Aktualności

[ARTYŚCI FUTBOLU] Artur Barciś: Piłka nożna wywołuje we mnie zdrowy brak kontroli

Specjalne07.08.2020 

O piłce nożnej może rozmawiać godzinami. W środowisku artystycznym Artur Barciś jest jednym z największych kibiców, choć trudno spotkać go na stadionie. – Mecze wolę oglądać w telewizji. W domu nikt mnie nie nakręci, gdy używam „brzydkich” wyrazów – mówi w długiej rozmowie z Łączy Nas Piłka z cyklu „Artyści futbolu”.

Gdyby miał pan zdefiniować, czym dla pana jest sport, jak by to zabrzmiało?

Sport to są emocje. Emocje prawdziwe, nie takie, jakie zazwyczaj odtwarzam na scenie. Gra aktorska polega na wywoływaniu w sobie pewnych emocji i umiejętności ich powtórzenia, zwielokrotnienia. W sporcie są one całkowicie spontaniczne, wynikające z kibicowania drużynie czy zawodnikowi. Muszę przyznać, że ja ich zupełnie nie kontroluję. Emocje, które odtwarzam na scenie czy w filmie, są pod pełną kontrolą po to, żebym mógł je powtórzyć. W filmie konkretną scenę kręci się wiele razy, z różnych ujęć, więc aktor musi umieć pokazać emocje tak samo kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy. Muszą pozostawać pod jego kontrolą. Gdy oglądam sport, przestaję nad tym panować. Używam „brzydkich” wyrazów, czego zazwyczaj nie robię, krzyczę. Sprawia mi to ogromną frajdę, bo to niezwykle przyjemne, gdy człowiek nie musi się kontrolować. To zdrowe emocje, zdrowy brak kontroli.

Myśli pan, że to coś zakorzenionego w kulturze? Od tysięcy lat ludzie interesują się rywalizacją obcych dla siebie osób. Jest to na tyle silne, że są w stanie nawet się ze sobą pobić.

Ja akurat bił się nie będę, ale fakt, to jest w pewnym sensie zapisane w ludzkiej naturze. Kiedyś napisałem felieton, który odbił się szerokim echem. Dotyczył zdarzenia, które miało miejsce na stadionie Legii Warszawa. Po przegranym meczu z Lechem Poznań drużyna wróciła do stolicy, a tam czekała na nich grupa kibiców. Zawodnicy zostali ustawieni w rzędzie i każdy z nich dostał „z liścia” w twarz. Przełożyłem to na realia artystyczne, pisząc o przedstawieniu teatralnym, które nam się nie udało, które z różnych przyczyn nie było takie, jak chcieliśmy. A to kolega miał słabszy moment, a to koleżanka miała „te dni”, ktoś zapomniał tekstu, publiczność się trochę nudziła, część wyszła w przerwie. Generalnie mieliśmy odczucie, że przedstawienie nam nie poszło. Gdy wychodziliśmy wyjściem dla artystów, czekała na nas grupa widzów. Każdy z nas dostał „z liścia”, oszczędzili reżysera. Nie będę jednak zgłaszał pretensji, bo widz ma zawsze rację. To był ironiczny felieton, który z jednej strony wywołał duże rozbawienie, a z drugiej oburzenie, bo rzekomo nie zrozumiałem istoty prawdziwego kibicowania. Podobno kibic „ma prawo”. Według mnie jednak go nie ma, więc nie wszystko można i nie powinno się robić.   

Dlaczego pana zdaniem, wśród tak wielu dyscyplin sportowych, właśnie piłka nożna budzi największe emocje?

Nie odkryję tutaj Ameryki, jest wiele opracowań na ten temat. Według mnie dlatego, że… ma duże boisko. Ta dyscyplina rozgrywana jest na sporej wielkości placu, podobnie jak na przykład futbol amerykański. Dzięki temu mecz może oglądać wiele osób na trybunach. Piłka nożna jest wyjątkowa dlatego, że istnieje nieskończona liczba możliwości przebiegu tego spektaklu. Liczba możliwych podań, mnożona przez 22, jest tak gigantyczna, że niemożliwe jest przewidzenie tego, co się wydarzy. Oczywiście, możemy zakładać, że FC Barcelona jest lepsza od Rakowa Częstochowa, któremu akurat bardzo kibicuję, bo pochodzę z tamtych stron, ale nadal nie wiemy, czy nie zdarzy się niespodzianka. Liczba kombinacji, popełnionych błędów, czy odwrotnie – ich maestrii – daje efekt totalnej nieprzewidywalności. Nie mamy pojęcia, co może się wydarzyć, i to jest w tym wszystkim najciekawsze.

Jest pan kibicem od wielu lat. Dostrzega pan u siebie inne reakcje na boiskowe wydarzenia, niż trzydzieści lat temu?

Nie, pod tym względem nic się nie zmieniło. Może dlatego, że nie kibicuję na żywo. Nie chodzę na stadiony, choć bywam zapraszany. Zraziłem się po jednym z meczów, gdy rzesza łysych facetów o szerokich karkach wykrzykiwała faszystowskie hasła w mieście, które było przez faszystów dogłębnie zniszczone. Wywołało to we mnie głęboki niesmak i powiedziałem sobie – nie chcę w tym uczestniczyć. Już mnie to nie bawi. Poza tym, nawet mecze siatkówki, które uwielbiam, wolę oglądać w telewizji. W obecnych czasach, dzięki rozwojowi technologii i fantastycznej jakości transmisji, można dostrzec wszystko. W 2014 roku wybrałem się na mecz otwarcia mistrzostw świata w siatkówce pomiędzy Polską a Serbią, rozgrywany na Stadionie Narodowym. Właściwie… nic nie widziałem. Żałowałem później, że kupiłem najdroższe bilety, choć z góry widać było znacznie więcej. Chciałem być blisko, a „być blisko” w tym przypadku oznacza „nic nie widzieć”. Sam fakt uczestnictwa w takim wydarzeniu był fajny, ale jednak wolę oglądać w telewizji. Poza tym w domu nikt mnie nie nakręci, gdy używam „brzydkich” wyrazów.

Piłka nożna ulega ciągłym zmianom. Nie przeszkadza panu, że jest to coraz wyraźniej biznes?

Ogólnie sport to jest biznes. Sportowcy pracują ogromnie ciężko nie tylko po to, by dostać medal. Codzienna harówka im się opłaca. Piłka nożna na wysokim poziomie gromadzi tysiące ludzi na stadionach i miliony, a czasami nawet miliardy przed telewizorami. Kibice za to płacą. I jeżeli multiplikuje się to w takich ilościach, pojawia się prawo podaży i popytu. Kluby chcą mieć w swoich szeregach zawodników, którzy przyciągają fanów. Jeżeli nie wynagrodzą ich odpowiednio, zrobi to rywal. Oczywiście, te sumy są horrendalne, czasami wręcz niemoralne, ale trudno się kopać z koniem. Taka jest obecna rzeczywistość. Myślę jednak, że futbol dochodzi powoli do ściany. Wystarczyło, że pojawił się poważny kryzys, czyli koronawirus, a okazało się, że kluby mają problemy. Straciły dochody ze sprzedaży biletów, z dnia meczowego. To ogromne kwoty. Na razie kluby sobie jeszcze radzą, bo mają pewne rezerwy finansowe, ale za chwilę zorientują się, że dysponują dużo mniejszymi pieniędzmi. Tak jest zresztą w każdej dziedzinie. Spójrzmy na moją – obecnie, gdy wychodzę na scenę, robię to za połowę wcześniejszej stawki. I zgadzam się na to, bo jeżeli może być zapełniona jedynie połowa widowni, to teatr nie może mi zapłacić tyle, co przy pełnej sali. Tym bardziej, że czasami nawet nie ma pięćdziesięciu procent, bo ludzie się boją chodzić na spektakle i ja ich bardzo dobrze rozumiem.

Mówi się, że stadion to nie teatr. A czy teatr może być stadionem? Czy uważa pan, że jest szansa, że w najbliższych latach pojawią się spektakle poświęcone w całości piłce nożnej?

Były już takie próby. Monika Strzępka i Paweł Demirski tworzyli spektakl „Tęczowa trybuna 2012”. Traktuje on o grupie kibiców, którzy są homoseksualistami i uważają, że również mają prawo być na stadionie.

Tyle tylko, że w tym przypadku sięgamy po zupełnie inny temat przewodni. W tym przypadku mamy do czynienia jedynie z umiejscowieniem akcji na stadionie, nie tematyką czysto sportową.

To przykład powiązania piłki nożnej z teatrem. Myślę jednak, że spektakl w całości poświęcony futbolowi nie jest możliwy. Mecz to wydarzenie jednorazowe. Dane spotkanie drugi raz się nie odbędzie. Mecz nie ma też napisanego scenariusza, jak spektakl teatralny. Oczywiście, teatr również tylko do pewnego stopnia jest związany ze scenariuszem, bo dzieje się na żywo i zawsze może zdarzyć się coś niespodziewanego. Ten sam spektakl grany dzień po dniu może się od siebie różnić, ale nie aż tak, jak piłka nożna, która jest zupełnie nieprzewidywalna. W sporcie przewidzieć można jedynie wynik wyścigu lekkoatletycznego, w którym jeden zawodnik czy zawodniczka bije na głowę swoich konkurentów. Wracając do teatru, oczywiście można w nim kibicować, na przykład jakiemuś aktorowi, którego się bardzo lubi i czeka na jego wejście. Sam doświadczyłem tego w Nowym Jorku, gdy oglądałem Glenn Close w musicalu „Sunset Boulevard”. Siedziałem w czwartym rzędzie i miałem poczucie, że niemalże mogę jej dotknąć. Coś niesamowitego. A co do „wielkiego ekranu” – film to pewna dramaturgia, przedstawiająca jakąś historię. Mecz piłkarski jest historią jednorazową. Nikt nie będzie oglądał sfilmowanego spotkania, skoro zna jego wynik. To tak, jak oglądać kryminał, wiedząc wcześniej, kto zabił. Filmy opowiadające historię dookoła jakiegoś wydarzenia sportowego są za to bardzo ciekawe, powstało ich mnóstwo.

W środowisku artystów jest zapewne wielu zapalonych kibiców. Zdarzają się burzliwe dyskusje na temat sportu?

Tak, oczywiście. Celują w tym szczególnie mężczyźni, kobiety interesują się tym tematem znacznie mniej, ale to dość powszechne. Moja żona zupełnie nie rozumie, czym się tak emocjonuję. Szczególnie, że gdy ja zasiadam do meczu, ona często zna już jego wynik. Najciekawsze mecze odbywają się zazwyczaj w tym czasie, gdy jestem na scenie. W takich sytuacjach interesujące mnie wydarzenia nagrywam, żeby je obejrzeć po powrocie do domu.

To też duża sztuka, by nigdzie nie natknąć się na wynik, szczególnie w przypadku dużych wydarzeń.

Jasne. Koledzy w garderobie doskonale wiedzą, że nie można mi szepnąć na ten temat choćby pół słowa, bo będę zły. Kilkukrotnie się to jednak zdarzyło i wtedy cała radość uchodziła, choć i tak oglądałem taki mecz. Czasem mam zwyczajnego pecha. Bardzo lubię też tenis i kiedyś nagrałem sobie ważne spotkanie z udziałem Agnieszki Radwańskiej. Nie znałem wyniku, ale gdy wsiadłem do samochodu i przekręciłem kluczyk w stacyjce, automatycznie włączyło się radio i zanim zdążyłem je wyciszyć, usłyszałem „Agnieszka Radwańska wygrała…”. Zadziwiająco często zdarzają mi się takie zbiegi okoliczności. Nauczony doświadczeniem, gdy mam podobną sytuację, najpierw wyciszam radio, a dopiero później uruchamiam silnik. Przytrafiają mi się też takie przypadki, zwłaszcza gdy reprezentacja Polski gra mecz w Warszawie, że jeżdżę do domu okrężną drogą, żeby nie widzieć kibiców. Nie wiem, czy się cieszą, czy są smutni, i mogę sam się przekonać, jak potoczył się mecz.

A nie ogląda pan meczów w garderobie, w przerwach pomiędzy wyjściami na scenę?

Oczywiście, że oglądam. Zawsze mam ze sobą komputer i jeżeli odbywa się jakiś ważny mecz, zerkam na monitor w każdej wolnej chwili. Bywa też, że specjalnie przyjeżdżam wcześniej do teatru, żeby na spokojnie obejrzeć takie spotkanie.

Co panu najbardziej przeszkadza w piłce nożnej?

Teraz jest już trochę inaczej, bo działa system VAR, ale kiedyś bardzo przeszkadzały mi pomyłki sędziowskie. Gole ze spalonego czy ewidentne faule niedostrzegane przez arbitrów wypaczały wyniki spotkań. Było to bardzo krzywdzące. Dziś tych pomyłek jest o wiele mniej. Poza tym nic mi chyba już nie przeszkadza, bo kocham piłkę nożną.

Jakie inspiracje ze sportu można przenieść do życia codziennego?

Przede wszystkim zasadę fair play. W życiu po prostu warto być uczciwym, jest wtedy po prostu lepiej. Myślę, że ludzie, którzy mają w „programie życia” kombinowanie, oszukiwanie czy krętactwa nie są szczęśliwi. Moim zdaniem ludziom uczciwym jest lepiej, choć mogę się mylić. Poza tym determinacja, sukces i ciężka praca, to oczywiste. Bez tego nie odniesie się sukcesu na dłuższą metę.

Rozmawiał Emil Kopański

Fot. East News

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności