Aktualności
[WYWIAD] Jolanta Siwińska: Wyjechałam z parkingu podziemnego
Wiele osób ostatnio zadaje to pytanie, zadam je i ja… co się dzieje z Jolą?
Odradza się jak feniks z popiołów, żyje i ma się już dobrze (śmiech).
Już. A wcześniej?
Na początku nie radziłam sobie z tym wszystkim, co się wydarzyło. Moja głowa nie dopuszczała do siebie myśli o kontuzji. Ciągle biłam się z myślami. Miałam w sobie dużo gniewu. Nie mogłam się pogodzić z tą sytuacją. To wszystko siedziało w głowie tak bardzo, że nawet nie byłam w stanie oglądać żadnego sportu w telewizji, bo ciągle obserwowałam nogi sportowców i wydawało mi się, że im kolano ucieka, że łapią kontuzje. Trwało to z dwa-trzy miesiące. Teraz już jest w porządku, ale było strasznie. Całe szczęście, że nie mogłam tego momentu, jak odnoszę kontuzję, później nigdzie obejrzeć. Zwykle nasze treningi na zgrupowaniach reprezentacji są nagrywane, ale na ostatnie kilka minut gierki tego dnia akurat wyczerpała się bateria i okazało się, że tego nie ma na nagraniu! Gdyby było, to pewnie chciałabym do tego wrócić, zobaczyć. A tak to miałam spokój. Cieszyłam się, że ta bateria się wyczerpała.
Dużo potrzebowałaś czasu, żeby sobie to poukładać?
Oj tak. Początki były straszne. Nie wiem, jak moi bliscy ze mną wytrzymali, bo mi samej było ciężko. Musiałam kilka razy pójść do psychologa.
Aż tak?
Niestety. To wszystko się skumulowało. Wpadłam z kontuzji w kontuzję. Latem 2018 roku podpisałam kontrakt z Górnikiem Łęczna, a jesienią zagrałam jedynie z 2-3 mecze. Ciągle zmagałam się z urazem ścięgna Achillesa, który się ciągnął i ciągnął. I kiedy było względnie dobrze i miałam walczyć o pierwszy skład w reprezentacji, to przytrafiła się kolejna kontuzja. Nie tylko zerwałam więzadła krzyżowe, ale również poszła chrząstka stawowa. Potrzebowałam dwóch rekonstrukcji. Dwa i pół miesiąca chodziłam o kulach i nie mogłam stawać na tej nodze. Jak obserwowałam w jakim tempie znika mi mięsień czworogłowy, to się łapałam za głowę. Podłączali mi compexy (elektroniczny stymulator mięśni – przyp.red.) i nawet nie miało się tam co napinać. Sama skóra. Sam powrót do chodzenia to było więc coś dużego. Moje biodra były powyginane w każdą stronę, a gdzie tu myśleć o bieganiu. Zaczynałam nawet nie od zera, ale od poziomu minus jeden. Od parkingu podziemnego. Ale wyjechałam z niego.
Miałaś momenty, w których chciałaś skończyć z piłką?
Nie tyle że skończyć, ale zastanawiałam się, czy ja jeszcze wrócę do takiej sprawności. Bo w jednej nodze problem z Achillesem, w drugiej z kolanem...
A pamiętam, że początkowo diagnoza nie była tak zła.
Sugerowano nadciągnięcie więzadeł pobocznych i trzy tygodnie przerwy. Ale czułam, że coś jest nie tak, bo już kiedyś miałam naderwane poboczne. Wtedy mogłam jednak chodzić, a nawet dokończyć mecz. A teraz nie mogłam na tej nodze stanąć ani jej zgiąć, od razu potrzebowała kul. Czułam, że coś nie gra. Już w Polsce moje obawy się potwierdziły. Rezonans wykazał najgorsze. Na początku był moment zaprzeczenia, później gniew, później targowanie się z tym. Przeszłam te wszystkie etapy. Nie ukrywam, że pojawiła się także lekka depresja. Nie mogłam spać, jeść. Na szczęście to wszystko już za mną i teraz widzę same pozytywy…
To słucham.
Piłkarsko oczywiście dużo straciłam i nie cieszę się z tego, że mi się to przydarzyło, ale myślę, że to ważne, żeby starać się szukać plusów, a ja ich tu naprawdę widzę teraz sporo. Nigdy wcześniej nie złapałam żadnej poważnej kontuzji. Jak grałam, to grałam. Rzadko bywałam u fizjoterapeutów. Ale prawda jest taka, że żyłam zawsze w takiej pogoni, w biegu. Z meczu na mecz. Z kadry na kadrę. Nigdy nie było czasu, aby zrobić wszystko od A do Z, po kolei, tak jak powinno być. Liczył się wynik, powołanie. Teraz w trakcie rehabilitacji widzę, że nie ma drogi na skróty. I właśnie tak powinno się też podchodzić do okresów przygotowawczych. Tymczasem często my – piłkarki – wiele rzeczy omijamy, bo nie ma czasu i idziemy na te skróty.
I to potem się odbija?
Tak. Wszystko wraca. Szczerze? Nigdy nie czułam się lepiej niż teraz. Czuję i rozumiem lepiej swoje ciało. Dźwigam w siłowni ciężary, o jakich kiedyś bym nie pomyślała, że będę w stanie dźwignąć. I to będąc jeszcze nie w pełni sił po kontuzji. Wróciłam do podstaw. Robiłam rzeczy, o których się już całkowicie zapomniało. Od oddychania poprzez podniesienie nogi, a na skakaniu i bieganiu skończywszy. Dziś mogę powiedzieć, że czuję się jeszcze lepiej niż przed kontuzją. Może tak miało być. Może to był dobry moment na to, żeby zwolnić.
Jakie jeszcze pozytywny dostrzegasz?
Mogę robić to, na co nigdy wcześniej nie miałam czasu. Na przykład prawo jazdy. W końcu! Poza tym poświęcam więcej czasu bliskim. Nauczyłam się także cieszyć małymi rzeczami, których wcześniej nie dostrzegałam. Kiedyś człowiek szedł na trening i narzekał, że zimno, że wieje i że trwa źle skoszona. Tak, miałam takie problemy. Jak chodziłam jeszcze o kulach, to czasem dziewczyny narzekały na przykład na to, że muszą grać na pozycji, na której nie lubią – tutaj pozdrawiam Patrycję Balcerzak (śmiech). A ja wtedy nie mogłam chodzić! W tamtym momencie chciałabym mieć ich problemy. Nigdy nie podejrzewałam, że przyjdzie taki czas, kiedy postawienie kroku będzie cieszyć mnie bardziej niż wyjście na trening i postrzelanie sobie w poprzeczkę.
Jola Siwińska obecnie, a Jola Siwińska sprzed kontuzji to dwie różne osoby?
Na pewno ta sytuacja zmieniła moje podejście do życia. Już się tak nie spieszę. Wcześniej bywało, że grywałam z urazami, bo mecz, bo muszę. Mówiłam sobie, że zaraz ból przejdzie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że może być jeszcze gorzej. Dziś wiem, że zdrowie jest najważniejsze. Mówi się, że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby później zrobić dwa do przodu. To oklepane powiedzenie, ale tak jest.
Jak wygląda teraz Twój standardowy dzień?
Od maja od poniedziałku do piątku przebywam w Warszawie, dzięki umowie PZPN z kliniką Enel-Sport. Weekendy mam wolne. Mam tutaj taką opiekę, na jaką zasługuje każdy sportowiec. Nie mogę na nic narzekać. Mam wszystko. Na początku spędzałam na rehabilitacji nawet 4-5 godzin dziennie. Potrzebowałam więcej zabiegów i pracy manualnej. Miałam sporo powikłań. Fizjoterapeuci z Enel-Sportu musieli się nade mną trochę poznędzać (śmiech). Przywiązywali mnie nawet do stołu i zginali mi nogę. Co tam się działo! Śmiesznie było. Dodatkowo ja sama byłam dość przewrażliwiona. Doktor Jacek Jaroszewski musiał ze mną dużo rozmawiać i mi tłumaczyć wszystko. Jestem mu za to wdzięczna. To super człowiek i lekarz. Trafiłam chyba w najlepsze możliwe ręce. Teraz już przychodzę i robię normalny trening, który trwa od półtorej do dwóch godzin.
To pewnie kolejne pytanie, które ostatnio często słyszysz. Co dalej?
Przede mną jeszcze półtora miesiąca rehabilitacji. Już kopię piłkę, żongluję, biegam. Duże ukłony i podziękowania w kierunku prezesa Górnika Łęczna, z którym się dogadałam i który dał mi szansę. Mimo mojej kontuzji, przedłużył ze mną kontrakt. Nie ukrywajmy, nie każdy klub by tak zrobił, a ja się strasznie tą cała sytuacją denerwowałam. Nie wiedziałam, co ze mną będzie. Kontrakt i poczucie tego, że mam gdzie wrócić, daje komfort psychiczny, którego potrzebowałam. Mam nadzieję, że będę mogła się odwdzięczyć po powrocie na boisko.
Wiadomo, kiedy to nastąpi?
Teoretycznie w styczniu, ale nauczyłam się już, że nie ma sensu wyznaczać sobie jakichś terminów. Podchodzę do tego na spokojnie. Każdy sobie stawia długoterminowe cele. A ja przestałam. Gdybym sobie teraz zakładała, że na wiosnę wrócę do gry w Ekstralidze i reprezentacji Polski, to to wszystko by mnie tylko frustrowało. Wróciłby pośpiech i negatywne myśli. A ja nic nie muszę. Nie chce mieć już w sobie stresu i tych pytań. Stawiam sobie mini-cele z dnia na dzień. Takie, które wiem, że mój organizm jest w stanie unieść. I te cele pomału prowadzą mnie do przodu i dają motywację.
Nie masz trochę poczucia, że ta kontuzja przyplątała się w najgorszym możliwym momencie? Akurat wtedy, kiedy kadra zaczęła dobrze się prezentować? Algarve Cup, potem mecze z Włochami i Brazylią, start eliminacji do EURO 2021…
Na początku myślałam o tym. Żałowałam. Zaraz eliminacje, reprezentacja zrobiła progres, wszystko poszło do przodu, a ja kontuzjowana. Ale... co się odwlecze... Myślę, że jeszcze wszystko przede mną.
Rozmowa i zdjęcia: Paula Duda