Aktualności

[REPORTAŻ] Anna Gawrońska, czyli Rivaldo

Reprezentacja24.03.2021 
Wcale nie zanosiło się, że zostanę piłkarką. I pewnie bym nią nie została, gdyby nie pewna impreza w akademiku. Na poważnie przygodę z futbolem rozpoczęłam w wieku… 21 lat, a już rok później zadebiutowałam w reprezentacji. Dziś - niemożliwe. Może dlatego też, mimo czterdziestki na karku, wciąż nie potrafię się z nim rozstać? Zresztą dlaczego miałabym zawieszać buty na kołku, skoro nadal całkiem nieźle wypadam w testach szybkościowych? I tylko tej kadry trochę żal…

Borek Wielkopolski

Uwielbiałam koszykówkę. Potrafiłam nastawiać sobie budzik na czwartą rano i oglądać mecze Chicago Bulls, podziwiając w akcji Michaela Jordana. W dzieciństwie uprawiałam i oglądałam zresztą różne dyscypliny. Marzyłam, żeby kiedyś reprezentować Polskę. Obojętnie w jakim sporcie. Byleby mieć orzełka na koszulce. Budziło to we mnie zachwyt i nieporównywalne z niczym innym emocje. Przez dwanaście lat trenowałam badmintona. Nawet wywalczyłam mistrzostwo województwa wielkopolskiego. Niestety później na drodze stanęły sprawy finansowe. Jestem z małej miejscowości - Borku Wielkopolskiego, a sport indywidualny wiąże się ze sporymi nakładami. Dodatkowo czasy były trudne, początek lat 90., brakowało pieniędzy na sport. W domu też nie przelewało. Mam czworo rodzeństwa. Przez pewien okres pracował tylko tata. Inna kwestia, że badminton to dyscyplina jeszcze bardziej niszowa niż kobieca piłka nożna. Ciężko było się przebić wyżej. Za wyjazdy na turnieje musieliśmy płacić sami, bo klubu nie było na to stać.

Futbol przyplątał się… przez przypadek. Był rok 2000. Moja siostra studiowała fizjoterapię na AWF w Poznaniu i na jednej z imprez w akademiku poznała chłopaka, który grał w Warcie Poznań. Od słowa do słowa dogadali się, że klub tworzy drużynę kobiet.

- Naprawdę? Moja siostra umie grać w piłkę.
- Poważnie?

Chwilę później byłam już w Warcie na pierwszym treningu, po którym trafiłam niemal od razu do podstawowego składu zespołu. Tak się mną zachwycili! Wtedy też otrzymałam ksywkę Rivaldo. Nazwał mnie tak trener Powstański, któremu przypominałam wyglądem słynnego Brazylijczyka. Krótko ścięte włosy, krzywe nogi, podobna sylwetka. Do dziś jestem Rivaldo albo po prostu Riv. Miałam wtedy 21 lat. 21! Dziś pewnie rozpoczynanie piłkarskiej przygody w tym wieku byłoby niemożliwe.

Już wcześniej wysyłano mnie na trening piłkarski. Wiedziałam, że w Koninie jest drużyna Medyka. Ale… mój tata się nie zgodził. Nie chciał wysyłać mnie samej do bursy. Byłam oczkiem w jego głowie, a po drugie kobieca piłka nożna w tamtych czasach nie dawała żadnych perspektyw. Zresztą gdyby nie ta impreza w akademiku, to pewnie w piłkę bym w ogóle nie grała. Uprawiałabym inny sport albo została nauczycielką WF w szkole w Borku Wielkopolskim.

Poznań

Na treningi dojeżdżałam codziennie do Poznania z mojej rodzinnej miejscowości, gdzie pracowałam już jako nauczyciel WF w gimnazjum. Wsiadałam o 14:00 do autobusu i jechałam na zaplanowane zwykle na 17:00 lub 18:00 zajęcia. Wracałam około 22:00. I tak każdego dnia przez rok. Prawo jazdy zrobiłam dopiero później, jak sobie na nie zarobiłam, pracując w wakacje w Niemczech.

Warta wkrótce stała się Ateną Opel Niedbała. Nowy sponsor zaproponował mi przeprowadzkę do Poznania i pomoc w znalezieniu zatrudnienia w szkole, ale nie udało się. Ostatecznie podjęłam pracę jako recepcjonistka w hotelu. Pracowałam dwanaście godzin, a potem szłam na trening. Trenowałyśmy wtedy na… czarnym piasku. Po zajęciach wyglądało się jak po powrocie z kopalni - czarne nogi, czarno w nosie, masakra. Ale nikt nie narzekał, każdy wracał do domu z uśmiechem. Klub załatwiał nam wtedy mieszkania. Starsze zawodniczki miały stypendia lub pracowały.

Był 12 października 2002 roku, kiedy zadebiutowałam w reprezentacji Polski u selekcjonera Albina Wiry. Od razu z wysokiego C, bo przeciwko Szwecji. Nigdy nie zapomnę zarówno samego spotkania, jak i podróży na nie. Płynęłyśmy dwanaście godzin promem, a ja przez te całe dwanaście godzin zmagałam się z chorobą morską. A sam mecz? Weszłam na boisko w drugiej połowie na prawą pomoc. Byłam kompletnie zakręcona. Przegrałyśmy 0:8. Na szczęście było to starcie towarzyskie. Potem regularnie jeździłam na zgrupowania, ale rzadko dostawałam szansę gry. Pół roku później w meczu z Węgrami trener wysłał mnie na rozgrzewkę już w pierwszej minucie, bo Liliana Gibek zderzyła się z rywalką i rozcięła łuk brwiowy. Mimo to wróciła na boisko, a selekcjoner o mnie zapomniał. Grzałam się tak przez całe 90 minut, bo myślałam, że trzeba. Nie zeszłam nawet w przerwie do szatni. W końcu mecz się skończył i mnie zawołali.



Ze swoich początków w reprezentacji najlepiej pamiętam… pływanie. Nie chodzi jednak o pluskanie w wodzie, a o krę karcianą, w którą wciągnęły mnie starsze zawodniczki. Grałyśmy oczywiście na pieniądze. Były to, co prawda, drobne kwoty, ale notorycznie przegrywałam i trwoniłam swoją „dniówkę”. Dostawałyśmy wtedy 80 zł za dzień zgrupowania. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że koleżanki się między sobą dogadywały, żeby mnie, młodą, robić w balona.

Konin

W 2004 roku Opel z powodu problemów finansowych wycofał się ze sponsorowania zespołu kobiecego, a ja otrzymałam propozycję przejścia do seryjnego mistrza Polski AZS-u Wrocław i walczącego o tytuł Medyka Konin. Pojechałam do Wrocławia na testy. Zaraz po nocce w pracy. W sumie po 24 godzinach. Musiałam się tak pozamieniać z dziewczynami, żeby mieć dzień wolny. Na treningu było strasznie gorąco. Ledwo stałam na nogach. Czułam się fatalnie i pewnie tak samo wyglądałam. Mimo to trener Wojciech Basiuk chciał mnie zostawić. Postawiłam jednak warunek, że musi mi pomóc załatwić jakąś pracę. Ale w AZS nikt wtedy nie pracował. Treningi odbywały się dwa razy dziennie. Drużyna grała w Lidze Mistrzyń i się profesjonalizowała. Zatrudnienie w szkole zaoferował natomiast trener Roman Jaszczak. Dlatego też ostatecznie trafiłam do Konina, a nie do Wrocławia. Miałam 24 lata i musiałam myśleć o przyszłości.

Około dziesięciu lat temu pojechaliśmy z Medykiem na obóz do Turcji. Busem. Podróż trwała… 54 godziny! Po drodze zatrzymaliśmy się w Bułgarii na nocleg i sparing. Każda snuła się w tym meczu po boisku. - Co z wami! Nie chce wam się biegać! Przecież siedziałyście przez 24 godziny! - trener Roman Jaszczak nie przebierał w słowach przy linii bocznej. Po spotkaniu ruszyliśmy w dalszą drogę do Antalyi. Około stu kilometrów przed miejscem docelowym podjechało do nas czarne renault, z którego wysiadł pan ubrany w garnitur. Pokazał jakąś legitymację. Przedstawił się jako przedstawiciel tureckiej policji, kontrolujący pojazdy pod kątem przewozu narkotyków. Trener w pięciu językach po trochu tłumaczył, że jesteśmy drużyną piłkarską i nie mamy nic nielegalnego. Mimo to Turek zaczął otwierać schowki.

W końcu zapytał, czy nie przewozimy pieniędzy. Trener odpowiedział, że posiadamy gotówkę potrzebną na to, aby opłacić pobyt. - Pokażcie - usłyszeliśmy. Kiedy zobaczył plik dolarów, oczy mu się zaświeciły. Najpierw udawał, że sprawdza, czy banknoty nie są podrobione, po czym… zaczął uciekać. Z kasą w ręku! W pościg za nim ruszył nasz kierowca, który rzucił się na oszusta. Chwilę później dołączył do niego trener Roman i we dwójkę go obezwładnili. Czarne auto ruszyło z piskiem opon, a trener zastygł nad głową złodzieja z wielkim kamieniem w rękach. Byłyśmy przerażone. Obok zatrzymali się jacyś Polacy i zaczęli krzyczeć „niech mu pan nie robi krzywdy, bo pana wsadzą do tureckiego więzienia!” Ostatecznie wypuścili fałszywego policjanta, który zwiewał gdzie pieprz rośnie. Trener usiadł w busie cały spocony i zaczął się trząść. Myśleliśmy, że zaraz zejdzie z tego świata. Zadzwoniliśmy do znajomego lekarza, który polecił nam, żebyśmy dali mu… whisky, aby rozrzedzić mu krew. Na szczęście pomogło.



Dziś mam 41 lat. Mija szesnaście, odkąd gram w Medyku. Przeżyłam tu wszystko. W Koninie nie tylko czuję się jak w domu, ale tu jest mój dom. Niedawno go kupiłam, więc już raczej tu zostanę. Kluby w tym czasie pojawiały się i znikały, a Medyk trwa. I nie schodzi z topu. Ogromna w tym zasługa trenera Jaszczaka, chociaż jego osoba budzi w kraju spore kontrowersje. Ja dzięki niemu i ciężkiej pracy jestem w tym miejscu, w którym jestem. Prawda jest taka, że wielu zawodniczek nie byłoby, gdyby nie on. Powiem więcej - to właśnie dzięki jego osobowości Medyk przez tyle czasu istnieje. I tak dziś jest już mniej wybuchowy niż kiedyś.

Każdy pyta, czy myślę o zakończeniu przygody z piłką. Odpowiedź brzmi: nie! Trenerzy wciąż na mnie stawiają, dziewczyny czują się pewniej, kiedy jestem na boisku. Po meczach Ekstraligi często zdarza się, że podchodzą do mnie zawodniczki z przeciwnych drużyn i gratulują tego, że nadal daję radę. Nina Patalon (selekcjonerka reprezentacji Polski U-19 - przyp. red.) ciągle mnie mobilizuje, żebym grała jak najdłużej i śrubowała rekordy. Motorycznie wcale nie wypadam gorzej niż młodsze koleżanki z drużyny. Parametry szybkościowe nie lecą w dół tak jak powinny. Ostatnio po rajdzie od jednego do drugiego pola karnego w ligowym spotkaniu dziewczyny śmiały się, że przed meczami wypijam chyba jakiś sok z gumi-jagód.

Jak ja to robię? Nie wiem. Ale kosztuje mnie to dużo pracy i ambicji. Organizm dłużej się już regeneruje niż kiedyś. Ale jako trenerka potrafię sobie dozować obciążenia treningowe i mam na to zgodę sztabu. Inna sprawa, że dzisiejsza Ekstraliga różni się od tej, która była kilka lat temu. Teraz gra się mniej siłowo, mniej się biega, więcej jest techniki, taktyki i myślenia. Na obozach nie zasuwa się już po górach. Może dlatego nadal nie odstaję? Poza tym dbam o siebie. W ogóle nie piję alkoholu. Po prostu go nie lubię. Szampan w Sylwestra to u mnie jak święto narodowe.



Trochę żałuję, że nigdy nie spróbowałam sił zagranicą. Pojawiały się oferty z Hiszpanii, Niemiec czy Szwecji. Pojechałam nawet raz na testy do Słowenii razem z Marysią Makowską, ale dobrze, że to akurat nie wypaliło, bo jak się potem okazało chciano nas tam oszukać. Trochę bałam się perspektywy życia z dala od domu i rodziny. Inna kwestia, że taki wyjazd wtedy wcale nie oznaczał kokosów. Oferty oscylowały w okolicach tysiąca euro miesięcznie, a trzeba pamiętać, że życie zagranicą jest dużo droższe niż w Polsce. Poza tym w kraju miałam pracę, z którą wiązałam przyszłość. Nie kalkulowało mi się więc to wszystko. Może byłabym bardziej odważna w temacie transferu zagranicznego, gdybym wiedziała, że pogram w piłkę tak długo. Absolutnie nie przewidywałam tego, że tyle będę grać na najwyższym poziomie! Mogę w każdym razie zapewnić, że jeżeli miałabym wtedy takie możliwości, jakie piłkarki mają dziś, to bym wyjechała.

Kadra

Nie czuję się w reprezentacji spełniona jako napastniczka. Jedenaście goli to dość mało jak na tyle lat grania. Zaliczałam jednak dużo asyst. Grałam u boku i Ani Żelazko, i Agnieszki Winczo, i Ewy Pajor. Każdej asystowałam przy bramkach. I z tego się cieszę. Nie zmienia to faktu, że w reprezentacji nie czułam się tak pewnie jak w klubie. Być może nie potrafiłam sobie radzić z presją, jaka towarzyszy występom z orzełkiem. Często wolałam nawet podawać niż uderzać, żeby odpowiedzialność spadła na kogoś innego. Inna kwestia, że tych meczów mam sporo, ale rzadko wychodziłam w pierwszym składzie.

Pracowałam w kadrze z pięcioma selekcjonerami. Reprezentacja przez ten czas przeszła gigantyczną transformację. Dziewczyny, które teraz w niej grają, powinny bardziej doceniać to, co mają. Dla nas wyjazd na zgrupowanie kadry był wyczekiwaną jak prezent na gwiazdkę nagrodą. Zwieńczeniem ciężkich treningów. W piłkę grałyśmy z pasji, każda jechała na reprezentację z wielkim uśmiechem, nikt nie strzelał fochów i nie gwiazdorzył. Zawsze, kiedy przed meczem odgrywany był hymn, to miałam łzy w oczach. Gra w kadrze była dla mnie spełnieniem dziecięcych marzeń. Dziś wiele młodych piłkarek, aspirujących do powołania, najpierw oczekuje czegoś, wymaga, a dopiero potem daje coś od siebie. Jako trenerka obserwuję to na co dzień. A mają wszystko, aby się rozwijać - sztab trenerów, dobre boiska, perspektywy a nie czarny piasek…

Ostatnio dzwonił do mnie selekcjoner Miłosz Stępiński i mówił, że wciąż nie znikam z jego notesu. Odpowiedziałam mu, że to dobrze, bo wcale nie zakończyłam kariery reprezentacyjnej i dalej marzę o tym, aby pojechać z kadrą na wielki turniej. Chociażby po to, aby zagrać minutę albo nawet podawać piłki.

Anna Gawrońska to żywa legenda kobiecej piłki nożnej w Polsce. Od 2004 roku jest zawodniczką Medyka Konin, z którym czterokrotnie wywalczyła mistrzostwo Polski, osiem razy krajowy puchar praz występowała w Lidze Mistrzyń. Wielokrotna królowa strzelczyń Ekstraligi, w której gra nieprzerwanie od sezonu 2001/2002. W reprezentacji Polski w latach 2002-2017 rozegrała 77 meczów i strzeliła 11 goli. W latach 2014-2016 była selekcjonerką kobiecej kadry do lat 15. Posiada licencję trenerką UEFA A. Obecnie, oprócz gry w piłkę, szkoli młodzież w Medyku Konin.

Reportaż pochodzi z książki „Piłkarki. Urodzone, by grać”. Książka za darmo do pobrania TUTAJ.

Paula Duda

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności