Aktualności
Z polskiej IV ligi do czeskiej ekstraklasy. Nietypowa droga Bartosza Pikula
Pikul kilka dni temu skończył 23 lata. Pochodzi z Rudy Śląskiej, czyli miasta-paradoksu, jeśli chodzi o piłkę nożną. Od wielu lat w mieście nie ma klubu występującego na poziomie centralnym, a zasłużone firmy jak Slavia, Urania, Grunwald, Gwiazda czy Wawel Wirek raczej klepią biedę niż snują mocarstwowe plany na przyszłość. Nie przeszkadza to jednak wymienionym klubom regularnie wypuszczać w Polskę piłkarzy, którzy grają w ekstraklasie, a nawet reprezentacji Polski. Ernest Pohl, Lucjan Brychczy, Grzegorz Kapica, Bogusław Cygan, Artur Sobiech, Adam Danch, Michał Koj, Martin Konczkowski, Jakub Kamiński – to tylko kilka nazwisk z tej listy. Talenty rodzą się w Rudzie Śląskiej na kamieniu.
Za duży talent uchodził też Pikul. Choć na świat przyszedł w Tarnowskich Górach, w piłkę zaczynał grać w Gwieździe Ruda Śląska. Jako 13-latek przeniósł się do Górnika Zabrze. Już trzy lata później zaczął pojawiać się na treningach do pierwszego zespołu. Jeszcze przed 19. urodzinami w nim zadebiutował. Jesienią 2016 roku zagrał w trzech meczach I ligi. W debiucie, przeciwko Chrobremu Głogów, wyszedł w podstawowej jedenastce. Po pół godzinie skręcił staw skokowy. Uraz zaleczył i za tydzień zagrał 10 minut w Chojnicach. Po kolejnym tygodniu – w Olsztynie przeciwko Stomilowi – znów wyszedł w pierwszym składzie.
– Dwa tygodnie nie trenowałem normalnie z powodu kontuzji kostki. Wiedziałem, że będą problemy z kondycją, ale nie sądziłem, że zagram aż tak dramatycznie. Nie wychodziło mi nic – wspomina.
Poszedł w odstawkę, ale zamiast zacisnąć zęby i walczyć o swoje, pojawiła się częsta o młodych piłkarzy frustracja. I choć na treningach nie odpuszczał, zdarzało się też narzekać, coś odburknąć trenerowi, obrażać się. Co z pewnością dobrze odbierane nie było.
W sezonie 2016/17 grał już tylko w trzecioligowych rezerwach. Pierwszy zespół Górnika awansował wtedy do ekstraklasy. Latem Pikul odszedł do Zagłębia Sosnowiec, do I ligi. Tam również zbyt wiele się nie nagrał – łącznie około pół godziny w pięciu jesiennych meczach.
– Zimą trener Dariusz Dudek, który po 2. kolejce zastąpił Dariusza Banasika, zasugerował wypożyczenie. Nie czarował, nie okłamywał. Postawił sprawę jasno. Wiedziałem, że wiosną za dużo nie pogram – mówi zawodnik.
Trzeba było znów zejść do III ligi. Wiosnę 2018 spędził w Stali Rzeszów, sezon 2019/20 w Gwarku Tarnowskie Góry.
– Od małego wiedziałem, że trzeba ciężko pracować, by coś osiągnąć. Tak też robiłem, ale jednocześnie w pewnym momencie zacząłem uważać, że wszystko mi się należy, pewnie dlatego, że w juniorach zawsze się wyróżniałem. Gdy przygoda z piłką przestała układać się tak jak bym chciał, zacząłem obwiniać wszystko i wszystkich dookoła, zamiast poszukać winy w sobie – nie ukrywa Bartosz.
Otrzeźwienie połączone z prawdziwą lekcją pokory przyszło wraz z transferem do Odry Wodzisław. Do IV ligi. Pikul nie stracił jednak motywacji, by krok po kroku odbudowywać swoją karierą i wrócić przynajmniej tam, skąd startował do jej seniorskiej części. Dojrzał. Dotarło do niego, że na amatorskim poziomie znalazł się nie ze względu na brak umiejętności, lecz młodzieńczą głupotę. Charakter pozostał, ale dziś już nasz bohater wie, że milczenie jest złotem.
Transfer do Odry to był świadomy wybór zawodnika, który pewnie znalazłby pracodawcę na wyższym poziomie. Zadzwonił do niego ówczesny dyrektor sportowy klubu z Wodzisławia Jacek Gorczyca. Drużynę prowadził Ryszard Wieczorek, pamiętający Pikula jeszcze z czasów pracy w Górniku.
– Po pierwszym telefonie pomyślałem: „IV liga? Ale to byłby upadek…”. Z perspektywy czasu to była jednak najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć – nie ma wątpliwości 23-latek.
W Odrze wróciła pewność siebie i forma. Między innymi dlatego, że Pikul znów mógł grać jako ofensywny pomocnik lub napastnik, a nie skrzydłowy, jak w poprzednich klubach. Mimo amatorskich realiów dzięki rodzicom mógł w pełni skupić się na grze w piłkę i trenować jak zawodowiec.
Między innymi trenował indywidualnie u Janusza Pontusa. Były piłkarz między innymi Górnika i Odry oraz założyciel Wodzisławskiej Szkółki Piłkarskiej w pozasportowym życiu miewał niezbyt chlubne epizody, ale jako szkoleniowiec jest cenionym fachowcem. Widząc, że Pikul to dużo wyższa półka niż IV liga, uruchomił swoje kontakty i tak nasz bohater trafił na testy do Slezskiego FC Opawa.
Dyrektorem sportowym był tam Alois Grussmann, a człowiekiem-instytucją jest Lumir Sedlaczek, były piłkarz między innymi Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, Wisły Płock, Polonii Warszawa i Piasta Gliwice. SFC wrócił na najwyższy szczebel czeskich rozgrywek po sezonie 2017/1, po kilkunastu latach przerwy. Do ligowych potentatów się nie zalicza, finansowo też nie może się równać z potęgami z Pragi. Na rynku transferowym musi więc być sprytny, kombinować, szukać okazji. I taką okazją był piłkarz polskiego czwartoligowca.
Pikul pojechał do Opawy dwa razy jesienią 2019 roku – w październiku i grudniu. Za pierwszym razem Odra grała wtedy spotkanie ligowe, ale nie robiła zawodnikowi problemów z wyjazdem na testy. Ofensywny gracz wypadł na tyle dobrze, że Czesi zdecydowali się go pozyskać. Zimą trzeba by było jednak zapłacić ekwiwalent za wyszkolenie. Umówiono się więc, że Pikul dokończy sezon w Odrze, a temat transferu wróci latem.
W międzyczasie wybuchła jednak pandemia koronawirusa. Zakażenie, na szczęście bezobjawowe, nie ominęło również piłkarza, chorował też jego tata. Izolacja i kwarantanna Bartosza trwały prawie miesiąc, na przełomie maja i czerwca. Od kwietnia budował z Pontusem formę przed transferem, a tu trzeba było siedzieć w czterech ścianach mieszkania w bloku 28 dni. Pikul robił, co mógł, by nie mieć zaległości. Przeprowadzkę do czeskiej ekstraklasy udało się dopiąć.
Pikul szybko się zaaklimatyzował w nowym zespole. Pomaga Sedlaczek, ogromnym wsparciem jest też były zawodnik Rakowa Częstochowa Karol Mondek. W dodatku w składzie SFC jest też Nataniel Wybraniec, który trafił tam niemal identyczną drogą jak Bartosz – z IV ligi (tyle że z Piasta Żerniki).
Dotychczas 23-latek wystąpił w pięciu spotkaniach (w tym w jednym w podstawowym składzie) i strzelił jednego gola.
– Pikul przekonał do siebie trenera Kovacza, choć był u nas już wcześniej. Dobrze pracuje i myślę, że będziemy z niego zadowoleni. To w tej chwili pierwszy czy drugi zawodnik do zmiany. Jak się jeszcze lepiej u nas zaadaptuje, to będziemy z niego mieli jeszcze większą pociechę – mówił kilka tygodni temu dziennikowi „Sport” Sedlaczek.
Gdy Pikul zaczynał powoli zdobywać coraz mocniejszą pozycję w zespole, w Czechy z jeszcze większą siłą niż na przykład w Polskę uderzyła druga fala koronawirusa. Rząd na początku października szybko zdecydował o zawieszeniu wszystkich rozgrywek piłkarskich. Zamrożona została także ekstraklasa, mogli grać tylko pucharowicze. Kluby apelowały, żeby pozwolić im grać, bo piłkarze i członkowie sztabów są regularnie testowani i zachowywany jest ścisły reżim sanitarny. Kilka dni temu władze przedłużyły w kraju stan wyjątkowy, ale sportowcom profesjonalnym dano zielone światło na powrót do rywalizacji. Wszystko wskazuje więc, że kolejna szansa na występ w czeskiej elicie pojawi się przed Pikulem 7 listopada. Zajmujący 15. miejsce w 18-zespołowej lidze Slezsky FC Opawa zagra w Pardubicach.
– Mam ogromną satysfakcję, że wyciągnąłem wnioski zanim było za późno i wróciłem do gry. A w niższych ligach w Polsce naprawdę można znaleźć prawdziwe perły – podsumowuje Bartosz Pikul.
Szymon Tomasik
Fot. sfc.cz