Aktualności
[WYWIAD] Emilia Zdunek: za kilka dni miałam podpisać kontrakt z Sevillą, a nie mogłam wstać z łóżka
Pojawia się oferta z Sevilli, z wymarzonej ligi hiszpańskiej. Długo na to czekałaś, a mimo to nie powiedziałaś od razu „tak”. Dlaczego?
To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Z jednej strony „wow, Hiszpania”, a z drugiej strony pomyślałam, że przecież mam już plany i cele związane z Górnikiem. Długo nie pojawiała się żadna propozycja, więc byłam przekonana, że zostaję w Łęcznej. Miałam już nawet za sobą rozmowy z zarządem. I nagle dzień przed pierwszym treningiem po powrocie z urlopów dostałam telefon z informacją o propozycji z Sevilli. Miałam praktycznie 24 godziny na podjęcie decyzji. W czasie tej doby działo się chyba wszystko, co tylko było możliwe. To wcale nie była łatwa decyzja. Ale pewnych rzeczy się nie odmawia. W tamtej sytuacji mogłabym odmówić, ale nie po to gram tyle lat w piłkę, żeby tego nie wykorzystać. Chcę się dalej rozwijać.
Jak zareagowano w Górniku?
Prezes żałował, że podczas pierwszych rozmów nie podpisał ze mną kontraktu. Już w czerwcu byliśmy wstępnie dogadani odnośnie jego przedłużenia. Gdybym wtedy podpisała umowę, to nie byłoby mnie pewnie w Sevilli. Wtedy Hiszpanie musieliby mnie wykupić, a nie wiem, czy brali pod uwagę takie rozwiązanie. Trener Piotr Mazurkiewicz próbował mnie namawiać jeszcze, żebym została. Ale potem stwierdził, że to bardzo dobry ruch i że życzy mi powodzenia.
Jakby tego było mało, zaraz przed wyjazdem do Hiszpanii złapałaś dość kuriozalną kontuzję i do transferu mogło ostatecznie w ogóle nie dojść.
Podczas treningu indywidualnego zrobiłam skłon, po którym nie mogłam się podnieść. Nie wyglądało to dobrze. Jeszcze tego samego dnia wylądowałam na SORze. Nie mogłam chodzić. Miałam problem z dyskiem. Ci, którzy tego doświadczyli, wiedzą, jaki to ból. Wszystko działo się może z dziesięć dni przed wyjazdem. Dostałam silne leki przeciwbólowe. Sześć dni spędziłam praktycznie w łóżku. Na szczęście okazało się, że nie jest to jakiś poważny uraz. Od razu zaczęłam zajęcia z fizjoterapeutą i osteopatą. Udało im się mnie postawić na nogi na tyle, że dałam rade wsiąść do samolotu.
Bałaś się, że z transferu nici?
Mogło tak być. Ale niczego nie ukrywaliśmy. Poinformowaliśmy Sevillę, jaka jest sytuacja. Wysłaliśmy im wyniki badań. Nie wiedzieliśmy, jak zareagują, bo pierwszy raz mieliśmy styczność z Hiszpanami. Zależało nam na dobrym pierwszym wrażeniu. Gdybym przyjechała z kontuzją, nic im nie mówiąc, to po pierwsze i tak sami by to wykryli, a po drugie przecież nie mogłabym trenować na sto procent. Chcieliśmy być fair. Oni przyjęli to do wiadomości i do samego mojego przyjazdu kontrowali, co się ze mną dzieje, a na miejscu zrobili kolejny rezonans. Poza tym, jak analizowałam ostatnie transfery, to okazało się, że wiele zawodniczek wyjeżdżało z Polski z kontuzją. Paulina Dudek, Kasia Daleszczyk, Ola Sikora też na początku długo nie grała we Włoszech z powodu kontuzji.
Pomogła Ci ta świadomość?
Nie wiem, czy pomogła, ale miałam to w głowie. Wyjazd był klepnięty, a ja nagle nie mogłam wstać z łóżka. Miałam jednak trochę czasu jeszcze na to, żeby się wyleczyć i robiłam wszystko w tym celu. Takie rzeczy się zdarzają. Zdawałam sobie sprawę z tego, że po badaniach Sevilla może zrezygnować z transferu. Mimo to ja nie odpuściłam i robiłam, co mogłam. Jeszcze w dniu wyjazdu fizjoterapeuta zaproponował mi wizytę o 6:00 rano, ale już nie chciałam wszystkiego robić „na wariata”, bo o 7:00 wyjeżdżałam na lotnisko. Nie poleciałam w pełni sił. Ale przebadali mnie od stóp do głów. Wiedzą, z czym się zmagam, chcą mi pomóc i postawić mnie na nogi. Cieszę się, że mnie nie skreślili, tylko zaryzykowali i dali mi szansę.
Twoje wyobrażenia związane z Hiszpanią i Sevillą pokryły się z tym, co zastałaś na miejscu?
Przyleciałam do Sevilii i nagle okazało się, że piłka kobieca może wyglądać… hmm… normalnie.
To znaczy?
Może być traktowana poważnie. Wszyscy podchodzą tu do kobiecej drużyny na serio. Starają się stworzyć takie same warunki, jakie mają mężczyźni. Piłkarki trenują w tym samym ośrodku, co męska drużyna Sevilii. Sztab liczy siedem czy osiem osób. Spore wrażenie zrobiło na mnie zainteresowanie głównego dyrektora sportowego w klubie. Nie jest tak, że on zajmuje się tylko męską drużyną, a reszta nie ma dla niego znaczenia. Przyszedł na pierwszy trening, porozmawiał z zespołem. Na pierwszy rzut oka widać już, że to zupełnie inny świat.
Spodziewałaś się, że będzie aż tak dobrze? Jesteś pierwszą Polką w lidze hiszpańskiej, to dość duża niewiadoma, jak to tu od środka wygląda.
Szczerze to nie. W ubiegłym roku w grudniu pojechałam na urlop do Madrytu i trafiłam akurat na ligowy mecz kobiecej Sevilii z Madryt CFF. Widowisko nie powaliło mnie na kolana. Rozmawiałam jednak tutaj z wieloma osobami. Przeglądałam informacje dotyczące zespołu. Sam klub też przesłał mi sporo linków. Chcą mocno zainwestować i zaangażować się w drużynę kobiecą. To wszystko jest w fazie rozwoju. To mnie przekonało. Po tym, co tu zobaczyłam, widzę, że idą w dobrym kierunku. Poza tym Hiszpanie są bardzo otwartymi ludźmi. Na każdym kroku powtarzają, żebym się nie wahała do nich zwrócić z jakimkolwiek problemem. Czuję, że we mnie wierzą i mi ufają. Nic tylko zrewanżować się dobrą postawą na boisku.
Miałaś już okazję porozmawiać z nowymi koleżankami?
Tak. I oczywiście okazało się, że świat jest mały. Na śniadaniu Toni Payne, Amerykanka, zagadnęła mnie, że jej dobra koleżanka grała w Polsce. Chodziło o Krysię Sikorę, z którą przez ostatni rok nie tylko grałam w Górniku, ale także z którą dzieliłam mieszkanie. Poza tym każdy pyta mnie o Algarve Cup i o to, jak to możliwe, że Polska wygrała z Hiszpanią i Holandią i zagrała w finale. Widać, ile dał nam ten turniej. Świat o nas usłyszał i to mi na pewno też pomogło trafić do Sevilli.
Masz 27 lat, w Polsce wygrałaś wszystko, regularnie jeździsz na zgrupowania reprezentacji. Nie żałujesz, że wyjeżdżasz tak późno? Nie miałaś wcześniej chęci, a może po prostu nigdy nie pojawiła się żadna oferta?
Szczerze to dopiero od dwóch lat myślałam o wyjeździe i podejmowałam ku temu kroki. Czemu tak późno? Może przez kontuzje, może przez brak pomocy z zewnątrz, a może po prostu nie miałam odwagi. Być może to jest właśnie ostatni dzwonek i najlepszy czas na zmianę. Ktoś może mnie krytykować, że idę do Sevilli, która nie jest czołowym hiszpańskim klubem, ale umówmy się, nie jestem na poziomie Ewy Pajor czy Pauliny Dudek. Mam świadomość tego, w jakim jestem wieku, jaki prezentuję poziom, tego, po ilu jestem kontuzjach i tego, jak wyglądam fizycznie. Doceniam to, co mi przyniósł los i chcę korzystać z tych okazji, które się pojawiły i które są w moim zasięgu. Mogłabym grać w każdym klubie z Ekstraligi, jednak moje cele sięgają nieco wyżej. Jak się pojawiła informacja, że nie przedłużyłam jeszcze kontraktu z Górnikiem, to od razu dostałam trzy telefony z propozycjami. Zawsze mogę tu wrócić. Ale mam jeszcze ambicję i przed końcem kariery chcę spróbować czegoś innego. Doszłam do wniosku, że nie chcę za pięć, czy dziesięć lat obudzić się i rozmyślać, że miałam taką okazję, a nie spróbowałam.
Boisz się trochę tego, jak to będzie?
Nie wiem. Chyba nie nazwę tego strachem. Raczej podchodzę do tego w ten sposób, że będzie, co ma być. Wiadomo, że będę tutaj sama, że to nowy klub, nowy kraj, inny język. Ale staram się podejść do tego jak do wyzwania, doświadczenia i kolejnego celu, który długo widniał na mojej liście. Chcę wyciągnąć z tego jak najwięcej. Próbuję podejść do tego bez większych emocji. Choć wiadomo, brakuje mi najbliższych osób, które na co dzień miałam przy sobie.
Niemożliwe, że transfer do wymarzonej Hiszpanii i zmiana życia o 180 stopni nie wywołuje emocji.
Każdemu, kogo nie zapytasz, a kto wyjechał na dłużej z kraju, towarzyszą przy tym emocje. To jest oczywiste. Ale ostatecznie ciągle będę robić to, co lubię i umiem najlepiej, czyli grać w piłkę. Pewnie będę potrzebować trochę czasu, żeby nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości, ale jak skupię się na treningach, to ze wszystkim innym sobie poradzę.
Myślisz, że studia psychologiczne i zainteresowanie tym zagadnieniem pomogą Ci w szybszej adaptacji w nowym otoczeniu?
Ta wiedza, którą pochłaniam w kwestii psychologii sportu, nie ma na mnie przełożenia. Potrafię pomagać innym, ale nie sobie. Staram się to zmienić, ale nie jest to łatwe. Na szczęście mam wokół siebie dobrych ludzi, którzy zastępują mi psychologów, a jak nie, to zawsze mogę liczyć na fachowca, którego mamy w reprezentacji.
Traktujesz Sevillę jako trampolinę do lepszego klubu?
Na razie o tym nie myślę. Najpierw chcę się wyleczyć i jak najszybciej zaaklimatyzować. Potem wrócić do optymalnej formy. Wyjazd zagranicę, a szczególnie do ligi hiszpańskiej był moim celem. Osiągnęłam go. Następnym celem jest gra tutaj, a później się okaże. Wychodzę z założenia, że trzeba robić krok po kroku, niż snuć jakieś wielkie plany, bo to nie przynosi nic dobrego. Wiem, że jak będę dobrze przygotowana do sezonu, o co się tutaj nie martwię, to sobie poradzę. Chcę jak najwięcej grać i być gotowa na eliminacje do mistrzostw Europy, które rozpoczynamy we wrześniu z reprezentacją Polski. Sevilla nie jest topowym hiszpańskim klubem, ale przeskok z polskiej ligi i tak będzie spory. To może mi tylko pomóc. Zyskam jako piłkarka i jako człowiek. Nic tylko wrócić do zdrowia i pracować.
I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno chciałaś rzucić grę w piłkę…
To było zaledwie trzy lata temu, kiedy okazało się, że kolejny klub, w którym gram, przestaje istnieć. Miałam takiego pecha, że za każdym razem, kiedy zmieniałam drużynę, szybko padała ze względów finansowych. Pogoń Women Szczecin, Unia Racibórz, AZS AWF Katowice, Zagłębie Lubin… Miałam tego wszystkiego dość. Dziś mogę tylko dziękować Górnikowi, a właściwie trenerowi Piotrowi Mazurkiewiczowi za to, że te trzy lata temu był tak upierdliwy i ostatecznie namówił mnie na grę w Łęcznej. Wyszłam z dołka. Trafiłam do reprezentacji Polski. A akurat w przeddzień podpisania kontraktu w Hiszpanii wyskoczyło mi na Facebooku powiadomienie, że sześć lat temu zostałam zawodniczką Unii Racibórz. Dziś Unii dawno już nie ma, a ja jestem w Sevilli. Życie pisze różne scenariusze.
Rozmowa i zdjęcia: Paula Duda