Aktualności

[WYWIAD] Miłosz Stępiński: Zaczęliśmy trochę żyć ponad stan

Reprezentacja27.09.2020 
Kobieca reprezentacja Polski w ostatnim czasie była na fali wznoszącej. Zaskoczyła świetnym występem w prestiżowym turnieju towarzyskim Algarve Cup, potem postawiła się silnej Hiszpanii w eliminacjach do mistrzostw Europy. We wrześniu w słabym stylu przegrała jednak ważny w kontekście historycznego awansu na EURO 2022 mecz z Czechami. Selekcjoner Miłosz Stępiński w rozmowie z Łączy Nas Piłka analizuje ostatnie spotkania, wyjaśnia dobór taktyki, przybliża, w jakim miejscu znajduje się polski futbol kobiecy oraz zapowiada zmiany na październikowe starcia z Mołdawią i Azerbejdżanem.

Wiele cierpkich słów padło po dwumeczu z Czeszkami, szczególnie po tym w Bielsku-Białej. Może apetyty po wcześniejszych dobrych wynikach zbyt mocno urosły? Pokazaliśmy, że umiemy przeciwstawić się Hiszpanii, Włochom czy Szwajcarii, a tu przegrywamy w kiepskim stylu z Czeszkami…

Ja balonika nie pompowałem. Nigdy nie powiedziałem, że jedziemy na mistrzostwa Europy ani nic podobnego. Zawsze powtarzam, że gramy o zwycięstwo, ale to jest normalne. Być może niektórzy zobaczyli nasze wyniki na Algarve czy z Hiszpanią i stwierdzili, że nagle Polska zrobiła kosmiczny progres. Jasne, zrobiliśmy progres, ale nie jest tak, że będziemy teraz wszystko wygrywać. Tak się nie da. Pamiętajmy też, że Czeszki to nie jest zespół do bicia. Są losowane z lepszego koszyka niż my, bo z drugiego. To bardzo solidna drużyna, której większość piłkarek gra regularnie w Lidze Mistrzyń. I to wcale nie tylko w zagranicznych klubach, bo przecież w Champions League występują Slavia czy Sparta Praga. Poza tym federacja czeska znajduje się na siódmym miejscu w rankingu UEFA, na podstawie którego rozstawia się kluby w losowaniach do europejskich pucharów. Polska w tym rankingu jest 17. W Czechach pracuje się metodycznie. To my sobie ubzduraliśmy, że to słaby przeciwnik. Piłka nożna kobiet jest bardzo mocno zhierarchizowana pod względem jakości. To pokazują obecne i poprzednie eliminacje. Przeglądałem ostatnio tabele wszystkich grup kwalifikacyjnych do EURO w Anglii. Tylko w jednej drużyna, która była wylosowana z drugiego koszyka, jest niżej niż na drugim miejscu. We wszystkich pozostałych zespoły, losowane z drugiego koszyka, zajmują drugie miejsce, a te z pierwszego pierwsze. To oddaje poziom rozwoju futbolu kobiecego w danym kraju. W męskiej piłce tak nie ma. Tu poziom jest wyrównany, każdy może wygrać z każdym.

Czeszki pokazały nam, w jakim miejscu jesteśmy, czy to był po prostu wypadek przy pracy?

Marzyć każdy może, ale my zaczęliśmy trochę żyć ponad stan. Oczywiście miałem nadzieję, że zaprezentujemy się dużo lepiej, ale też nie drę szat i nie dramatyzuję nie wiadomo jak po tym dwumeczu. Po prostu nie udało nam się sprawić niespodzianki. Tak trzeba do tego podejść. Chcieliśmy się wyrwać z tego trzeciego koszyka, w którym tkwimy od ponad dekady, zrobić coś ponad to. I idzie nam coraz lepiej, jesteśmy coraz bliżej, bo w poprzednich eliminacjach przegraliśmy dwa razy z zespołem losowanym z drugiego koszyka, czyli ze Szkocją, a teraz odnotowaliśmy remis i porażkę. Największym problemem u nas jest brak stabilizacji. Co chwilę gramy innym składem, bo ktoś z niego wypada. Nie mamy takiego zaplecza, że wchodzi ktoś nowy i zapewnia nam tę samą jakość. Nie mamy dwóch równorzędnych piłkarek na każdej pozycji. Zawsze musimy łatać, kombinować, przestawiać. Potrzebujemy w Polsce większej liczby zawodniczek. Jest dużo młodych, utalentowanych dziewczyn, rosną pokolenia, ale brakuje nam tych doświadczonych, które grają w dobrych klubach. Celem jest wyrwanie się z trzeciego koszyka, ale pewne rzeczy nas blokują.

Pan ma sobie coś do zarzucenia po drugim starciu z Czechami?

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że możemy tak uklęknąć pod względem mentalnym… To jest ten element, którego nie przewidziałem. Nic nie wskazywało na to, że wejdziemy tak słabo w ten mecz. Kluczem był sam początek - zamiast od razu wyjść wysokim pressingiem, to Kasia Kiedrzynek ratowała nas już w pierwszych sekundach w sytuacji sam na sam. To zaskoczyło wszystkich, łącznie ze mną. Potem Czeszki na nas ruszyły, a my nie potrafiliśmy się pozbierać. Wszystko runęło jak domek z kart. Rywalki zrobiły to, co my mieliśmy zrobić. Przyjęły nas, wyczekały i jak rasowy bokser wypunktowały. Zabiły nas naszą własną bronią, czyli stałym fragmentem gry i kontrą. Nie pierwszy raz zresztą słabo wchodzimy w mecz. Pracujemy nad tym od dawna. Od ponad roku mamy w sztabie psychologa. Może znów musimy mocniej się nad tą kwestią pochylić. Dziewczyny są spięte, a przecież nie są gorszymi piłkarkami od przeciwnika. Nie powinny mieć żadnych kompleksów ani się niczego bać. Zabrakło spokoju, opanowania, przytrzymania piłki.

Wiele osób twierdzi, że zbyt defensywnie ustawił pan zespół.

Pamiętajmy, że taką samą taktyką zremisowaliśmy w Czechach oraz wcześniej z Hiszpanią. Tak samo graliśmy też na Algarve Cup. To nie była nowa taktyka. Dobrze czuliśmy się w takim ustawieniu. Tym razem jednak zmieniły się personalia. Ale nie było sensu zmieniać czegoś, co zostało wypracowane i dobrze funkcjonowało. Gdybyśmy nagle pozmieniali wszystko na jedno spotkanie i byśmy przegrali, to pojawiłyby się głosy, że po co przewróciliśmy do góry nogami coś, co nam wychodziło. Zawodniczki pytałyby: trenerze, dlaczego w najważniejszym meczu zmieniliśmy taktykę, która nam się sprawdzała? A przypomnę, że na drugą połowę wyszliśmy już ofensywnie, w ustawieniu 4-3-3. Zareagowaliśmy, bo taki był plan w przypadku, kiedy będziemy przegrywać. Byliśmy na to przygotowani. Ale to niewiele wniosło. Nasza gra wyglądała lepiej, ale dalej nie potrafiliśmy zdobyć bramki, a dodatkowo ją straciliśmy, ponieważ się odkryliśmy. Gdybyśmy w drugiej połowie strzelili gola i go nie stracili, to powiedziałbym - faktycznie, popełniliśmy błąd, tak trzeba było zagrać od początku. Tak się jednak nie stało. Ja wiem, że w Polsce każdy się zna na taktyce, ale kluczem do jej doboru jest wynik poprzedniego meczu.

W przypadku przegranej w Chomutowie wyszlibyśmy w Bielsku-Białej od razu ofensywniej?

Tak, bo musielibyśmy wygrać. Tylko - tu uwaga - nie jesteśmy w stanie tak grać przez całe 90 minut pod kątem fizycznym. Damy radę 45 minut, może 60. W naszym zespole tak mocno motorycznie przez całe spotkanie może pracować tylko Ewa Pajor, której z nami nie było. To pokazały chociażby mecze ze Szkocją w poprzednich eliminacjach. Zagraliśmy od początku otwartą piłkę, wygrywaliśmy, a w końcówce siedliśmy i traciliśmy gole. Trzeba uwzględnić ten element, kiedy mówimy o taktyce. Piłkarki to nie są figurki jak szachach, że wystarczy je tylko poukładać. Pierwszy mecz z Czeszkami nam się ułożył. Byliśmy zadowoleni z tego remisu. W drugim chcieliśmy, podobnie jak w pierwszym, przetrzymać napór przeciwnika, wybić go z rytmu, uspokoić grę, po czym zaatakować. Starcie w Chomutowie pokazało, że była to dobra taktyka, bo w drugich 45 minutach to my dominowaliśmy, stwarzaliśmy sytuacje bramkowe. Ale niestety nie udźwignęliśmy psychicznie tego słabego początku…

Czy te mecze wyglądałyby zupełnie inaczej, gdybyśmy mieli do dyspozycji Ewę Pajor i Aleksandrę Rompę (Sikorę)?

Nie ma w Polsce drugiej prawej obrończyni, która gra na takim poziomie, jak Ola Sikora. Trener Czeszek o tym wiedział i zdawał sobie sprawę z tego, że tu może być nasz słabszy punkt. Zagrała tam Gabrysia Grzywińska, która jest nominalną środkową pomocniczką. Alternatywą była jednak Ania Rędzia, która też w klubie gra na innej pozycji. Postawiliśmy na Gabę, bo występowała już na różnych pozycjach, udźwignęła np. mecz z Brazylią, grając w defensywie. Nie było podstaw, aby w nią wątpić. Lepiej także prezentowała się od Ani w treningach. Niestety u nas piłkarek na wysokim poziomie jest bardzo mało i często w przypadku czyjejś kontuzji trzeba zmienić komuś pozycję i liczyć na to, że sobie poradzi. Co do Ewy - wiadomo, że daje nam nie tylko jakość w ofensywie, ale także mental i pewność siebie. Szukaliśmy dla niej zastępstwa w naszej taktyce, w której kluczem jest dobry, szybki napastnik, który potrafi się utrzymać przy piłce i wziąć na siebie ciężar gry. Próbowaliśmy w tej roli Agnieszkę Winczo, Agatę Tarczyńską i Weronikę Zawistowską. Jaki był efekt, każdy widział. Nie mam jednak pretensji do Weroniki, bo nie dostawała w ogóle podań w pierwszej połowie drugiego meczu, bo całkiem rozsypaliśmy się z tyłu. Przesunęliśmy ją na „dziewiątkę”, żeby była zwolniona z zadań defensywnych i szukała swoich okazji z przodu, podobnie jak to zwykle robi Ewa. To jednak trochę inny typ zawodniczki, a poza tym została całkowicie rozpracowana przez rywala po pierwszym meczu.

Były także zdania sugerujące, że szansę powinny dostać młode zawodniczki, Kinga Kozak czy Paulina Filipczak. Uniosłyby presję tego meczu?

Nie w tym celu otrzymały powołanie. Po pierwsze swoich meczów nie grała reprezentacja U-19. Po drugie ze względu na pandemię mogliśmy zabrać na zgrupowanie więcej zawodniczek. W związku z tym wraz z selekcjoner Niną Patalon zdecydowaliśmy, że warto zabrać i przyjrzeć się w kontekście przyszłości takim piłkarkom jak Kinga Kozak, Zofia Buszewska czy Paulina Filipczak. Chcieliśmy, żeby zobaczyły, jak to wszystko wygląda w seniorskiej kadrze, jaki tu jest poziom, czego im jeszcze brakuje. Nie były przewidywane do tego, aby z marszu weszły na boisko w tak ważnych meczach. Poza tym to są bardzo młode dziewczyny, tu jednak trzeba trochę pobyć, zaaklimatyzować się. Adriana Achcińska zanim zadebiutowała, spędziła z nami sporo czasu. Zespół też by tego nie zaakceptował, że nagle do składu wskakuje tak młoda zawodniczka, która jest z nami pierwszy raz.

Zarzuca się słabe występy w tych meczach doświadczonym zawodniczkom. W kadrze powinna pomału nastąpić zmiana pokoleniowa?

Powiem tak - po poprzednich przegranych eliminacjach chciałem postawić przede wszystkim na zgranie zespołu i doświadczenie. Ewentualnie pomału dołączać młodsze zawodniczki. Konsekwentnie chciałem budować drużynę i osiągnąć pewną synergię. Nie zamierzałem wyrzucać starszych zawodniczek, tak jak to zdarzało się w przeszłości i nagle sięgnąć po grupę młodych. Taki eksperyment nigdy się nie sprawdza. Młodzież musi się ogrywać przy starszych. Jeżeli chodzi o samą grę - myślę, że dziewczyny same wiedzą, czy zagrały dobrze, czy nie. Nie mam w zwyczaju oceniać ich publicznie. Wiem, że to jest czasem nieuniknione, ale wolę, żeby oceniano mnie, a nie moje zawodniczki. Spotkanie z Czechami pokazało, że musimy poszukać pewnych zmian.

Październikowe starcia z Azerbejdżanem i Mołdawią to będą zupełnie inne mecze. Czy w związku z tym należy spodziewać się dużych zmian w kadrze?

Zdecydowanie tak. To będą kompletnie inni rywale, inna gra, inne założenia i, co za tym idzie, inne powołania. Przeciwko Czeszkom potrzebowaliśmy zawodniczek walecznych, o dobrych warunkach fizycznych, teraz potrzebujemy zawodniczek technicznych, które świetnie czują się z piłką u nogi. Będę przyglądał się tym piłkarkom, które ostatnio nie zostały powołane, a które pewnie będą chciały coś udowodnić. Muszę jednak mieć przekonanie, że coś wniosą do zespołu, nie będę wysyłał nikomu powołań pod czyjąś presją. Na pewno na Azerbejdżan i Mołdawię wyjdzie inny skład niż na Czechy. Będziemy musieli przede wszystkim zdobywać bramki, z czym ostatnio był problem. Jak chcemy przedłużyć swoje szanse na awans na mistrzostwa Europy, to trzeba wywalczyć sześć punktów w tych meczach, bo nikt nam ich za darmo nie da. Jeżeli tak się stanie i jeżeli Hiszpanki ponownie pokonają Czeszki, to w ostatnim spotkaniu eliminacji polecimy do Hiszpanii po cud, bo w takich kategoriach należy rozpatrywać wygraną na Półwyspie Iberyjskim. Nic jeszcze jednak nie jest przekreślone i o awans będziemy walczyć do samego końca.

Rozmawiała Paula Duda

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności