Aktualności
[WYWIAD] Ewa Pajor: Na początku było zderzenie ze ścianą
Pamiętasz swój pierwszy dzień w Wolfsburgu?
Przyjechaliśmy na dwa samochody. Rozpakowujemy torby w mieszkaniu, a tu nagle ktoś dzwoni do drzwi. Wszyscy przestraszeni, kto to może być. A tu nasza pani sąsiadka informuje nas, że zostawiłyśmy klucze z drugiej strony drzwi. Oczywiście mówiła po niemiecku i nikt początkowo nic nie zrozumiał. Porozumieliśmy się na migi. Pamiętam też, jak jechałam na pierwszy trening. Musiałam być odpowiednio wcześniej, ale wyjechaliśmy jeszcze wcześniej niż trzeba było, żeby mieć pewność, że się nie spóźnimy. Zaczęła nam szwankować nawigacja. Ja oczywiście od razu cała w stresie, spanikowana, że nie zdążę.
I zdążyłaś?
Na szczęście tak. Na miejscu miała na mnie czekać asystentka trenera. Przychodzę cała blada do szatni, tam nikogo nie ma, a ja nie wiedziałam, gdzie iść. Zaczęłam płakać. W końcu ta trenerka się pojawiła i zapytała, co się dzieje. A ja nie umiałam jej odpowiedzieć. Przekazałam jej więc telefon do Agaty Tarczyńskiej (wtedy zmieniającej Zagłębie Lublin na Medyk Konin – przyp. red.), która znała niemiecki. Trenerka dzwoni do niej i mówi tak: „przychodzę, Ewa płacze, a ja nie wiem, o co chodzi”. Agata jej wszystko wytłumaczyła, a trenerka zabrała mnie ze sobą i pokazała co i jak.
Dużo miałaś na początku podobnych sytuacji?
No dużo. Na szczęście w klubie jest Polka, fizjoterapeutka, która mi bardzo pomagała. Bywały sytuacje, kiedy nie wiedziałam, o co chodzi w ćwiczeniu na boisku. Wtedy trener Ralf Kellermann zawsze wołał Ewę. Ona jednak też nie znała niektórych słów po polsku, bo mieszkała już od wielu lat w Niemczech. Dopiero dwa lata po moim przyjeździe do Wolfsburga przyznała mi się, że po treningach próbowała się podszkolić i sama nauczyć, jak mi pewne rzeczy wytłumaczyć po polsku. Wszyscy zresztą w klubie mówią na nią „mama Ewa”, bo jest naprawdę kochaną osobą i zrobi dla nas wszystko.
A koleżanki z drużyny jak Cię przyjęły?
Praktycznie za każdym razem, kiedy biegaliśmy kółka na początku treningu, przyłączała się do mnie Anna Blasse (żywa legenda VfL Wolfsburg, reprezentantka Niemiec – przyp.red.) i pytała, co u mnie, co słychać, jak się czuję. Chciała dobrze, a mnie to strasznie stresowało, bo nie umiałam języka. Zawsze więc mówiłam po prostu ok (śmiech). Ale było to bardzo miłe i pamiętam to do dziś.
Jak dużym przeskokiem był dla Ciebie transfer do Wolfsburga pod kątem fizycznym?
To było jak zderzenie ze ścianą. Czułam, że odstaję i muszę naprawdę dużo pracować, żeby dostosować się do poziomu treningów. Koleżanki były ode mnie dużo silniejsze. A jeszcze zaraz po moim przyjeździe trenowałyśmy w mniejszej grupie, bo część piłkarek przebywała na mistrzostwach świata w Kanadzie. Później przeżyłam więc ponowny stres, kiedy dołączyły do nas reprezentantki krajów. Fischer, Popp, Dickenmann, Bachmann… Mogłam się tylko od nich uczyć.
Pewnie byłaś przerażona.
No byłam. Pamiętam, że na treningach moje piłki były celne, ale nie zawsze takie mocne, jakby życzyli sobie tego trenerzy. Ciągle słyszałam, żeby podawać mocniej. Dzięki silnym zagraniom tempo zajęć jest wysokie. Ale najgorsze był gierki cztery na cztery. Czułam się po nich naprawdę wyczerpana. Kosztowały mnie one ogromny wysiłek. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że największą różnicą między ligą polską a niemiecką jest tempo treningów i, co za tym idzie, meczów. To był okres przygotowawczy, miałyśmy wtedy po dwa treningi dziennie. Wracałam do domu po pierwszych zajęciach, kładłam się spać i szłam na drugie. Na szczęście wtedy mieszkała ze mną moja siostra Paulina i przygotowywała mi obiady. Wyjechała ze mną, nie mając pracy ani nie znając języka. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Dziękuję jej za to, co dla mnie zrobiła i robi nadal. Zawsze mogę na nią liczyć. Ułożyła sobie w Wolfsburgu życie, z czego się bardzo cieszę. Niezmiernie ważne jest też to, jaką opieką otaczają mnie moje wszystkie siostry, brat i oczywiście rodzice.
A potem przyszła liga. To był dla Ciebie szok, że nie grasz?
Po pierwszych tygodniach zdawałam sobie sprawę z tego, że na razie nie będę brana pod uwagę przy ustalaniu pierwszego składu, a może i nawet kadry meczowej. Poziom był naprawdę wysoki. Byłam świadoma tego, że muszę ciężko pracować. Rozumiałam, że potrzebuję czasu. Z czasem szło mi coraz lepiej, a koleżanki z drużyny motywowały, że na pewno wkrótce dostanę szansę.
Docierały do Ciebie złośliwe komentarze z Polski? „Wyjechała i nie gra” – mówili.
Szczerze mówiąc, tu w Wolfsburgu nie słyszałam ani nie czytałam takich komentarzy. Nie obchodziło mnie, co mówią i piszą o mnie. Więcej tego typu opinii docierało do mnie, kiedy przyjeżdżałam na zgrupowania reprezentacji. Ludzie mówili, że powinnam zacząć grać, że chyba zrobiłam błąd. Ale ja się tym nie przejmowałam. Byłam skoncentrowana na swoich celach. Zdawałam sobie sprawę, gdzie trafiłam. Miałam zaufanie do trenera Ralfa Kellermanna, który dokładnie wiedział, kiedy dać mi szansę. Czułam, że Wolfsburg to dla mnie idealny klub i że tu mogę się rozwinąć.
Nigdy nie pojawił się temat odejścia albo wypożyczenia do innego klubu?
W pewnym momencie czułam, że jestem już gotowa, aby grać. Nadal jednak nie dostawałam zbyt wielu szans. Wchodziłam jedynie na końcówki meczów, a to było dla mnie za mało. Wtedy zdecydowałam, że porozmawiam z trenerem i zapytam go, jak on to wszystko widzi. Nie lubię tak robić, raz w życiu mi się to zdarzyło. Długo do tej decyzji dojrzewałam. Nagle taka cicha i spokojna osoba pokazała drugie oblicze. Ostatecznie trener powiedział, że się cieszy, że do niego przyszłam, że widać, że mi zależy. Odebrał to pozytywnie. Uspokoił, że on też widzi, że jestem już gotowa, ale poprosił jeszcze o chwilę cierpliwości. Potem zaczęłam faktycznie więcej grać. Tak się złożyło, że ta moja rozmowa zbiegła się z momentem, w którym sztab szkoleniowy chciał mi dawać więcej szans.
A w międzyczasie pojawiły się jeszcze różne kłopoty zdrowotne.
Miałam niedobór żelaza. Wróciłam do Wolfsburga po wakacjach, zaczęłyśmy okres przygotowawczy, a ja nagle nie miałam siły biegać. Wysłali mnie na badania.
Miałaś wcześniej z tym problemy?
Nie. Wydaje mi się, że to wynikało z mojego stylu odżywania, kiedy mieszkałam w bursie w Koninie. Po przyjeździe do Niemiec też na początku nie byłam jeszcze taka świadoma, jeśli chodzi o dietę. A doszły ciężkie treningi, przy których trzeba bardzo dbać o to, co się je. Organizm się więc zbuntował. Miałam takie braki żelaza, że musiałam zrobić ponad miesięczną przerwę od piłki. Wtedy zaczęłam interesować się tematem diet sportowców, czytać o tym. Inspirowałam się tym, co jedzą Cristiano Ronaldo czy Robert Lewandowski oraz radziłam się różnych dietetyków. Teraz uwielbiam się tym zajmować. Już kładąc się spać, myślę o tym, co zjem następnego dnia. Lubię jeść zdrowo, bo to daje efekty i ma naprawdę duży wpływ na to, jak się funkcjonuje.
Później przeszłaś jeszcze dwie operacje oczu.
Już w Koninie wykryto u mnie wadę wzoru, nakazano nosić specjalne soczewki, ale tematu nie drążono. W Wolfsburgu przy rutynowanych badaniach okazało się, że z moim wzrokiem jest coraz gorzej. Znów przepisano mi soczewki, ale nie widziałam przez nie lepiej. Poza tym przeszkadzały mi w grze. Klubowi zależało, żeby wyjaśnić ten problem. W końcu trafiłam do najlepszej specjalistki w mieście. Zdiagnozowała u mnie stożek rogówki. Musiałam przejść dwie operacje, żeby zatrzymać rozwój tej choroby. Jestem do tej pory pod jej opieką. Ciągle mi zmienia soczewki tak, żebym dobrze widziała i żeby mi było wygodnie.
Tak szczerze – ile razy w tym okresie chciałaś wrócić do Polski?
Nie myślałam o powrocie do Polski. Chciałam tu zostać, trenować, walczyć o swoje i to się nie zmieniło do dziś. Z tygodnia na tydzień dostrzegałam efekty swojej ciężkiej pracy i to mnie napędzało. Nie było łatwo, ale zdawałam sobie sprawę, że to jeden z najlepszych klubów na świecie, że dano mi tu szansę. Wolfsburg zaufał mi, a ja jemu. Jestem wdzięczna trenerowi Ralfowi Kellermannowi za to, jak mną pokierował. Nie rzucił mnie od razu na głęboką wodę, bo być może wtedy bym się zniechęciła. Dał mi czas. Poczekał, aż będę naprawdę gotowa. Miałam szczęście, że trafiłam pod takie skrzydła i byłam pod opieką jednego z najlepszych trenerów na świecie.
Dziś masz na koncie trzy mistrzostwa Niemiec, cztery Puchary Niemiec, dwa finały Ligi Mistrzyń, ponad sto występów w Bundeslidze, tytuł królowej strzelczyń Bundesligi. Brakuje Ci jeszcze wygranej w Champions League?
Nie myślę o tym w ten sposób, że brakuje mi tylko tego i jak to osiągnę, to będę szczęśliwa i spełniona. Wiadomo, że Liga Mistrzów to wyjątkowe rozgrywki, ale nie skupiam się na nich. Do każdego meczu pochodzę tak samo, każdy chce wygrać. Nie wybiegam w przyszłość za daleko, koncentruję się na najbliższym spotkaniu.
Kluby się o Ciebie biją, podobno mocno interesują się Tobą zespoły amerykańskiej ligi zawodowej NWSL, a Ty przedłużyłaś kontrakt z Wolfsburgiem aż do 2023 roku. Wyobrażasz sobie w ogóle siebie w innych barwach?
Myślę tylko o tym, żeby dać z siebie to, co najlepsze, dla tej drużyny. Mamy świetny zespół i widzę się dalej tutaj. Ten klub mocno postawił na mnie. Czuję się tu bardzo dobrze.
Myślisz, że to wszystko, co się wokół Ciebie dzieje, w jakiś sposób Cię zmieniło? Czy jesteś dokładnie tą samą osobą, co w czasach gry w Medyku Konin?
Myślę, że dalej jestem dokładnie taką samą Ewą jak wtedy, kiedy wyjechałam z Konina.
Bycie cichym i spokojnym to w piłce wada czy zaleta?
Nie wiem. Każdy jest inny, inaczej wychowany. Ja jestem osobą cichą, ale nigdy mi to nie przeszkadzało.
A w życiu?
Czasem sobie myślę, że może gdybym była bardziej przebojowa, to byłoby mi łatwiej. Kiedy przyszłam do Wolfsburga, nie odzywałam się zbyt wiele w szatni. Może też dlatego trudniej szła mi nauka języka niemieckiego, a przez to komunikacja z koleżankami. Ale nie mam z tym problemu. Jestem taka i nie chciałabym być inna.
Dalej stresujesz się wywiadami?
To zależy od tego, z kim rozmawiam, na jakie tematy i w jakiej formie. Inna jest świadomość, kiedy rozmawia się na żywo i inna, kiedy do gazety. Na Gali "Piłki Nożnej" w pewnym momencie nie mogłam z siebie wykrztusić słowa. Pozostało mi przyznać się do tego, że pojawiła się trema (śmiech). Musiałam wtedy pomyśleć o czymś innym, bo naprawdę żadne słowa mi wtedy nie chciały przyjść do głowy.
Próbowałaś nad tym pracować?
Na finałach młodzieżowych mistrzostw Europy w 2013 roku był z nami Łukasz Wiśniowski z „Łączy nas piłka”, który powiedział mi tak: „Ewa, jesteś piłkarką i udzielanie wywiadów to część twojego zawodu, musisz to polubić”. Dało mi to myślenia. Stwierdziłam, że może faktycznie tak trzeba. Od tamtej pory zmieniłam do tego podejście, chociaż nadal pojawia się trochę stresu.
Twoja pierwsza trenerka w Medyku Konin, Nina Patalon, opowiadała mi, jak kiedyś na wasz trening przyjechał dziennikarz i chciał z Tobą porozmawiać, a Ty uciekłaś.
Faktycznie tego nie lubiłam (śmiech). Bałam się, że coś źle powiem albo nie będę potrafiła się wysłowić. Paraliżowało mnie to. Akurat tej konkretnej sytuacji nie pamiętam, ale skoro trenerka Nina tak mówi, to tak musiało być (śmiech). Poza tym to właśnie ona nauczyła nas wielu rzeczy. Była dla nas zarówno trenerką, jak i wychowawczynią. Chciała, żebyśmy nie tylko dobrze grały w piłkę, ale także umiały dobrze się wypowiadać i miały wiedzę. Pamiętam, jak nam robiła kartkówki z pytaniami typu ile metrów ma boisko piłkarskie.
Tymczasem mało kto wie, ale w szatni reprezentacji Polski po wygranych meczach to Ty zawsze zaczynasz śpiewać „Nie poddawaj się ukochana ma…” – pamiętasz, jak to się zaczęło?
Jeszcze jak nie miałyśmy stałej przyśpiewki, to po zwycięstwach zaczynałam krzyczeć „kto wygrał mecz”. Aż pewnego dnia zagadnął mnie nasz kierownik, Maciek Szczodrowski i zaproponował, żeby zaśpiewać to. Przyjęło się. Zresztą od zawsze lubiłam śpiewać po wygranych meczach. Po to w końcu gramy, żeby wygrywać, a potem się z tego cieszyć. W kadrze młodzieżowej śpiewanie rozpoczynałyśmy razem z „Kamykiem” (Eweliną Kamczyk – przyp. red.) i tak nam to zostało do dziś.
Co Ty byś robiła, gdybyś nie grała w piłkę?
Nie wiem. Piłka towarzyszyła mi od zawsze. Miałam szczęście do ludzi, na których trafiłam na swojej drodze i którym bardzo dziękuję. Najpierw to był mój pierwszy trener Piotr Kozłowski, który mnie woził do Konina na każdy mecz. Moi rodzice prowadzili dużą gospodarkę i nie mieli niestety na to czasu. Ale nigdy nie byli przeciwni mojej pasji i wspierali mnie w tym, że chcę się całkowicie poświęcić piłce. Potem w Medyku trener Nina Patalon i Roman Jaszczak, którzy chcieli, żebym się rozwijała. W Niemczech ponownie otoczyli mnie dobrzy ludzie. Równie istotną rolę odgrywa mój menedżer, z którym świadomie wybraliśmy właśnie Wolfsburg. To wszystko plus pracowitość i cierpliwość są kluczami do sukcesu. I nie można się nigdy za szybko poddawać.
Rozmawiała Paula Duda