z bratem i kolegami na dłuższej przerwie. Ktoś nas z boku obserwował, nawet nie zwracaliśmy na to większej uwagi. A to był pan Florian. Po gierce zawołał sześciu-siedmiu chłopaków byśmy chwilę zostali i porozmawiali. Zapytał, czy nie chcemy spróbować swoich sił w Pogoni Szczecin – relacjonuje.
Wiaderko i grabki
Sposób działania pana Floriana był dość nowatorski, jak na tamte lata. Zaglądał na szczecińskie podwórka, szkolne place, wszędzie tam, gdzie grano w piłkę. – Wtedy do klubu można było się zapisać dopiero, gdy miało się dziesięć lat. Czasy były trudne, więc rozmawiał z rodzicami, zachęcał ich, by się zgodzili. To był jego styl – mówi pan Andrzej, który w późniejszych latach starał się w tej materii naśladować swojego trenera. Tyle, że zasięg został rozszerzony na obszar sąsiednich miast, a nawet województw.
Z wiekiem funkcje w klubie Krygiera się zmieniały, ale zaangażowanie i serce oddawane „Portowcom” pozostawało takie same. – To chyba najbardziej zasłużona postać w historii klubu. Miałem przyjemność pana Floriana poznać, gdy pokonywałem kolejne szczeble kariery. Zawsze przychodził na treningi, zajmował się boiskami. Wchodził na murawę z wiaderkiem i grabkami, sprzątał niczym gospodarz. Dziwiliśmy się, że miał tyle energii i zapału – mówił na łamach oficjalnej witryny Pogoni Szczecin Bartosz Ława. – Wielka postać. Właściwie od rana do wieczora można go było spotkać na boisku. Poświęcił się pracy z młodzieżą, oddany temu był bez końca – zauważa Henryk Wawrowski. Żadnej pracy w klubie się nie wstydził. Zajmował się boiskiem, gdy trzeba było, to je grabił i przygotowywał do gry młodym chłopakom.
Z granatowo-bordowymi był związany niemal do ostatnich swoich dni. Gdy już nie mógł przychodzić na stadion przy Twardowskiego, to i tak klub zawsze był dla niego bardzo bliski. – Zawsze będą go pamiętał ubranego w dres klubowy. Pogoń była dla niego wszystkim – dodaje na koniec Wawrowski.
Tadeusz Danisz
Fot: 400mm.pl