Aktualności
[WYWIAD] Miłosz Stępiński: To był szalony, ale dobry rok
Kamień spadł panu z serca, jak dowiedział się pan, że UEFA zgodziła się na przełożenie meczu z Hiszpanią?
Spadł. Trochę się obawiałem, że mogą nam przyznać walkowera. Cieszę się jednak, że zarówno UEFA, jak i federacja hiszpańska podeszła do tej sytuacji z duchem sportu. Bo to nie była kwestia tego, że nie chcieliśmy grać w piłkę albo że się czegoś baliśmy, tylko tego, że nie mieliśmy kim grać.
Sześć zawodniczek z pozytywnym wynikiem testu na koronawirusa, dodatkowo kilka pozostałych też źle się czuło.
I to większość z tych sześciu była przewidziana do gry w pierwszym składzie przeciwko Hiszpanii! Dorzućmy jeszcze do tego Adrianę Achcińską, która jeszcze przed zgrupowaniem dostała pozytywny wynik testu. W pierwszym treningu wzięły udział 23 piłkarki, a dzień później mielibyśmy ich dwanaście, może trzynaście. A właśnie wtedy planowaliśmy trenować główne założenia na mecz. Jaki więc byłby sens tych zajęć? Przełożenie tego spotkania było jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
Ze względu na sytuację epidemiologiczną oraz fakt, że kilka zawodniczek nie dostało zgody na przyjazd od swoich klubów, chcieliśmy przełożyć ten mecz już wcześniej, przed rozpoczęciem zgrupowania, ale wtedy otrzymaliśmy odpowiedź odmowną.
Patrzyliśmy realnie na to, co się wokół dzieje. W kraju było ponad dwadzieścia tysięcy zakażeń dziennie. Poza tym dostawaliśmy coraz więcej niepokojących sygnałów z klubów o kolejnych zarażeniach. Spodziewałem się więc, że po testach, które wszyscy musieliśmy wykonać przed przyjazdem na zgrupowanie oraz zaraz po przyjeździe na nie, mogą nam z kadry wypaść następne piłkarki. Ten mecz naprawdę nie miałby większego sensu w takich okolicznościach. Powtarzałem już wiele razy, ale powtórzę ponownie – to nie są dobre czasy do gry w piłkę.
Jak reagował pan te kolejne złe informacje dotyczące naszych zawodniczek? Codziennie pojawiała się wiadomość o tym, że albo ktoś jest chory, albo kontuzjowany, albo go klub nie puszcza.
Na początku się przejmowałem. Potem się denerwowałem. A później to już się zacząłem nawet uśmiechać. Nasza psycholog reprezentacji, Ania Ussorowska, stwierdziła, że humor to naturalna reakcja na stres. Zdajesz sobie w pewnym momencie sprawę z tego, że nie masz na to wpływu, musisz robić swoje i zdać się na los, bo co ci pozostało? Zresztą był czas przywyknąć, bo do kuriozalnych sytuacji dochodziło już wcześniej, przed wrześniowymi meczami z Czechami i październikowymi z Mołdawią i Azerbejdżanem. Przypomnę chociażby sytuację z Kasią Kiedrzynek, która w październiku musiała opuścić nas dzień przed wylotem do Kiszyniowa, bo taki dostała nakaz z klubu.
Jak z perspektywy trenera można przygotowywać się do takiego zgrupowania, kiedy do końca nie wiadomo, kto na nim będzie i kto kiedy wypadnie?
Chyba nie można. Tym bardziej że ja mam takie niemieckie podeście, po mojej mamie, musi być Ordnung – wszystko do końca lubię mieć zorganizowane i poukładane. Oczywiście są pewne elementy nieprzewidywalne, czasem trzeba reagować na bieżąco, ale nie w takiej skali, jak to ma miejsce obecnie. Praca selekcjonera jest teraz mocno ograniczona, to praktycznie jak wróżenie z fusów, kto będzie, a kto nie. Decyzji nie podejmuję ja, ale doktor, sanepid, UEFA. Najgorsze jest to, że u samych dziewczyn pojawia się strach. I moje rozmowy z nimi niewiele dają. Boją się, bo jest wiele osób zarażonych. To jest naturalne.
Pytanie, czy sytuacja w lutym będzie dużo lepsza.
Pod kątem pandemii – nie wiem. I nikt tego nie wie. Ale nasza pod kątem dostępności zawodniczek powinna być lepsza. Zdrowe będą Ewa Pajor czy Patrycja Balcerzak. Tylko... czy kluby je puszczą? Znów wyślę powołania zagraniczne i mogę dostać kilka odpowiedzi odmownych. To prawo, które w dobie pandemii mają kluby, do lutego się nie zmieni. Widzę jednak jeszcze jedną kwestię – w lutym do gry wracają reprezentacje młodzieżowe. Kadrę do lat 19 czeka ważny turniej Elite Round. My mieliśmy już do tego czasu być po eliminacjach i grać mecze towarzyskie, tymczasem sytuacja się zmieniła. Teraz dla nas luty jest najważniejszy, zagramy o wszystko. Jesienią mogłem bez problemu skorzystać z zawodniczek młodzieżowych, a co będzie za dwa miesiące, kiedy terminy się nałożą? To będą trudne decyzje.
Zmieniając temat – oglądał pan mecz Hiszpanek z Mołdawią?
Oglądałem. 10:0… Nokaut. Hiszpanki pokazały, że są niesamowicie rozpędzone. Pozostaje nam mieć nadzieję, że zima je nieco ostudzi.
W najsilniejszym składzie jesteśmy w stanie je pokonać?
Oczywiście, że tak. Już pokazaliśmy, że jest to realne. Co prawda w meczu towarzyskim, ale jednak. Można je zaskoczyć. Nie powiem jednak jak. Najważniejszy będzie luty.
Końcówka roku to czas podsumowań. Z jednej strony zawirowania związane z pandemią, z drugiej podtrzymane szanse na awans na Euro, z kolei z trzeciej bolesna porażka z Czeszkami. To był najbardziej szalony rok w pana trenerskiej karierze?
Szalony, ale szczęśliwy. Cztery wygrane, jeden remis, jedna porażka – to nie taki zły bilans. W ogóle całe eliminacje są szalone od samego początku. Już pierwszy mecz mieliśmy przełożony, z Czeszkami. Pamiętam, jak po losowaniu cieszyliśmy się z tego, jak udało nam się ułożyć terminarz gier. Ostatecznie nic z niego nie wyszło. Co do porażki z Czechami – jasne, że ona w nas siedzi. Ale wiemy, dlaczego przegraliśmy i nie możemy rozpamiętywać tego w nieskończoność. Możemy mieć natomiast satysfakcję, że do ostatniego starcia walczymy o finały mistrzostw Europy. Do końca wszystko zależy od nas. Takiej sytuacji kobieca reprezentacja Polski dawno nie miała. Na tym się skupiamy.
Rozmawiała Paula Duda