Aktualności

Chorzowskie trio. Klan, który uczył fachu Kamila Grabarę

Specjalne04.05.2020 
Umiejętności bramkarskie w tej rodzinie przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Marek Pietrek zaliczył kilka meczów w ekstraklasie w barwach Zagłębia Sosnowiec, a wzorem dla niego był ojciec Henryk, który zdobył mistrzostwo Polski z Ruchem Chorzów w 1968 roku. Dzisiaj rodzinne trio, bo jeszcze do tego dochodzi najmłodszy 29-letni Robert, szkoli swoich następców.

W środowisku piłkarskim na śląsku rodzina Pietrek jest znana prawie wszystkim. Henryk to jeden z najwybitniejszych bramkarzy w historii Ruchu Chorzów. Jego syn, Marek, tak wielkiej kariery bramkarskiej już nie zrobił, natomiast jest uznanym fachowcem od szkolenia młodych golkiperów.

12-letni Grabara trenował z seniorami

Najsłynniejszym wychowankiem 54-letniego Marka Pietrka jest Kamil Grabara, którego były bramkarz Szombierek Bytom czy kilku innych śląskich klubów trenował zarówno w Wawelu Wirek, jak i w Stadionie Śląskim w Chorzowie. – Kamil od najmłodszych lat przeze mnie był „ciągnięty za uszy”. Brałem go do starszych roczników, tak, by trenował z większymi chłopakami. W wieku 12-13 lat Kamil już trenował z seniorami Wawelu Wirek. Była tam taka mieszanka rutyny i młodości, Kamil również wtedy czasem trenował. Na początek raz w tygodniu, tak, by się oswoić z przedpolem, poznać duże bramki i seniorskie treningi. W miarę możliwości trenował częściej. Miał oczywiście zajęcia w swojej grupie, ale jak była okazja, to mówiłem, „przyjdź na trening do starszych, potrenujesz z seniorami na płycie”. Miał wsparcie bliskich, babcia go często woziła na treningi i tak mały Kamil zaczął nabierać krzepy – wspomina szkoleniowiec, który obecnie pracuje w Stadionie Śląskim. Jak podkreśla, Grabara nigdy nie marudził, nie bał się ciężkiej pracy. I już za dziecka miał charakter. – Kamil charakterologicznie wyprzedzał rówieśników. Mało jest bramkarzy ułożonych, którzy potem robią karierę. Kamil to raczej taki boiskowy bandyta, nie przeprasza, czasem nawet pójdzie po trupach do celu. Już w młodzieńczych grupach był przywódcą, wykonywał rzuty wolne. Miał to coś. Ale najważniejsza była praca, musiał się podporządkować i to robił – mówi Pietrek, który przyczynił się również do tego, że Kamil trafił do Stadionu Śląskiego. – Podpowiedziałem prezesowi Wawelu, który był odpowiedzialny za kadrę Śląska w tym roczniku, by zwrócił uwagę trenerów na młodego bramkarza, on na pewno wypłynie na szersze wody. Po dwóch selekcjach okazało się, że trafił do Chorzowa – zaznacza.


Grabara w reprezentacji młodzieżowej U-21 dwa lata temu spotkał się z Mateuszem Kuchtą, obecnie grającym w Odrze Opole. Znanych bramkarzy, którzy przewinęli się przez Stadion Śląski i ręce Pietrka jest jednak zdecydowanie więcej. Kuchta, Szymon Frankowski, Bartek Mrozek (obaj GKS Katowice), Miłosz Mleczko (Lech Poznań), Kacper Kołotyło. – Rocznik 1999 obfitował w bramkarzy, to był prawdziwy wysyp, moja wizytówka. Ale Kołotyło był najtrudniejszy – uśmiecha się Pietrek. – Jak się żegnaliśmy, to ojciec Kacpra napisał mi podziękowanie. Młodego ciężko było przekonać do pracy, zawsze był na „nie:, zawsze chciał mieć ostatnie słowo. Ja mówiłem, że coś jest okrągłe, a on mnie przekonywał, że jednak jajowate. W pewnym momencie było wóz, albo przewóz i dziękujemy sobie – obrazowo opisuje Pietrek. – Na końcu jednak podziękował za szkołę życia – mówi o bramkarzu Wisły Puławy.

Autor sukcesów w MMA

Większość z podopiecznych Marka Pietrka obecnie dobija do seniorskiej piłki, ma za sobą także występy w młodzieżowych reprezentacjach. Kilka lat temu jednak mało kto na nich stawiał. – Miłosz był chyba dobitnym tego przykładem. Ojciec Stefan przyprowadzał go na pierwsze zajęcia. Mały płakał, nie był przekonany do tych zajęć, ale z czasem złapał bakcyla. Najpierw trafił na mojego ojca, z czasem do mnie – opisuje Marek Pietrek. Wychowankowie familii Pietrek odnoszą sukcesy nie tylko na niwie piłkarskiej. – Trenowałem także Macieja Browarskiego. W piłce furory nie zrobił, nie miał wzrostu, ale sukcesy odnosił w MMA. Pytany po jakiejś walce, kto wpłynął na jego sukcesy odpowiedział, że trener bramkarzy na piłkarskich zajęciach, bo pokazał mu, jak trzeba pracować i jak dochodzić do sukcesów – opowiada. 

Dla naszego rozmówcy recepta na bramkarski sukces jest prosta. – Niektórym młodym adeptom, którzy mieli wątpliwości, mówiłem wprost: będziecie, za przeproszeniem, rzygać tą jednostajnością w treningach, ale tak trzeba robić. Nie będziecie tego robić, nie zaistniejecie w piłce – mówi Marek Pietrek i podaje przykład Szymona Frankowskiego, drugiego bramkarza GKS Katowice, na którego jeszcze jakiś czas temu nikt by nie postawił. Dzisiaj jest coraz bliżej gry w klubie z Bukowej.

W familii Pietrków nie ukrywają jednak, że równie ważna jak trening bramkarski jest dyscyplina. – Ci, co się mnie słuchają, dobrze na tym wychodzą – żartuje syn mistrza Polski z 1968 roku. – Wspólnie z ojcem zjedliśmy zęby na fachu bramkarskim. Wobec dzieci preferuję taką samą szkołę, jak mój tata. Albo pracujesz, albo nie ma zmiłuj się. Jestem kontynuatorem tego, co ojciec mnie nauczył, a mimo, że to stara szkoła, to przynosi efekty – mówi Marek. Jego ojciec też może się pochwalić kilkoma znaczącymi wychowankami, jak chociażby Robertem Stankiem z Zagłębia Sosnowiec, czy Tomaszem Rogalą, obecnym trenerem bramkarzy GKS Tychy. W rodzinie Pietrek liczą, że sztafeta bramkarzy będzie kontynuowana. – Nie wiem czy w Polsce jest takie rodzinne trio – uśmiecha się Marek.

Niezależny trener - wychowawca

Marek Pietrek nigdy nie zajął się zawodowo szkoleniem bramkarzy. Sam siebie uznaje za „niezależnego trenera”, bo jednocześnie pracował na kopalni. Po pracy zajmował się trenowaniem seniorów lub dzieciaków. Teraz, już jako emerytowany górnik z ośmioletnim stażem, pracuje z bramkarzami na Stadionie Śląskim, zarówno z najmłodszymi grupami, jak i niemal seniorami. Popołudniami i wieczorami organizuje jeszcze dodatkowe zajęcia. – Pomagają mi w tym ojciec i syn. Chcemy by bramkarze złapali trochę świeżości, nowej krwi. Trenując non-stop z jednym trenerem zawodnik zupełnie inaczej odbiera trening, aniżeli gdy co jakiś czas trenuje z kimś innym. Wiele to daje. Mnie zawodnicy znają już na pamięć, pewne ćwiczenia się powtarzają, a inny trener ma inny pomysł, inne są zajęcia, jest trochę świeżości. Każdy z nas ma inne spojrzenie. Ojciec bazuje na doświadczeniu, a syn z kolei opiera się na nowinkach – tłumaczy środkowy z całego rodu. 


Dzisiaj rodzinne tradycje kontynuuje syn Marka, Robert. W bramce przebijał się między innymi w Piaście Gliwice i Rozwoju Katowice, teraz sam szkoli młody narybek. – Jak się spotkamy we trójkę, to jest tylko jeden temat dyskusji. „A widziałeś ten mecz, tę interwencję. A ta bramka czemu padła, co bramkarz mógł lepiej zrobić, gdzie był błąd”, możemy tak rozmawiać godzinami – opowiada pan Marek, który podczas zajęć bramkarskich już wyszukuje następców Kamila Grabary i innych. – Są perełki, które trzeba jednak oszlifować. Wśród trzydziestu jest 6-8, którzy mają duże umiejętności, wszystko jednak potem rozbija się o warunki. Dzisiaj, jak ktoś nie ma 190 cm, to się nie przebije, nawet jak jest skoczny i ma większy talent niż wyżsi bramkarze. Nie wiem z czego to wynika... – zastanawia się Pietrek i podaje przykład innego swojego wychowanka Krystiana Brzenka, który z racji wzrostu musiał porzucić marzenia o karierze piłkarskiej na rzecz futsalu.

Byłego bramkarza młodzieżowych drużyn Ruchu Chorzów Marek Pietrek namówił do zmiany dyscypliny. Trener Stadionu Śląskiego nie ukrywa, że praca z dorastającą młodzieżą to poniekąd także rola wychowawcy. – Ja jestem wychowawcą, który chce młodzieży wpoić pewne nawyki bramkarskie. Nie jestem żadnym specem od trenowania bramkarzy – definiuje swoją prace i dodaje. – Dzisiaj młodzież ma trudniej poświęcić się piłce. Wszystko jest, dlatego trudniej wybrać futbol, wzbudzić futbolową pasję. Młodzi przychodzą na boisko, ale bardziej zwracają uwagę na to, jak wyglądają niż na to, co robią. Grają, ale jednak nie grają. Są oczywiście wyjątki, na dwudziestu jest piątka, która wie czego chce, ale kiedyś te proporcje były odwrotne. Dlatego staram się im wpoić pasję. Najmłodsi czasem na trenera patrzą z większą uwagą niż na rodzica. Zwłaszcza gdy trener coś osiągnął na boisku. Potem czasami słyszę od rodziców prośby, niech pan powie mojemu synowi, by ściął włosy – wspomina z uśmiechem niedawne sytuacje Pietrek.  A najlepszą nagrodą za nieraz ciężkie momenty jest docenienie po latach. – Gdy już dorośli zawodnicy pamiętają, składają życzenia z okazji świąt czy urodzin, to jest największa nagroda. To dowód na to, że praca trenera, ale także wychowawcy nie poszła na marne – dodaje na koniec Pietrek.

Tadeusz Danisz

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności