Aktualności
[JAK ONE ZACZYNAŁY] Porwana koszulka Majdana, cios w gipsie i utalentowany pies
KATARZYNA KIEDRZYNEK (Paris Saint-Germain)
Katarzyna Kiedrzynek ze swoim trenerem z Górnika Łęczna, Mirosławem Stańcem.
Mój pierwszy raz na boisku
Moje najwcześniejsze wspomnienie związane z boiskiem i graniem w piłkę mam jeszcze z przedszkola. Kiedyś na spacerze zabiłam przypadkowo pająka. Pani powiedziała, że skoro zabiłam pająka, to będzie padał deszcz. I płakałam do południa, bo się bałam, że będzie padać i wtedy mama mnie nie puści na boisko i nie będę mogła grać w piłkę. Koniec końców nie padało (śmiech). Z późniejszego okresu pamiętam pierwsze treningi w moim pierwszym klubie – MKS Kalina z trenerem Janem Puchalą. Była to drużyna osiedlowa. Nie mogłam brać udziału w żadnych turniejach, bo byłam dziewczynką a nie chłopcem. Kiedy zespół wyjeżdżał na turniej, to ja chodziłam oglądać treningi kuzyna w Motorze Lublin. W końcu poprosiłam go, żeby zapytał trenera, czy mogę do nich dołączyć. Kuzyn początkowo się bardzo wstydził, że ja z nim trenuję.
Moja najlepsza historia z podwórka
Kolega raz uderzył piłkę tak mocno, że złamałam rękę, bo stałam akurat na bramce. Byłam na niego wściekła. Szukałam go przez dwa dni. W końcu zauważyłam go na placu zabaw obok, kiedy my graliśmy na boisku. Akurat niedaleko przechodził mój tata. Niewiele myśląc, pobiegłam do tego kolegi i mu przyłożyłam, mimo że miałam rękę w gipsie, po czym uciekłam do taty. Miałam wtedy z 7-8 lat. Nigdy tego nie zapomnę (śmiech).
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Od zawsze wiedziałam, że będę grać w piłkę, ale nie wiedziałam, jak to zrobię. Jak zaczynałam, to nie wiedziałam nawet, że istnieją kluby kobiece. Ale wtedy raczej nikt jeszcze nie myślał o tym, że można to robić na poważnie. Wiele miałam takich rozterek, czy ja będę grać w piłkę czy nie, głównie w tym tzw. okresie buntu. Oczywiście z piłką nigdy się nie rozstałam, to było tylko takie gadanie. Miłość do futbolu zwyciężyła. Wydaje mi się, że takim ważnym momentem dla mnie było powołanie do reprezentacji Polski U17. Wtedy wszystko zaczęło nabierać tempa.
ANNA SZYMAŃSKA (Czarni Sosnowiec)
Mój pierwszy raz na boisku
Pierwszy raz na takim prawdziwym boisku miałam okazję grać w swoim pierwszym klubie, Romie Szczecin. To był chyba 1999 rok. Przed pierwszym treningiem bardzo się stresowałam, bo to była drużyna na wysokim poziomie, która wygrywała wtedy z Medykiem Konin. Grały tam dużo starsze zawodniczki, niektóre w wieku mojej mamy, a ja miałam 11 lat! Nie było podziału na zespoły młodzieżowe i seniorskie, wszyscy trenowali razem. Pamiętam, jak po pierwszych zajęciach odbierał mnie tata i mu opowiadałam: ‘tata, ja chcę z nimi grać, one mnie lubią’! Radziłam sobie nieźle, grałam w obronie, wtedy jeszcze nie na bramce. Byłam trochę taką maskotką, starsze koleżanki przygarnęły mnie i o mnie dbały.
Moja najlepsza historia z podwórka
W 1998 roku kiedy miałam dziesięć lat tata po raz pierwszy zabrał mnie na mecz Pogoni Szczecin. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Mogłam zobaczyć w bramce na żywo swojego idola, Radka Majdana. Cały tydzień to przeżywałam. Później męczyłam ciągle tatę, żeby mnie zabierał na mecze. Jeździliśmy nawet na wyjazdy do Wronek czy Grodziska Wielkopolskiego z kibicami w kolumnie. I w końcu spełniło się moje wielkie marzenie. Dostałam na urodziny jego koszulkę bramkarską z autografem. Była dla mnie najważniejsza, nawet w niej spałam. Kiedy zrobiło się ciepło, wyszłam w niej na podwórko. Graliśmy w piłkę i gdy piłka wypadła nam za płot do sąsiada, poszła po nią najmłodsza, czyli ja. Przeskakując przez płot, zahaczyłam plecami o wystający pręt i koszulka podarła się na pół. Poszłam do domu i przez tydzień nie wychodziłam. Bałam się przyznać rodzicom.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Zmieniałam kilka razy kluby, ale długo nie myślałam o piłce jako o sposobie na życie. Była to dla mnie frajda, ale nic więcej. Lampka zapaliła się wtedy, kiedy ofertę złożył mi Medyk Konin. Pomyślałam wtedy, że skoro idę do najlepszego klubu w Polsce, to chyba jednak coś umiem i może to jest jakaś szansa. Po roku wróciłam jednak do Szczecina, bo tęskniłam za domem i nie dałam rady. Ale potem podjęłam ponowną próbę, tym razem udaną. Przy moim drugim podejściu do gry w Koninie miałam już o wiele większą świadomość i pewność, że na pewno tego chce. Dodatkowo trafiłam tam na trener Ninę Patalon, która dała mi impuls do tego, żeby zadbać o siebie, żeby zwracać uwagę na dietę, żeby nauczyć się odpowiedniej regeneracji. Jednym słowem nauczyła mnie profesjonalnego podejścia do piłki. Dzięki niej przejrzałam na oczy i odkryłam, że mogę być zawodową piłkarką.
KAROLINA KLABIS (AZS UJ Kraków)
Mój pierwszy raz na boisku
To było jeszcze w przedszkolu, miałam chyba sześć lat. Zorganizowaliśmy wtedy z innymi dziećmi z podwórka „wielki mecz”. Zebraliśmy się i po prostu graliśmy. Co ważne, ja nie na bramce, a w polu. Niestety nie pamiętam, czy strzeliłam jakiegoś gola, ale wtedy ogólnie nie liczył się wynik, a sam fakt tego, że możemy wyjść i pobiegać. Jak już zaczęliśmy organizować te mecze, to trwały praktycznie cały dzień. A teraz gramy 90 minut i człowiek się męczy…
Moja najlepsza historia z podwórka
Dobrze wspominam mecze, jakie z siostrą i bratem graliśmy między sobą. Zawsze dołączał do nas nasz pies, który był naprawdę zdolny. Świetnie podawał, mógłby grać w filmach! Mówię serio!
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Chyba wtedy, gdy w mojej miejscowości przez przypadek pojawił się trener Gola Częstochowa, czyli klubu, w którym grałam przed transferem do AZS UJ Kraków. Wtedy zaczęłam na poważnie traktować piłkę i zdecydowałam, że pójdę tą drogą. To był tak naprawdę mój początek jeśli chodzi o grę w kobiecej drużynie, bo wcześniej co prawda jeździłam na treningi do Lublińca niedaleko mojej rodzinnej miejscowości, ale nie odnalazłam się tam. To było chyba w piątej klasie podstawówki i po tym epizodzie wróciłam do gry z chłopakami. Dziwnym trafem pewnego dnia przez moją miejscowość przejeżdżał trener klubu z Częstochowy, bo kogoś podwoził i zapytał tak po prostu tę osobę, czy jest tu jakaś dziewczyna, która gra w piłkę. Został skierowany do moich rodziców i tak się zaczęło. Po pierwszym treningu pojechałam z zespołem na obóz, na którym poczułam, że to jest to, co chcę robić.
ANNA PALIŃSKA (Górnik Łęczna)
Mój pierwszy raz na boisku
Moja przygoda z piłką zaczęła się dość przypadkowo, bo na małym boisku w małej wiosce, z której pochodzę. Chodziłam wtedy do piątej, może szóstej klasy podstawówki i grałam z dużo starszymi od siebie chłopakami. Jeśli natomiast chodzi o pierwszy raz na pełnowymiarowym boisku, to nastąpił dopiero po moim transferze do KKP Bydgoszcz w wieku 16 lat. Tam zaczęła się ta profesjonalna przygoda.
Moja najlepsza historia z podwórka
Zawsze, grając z chłopakami, było powiedziane, że „dziewczyna na bramkę”. Ale kiedy moja drużyna przegrywała, to wchodziłam w pole, strzelałam kilka goli i wracałam z powrotem do bramki. W ogóle ja bardzo długo grałam w środku pola, na bramce rzadko. Tak naprawdę dopiero w Bydgoszczy dostałam rękawice i na dłużej zostałam między słupkami. I to nawet mimo to, że przez pierwsze dwa miesiące w tym klubie grałam na środku pomocy. Nie żałuję jednak decyzji o zmianie pozycji.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Było to po skończeniu gimnazjum. Szukałam wtedy rozwiązania i odpowiedzi na pytanie, co mam dalej ze sobą zrobić. Chciałam iść do liceum mundurowego, ale mój nauczyciel wf-u, pan Maciej Grzybowski, powiedział, że chyba powinnam jednak grać w piłkę i zabrał mnie na testy do KKP Bydgoszcz. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna.
Paula Duda, Aneta Galek