Aktualności
Wojciech Grzyb został sędzią, by być lepszym trenerem
– Wszystko, do czego się zabieram, traktuję poważnie, natomiast z racji wieku muszę brać poprawkę na moją przygodę z sędziowaniem – opowiada 45-latek. – Być może gdybym zajął się tym wcześniej i poważniej, dziś byłbym sędzią na poziomie centralnym. Nie po to jednak robiłem kurs trenerski UEFA Pro, by rzucić licencję w kąt. Gdy żona zakończy karierę (Kinga Grzyb jest reprezentantką Polski w piłce ręcznej, na co dzień występuje w Zagłębiu Lubin – przyp. red.), dosyć szybko będę się starał, by ta moja trenerska nabrała rozpędu. Będzie można ruszyć w Polskę, wskoczyć na karuzelę. Teraz wykorzystuję każdy wolny moment, by się doszkalać. Sędziowanie pozwala mi być raz na jakiś czas bliżej piłki. Nie robiłbym z tego wielkiej historii. Nie będę nikogo oszukiwał, że traktuję to jako sposób na życie czy przyszłe zajęcie, choć nigdy nie mów nigdy. Cieszę się, że spróbowałem, dobrze wykorzystałem chwilę wolnego czasu, bardzo dobrze poznałem przepisy – dodaje były piłkarz między innymi Ruchu Radzionków, Odry Wodzisław i Ruchu Chorzów.
Chwila wolnego czasu pojawiła się po rundzie jesiennej ubiegłego roku, gdy Grzyb przestał być szkoleniowcem czwartoligowej Stali Chocianów. A że wcześniej w tym samym sezonie prowadził już również czwartoligowy Orkan Szczedrzykowice, jeszcze przed wybuchem pandemii wiedział, że wiosną jako szkoleniowiec nie będzie pracował.
– Znajomy, który działał w Stali i jest sędzią, zapytał, czy nie chciałbym przyjść na kurs sędziowski. Miałem czas, a wcześniej zdarzało mi się zastanawiać, jak to jest być arbitrem, więc gdy pojawiła się okazja przynajmniej skończyć kurs, bo nie trzeba deklarować, że zostanie się sędzią, postanowiłem spróbować. Samo poznanie przepisów to fajna sprawa, a nierzadko piłkarze, trenerzy czy eksperci zwyczajnie ich nie znają. Sam się na tym kilka razy złapałem. Kiedyś nie ulegały one zmianie tak często. Teraz co roku wychodzi nowy podręcznik, przepisy są cały czas weryfikowane, ulepszane. Pewne kwestie cały czas pozostają bardzo trudne do oceny i interpretacji. Na przykład zagranie ręką. To chyba najtrudniejszy temat, najczęściej podlegający dyskusji, sprawiający sędziom najwięcej problemów, powodujący najwięcej sporów – twierdzi Wojciech Grzyb.
Kurs to pięć kilkugodzinnych spotkań, kosztował 50 złotych. Dla byłego świetnego zawodnika nie było skróconej ścieżki czy taryfy ulgowej.
– Jedno z tych spotkań to praktyka. Instruktorzy pokazywali nam, jak sygnalizować pewne rzeczy, jak się zachowywać, jak poruszać się po boisku. Egzamin składał się z dość łatwej części praktycznej i sporo trudniejszej teoretycznej. A i tak podobno pytania dla kandydatów na nowych sędziów są łatwiejsze niż dla tych, którzy regularnie zdają egzaminy, by podtrzymać uprawnienia. Testy nie są łatwe, pytania bywają bardzo podchwytliwe i niejednoznaczne. Trzeba się mocno nagłowić i napocić. Tyle dobrze, że sytuacje, które są opisywane w pytaniach testowych, na co dzień w meczach zdarzają się bardzo rzadko. Pewnie są w testach też dlatego, by sędziowie regularnie sięgali po przepisy i utrwalali swoją wiedzę – uważa nasz rozmówca.
Po zaliczonym egzaminie i uzyskaniu uprawnień przyszła pandemia koronawirusa. Rozgrywki w rundzie wiosennej odwołano, a sędzia Grzyb na debiut w nowej roli musiał poczekać kilka miesięcy. Przypadł on 1 sierpnia na spotkanie I rundy Regionalnego Pucharu Polski w Dolnośląskim Związku Piłki Nożnej (grupa Legnica) pomiędzy Czarnymi Golanka Dolna a Ratajem Paszowice. Mecz skończył się wynikiem 4:4, po serii rzutów karnych dalej awansowali gospodarze.
– Po jednej z sytuacji naskoczył na mnie trener jednej z drużyn mówiąc mniej więcej, że skoro tak zaczynam, to raczej nic z tego nie będzie. Uśmiechnąłem się tylko i pomyślałem: „Oho, witamy w klubie!” – śmieje się Grzyb.
Kibicom w żadnym meczu jeszcze nie podpadł.
– Nie miałem sytuacji, którą nazwałbym niekomfortową, „wiązanki” pod swoim adresem też na razie nie usłyszałem. Najczęściej wszyscy już wiedzą, że przyjeżdżam sędziować i odnoszą się z szacunkiem i zaciekawieniem – podkreśla.
Na razie sędzia Wojciech Grzyb pełnił tylko funkcję asystenta.
– To, że kiedyś grałem w piłkę, mam o niej pojęcie, czuję ją, wcale nie musi oznaczać, że będzie się dobrym sędzią. Potrzebne są pewne predyspozycje, zwłaszcza w przypadku arbitra głównego, a ja nie jestem pewien, czy je posiadam. Na boisku zawsze zmieniałem się ze spokojnego na co dzień człowieka w wulkan emocji. Adrenalina działała. W niższych klasach łatwo jest nie wytrzymać ciśnienia. Zawodnicy zwykle średnio grają w piłkę, ale za to mają sporo do powiedzenia. Fajna szkoła życia – twierdzi były kapitan „Niebieskich”.
Nasz rozmówca przyznaje, że jako zawodnikowi bardzo rzadko zdarzało mu się stracić nad sobą kontrolę i zachować się w stosunku do sędziego w sposób, którego później żałował. Miał jednak kolegów, którzy zaczynali wojenki z arbitrem jeszcze zanim wyszli na boisko. A to sędzia za szybko wywołał z szatni, a to za głośno gwizdnął. Każdy powód był dobry.
– Kiedyś bardzo często się tak do sędziego podchodziło, teraz na szczęście to się zmienia. Gdy przyszedłem do Ruchu Chorzów i byłem kilka lat kapitanem, wiedziałem, że muszę sobie narzucić pewne standardy i rozmawiać z sędziami trochę inaczej. Wtedy już rzadko ulegałem emocjom, raczej starałem się korzystać z dialogu. Dobrze żyłem z arbitrami. Teraz, po przejściu na drugą stronę, dostrzegam, że sędzia to jest na stadionie wróg publiczny numer jeden. Wszystkich. Jednej drużyny, drugiej drużyny, trenerów i kibiców. Nigdy nie jest tak, że wszyscy są zadowoleni. Już to wystarczy do dojścia do wniosku, jak trudne to jest zajęcie i bardzo często niedoceniane. Sędziowie na najwyższym poziomie to muszą być ludzie niesamowicie wyszkoleni i mający silne osobowości. To nie jest praca dla każdego – zauważa były zawodnik.
Grzyb nie ukrywa, że sędziując chce się przede wszystkim rozwijać jako trener.
– Spoglądam teraz na mecze, piłkarzy oraz szkoleniowców z zupełnie innej perspektywy. Z tych obserwacji płynie nauka, jakim trenerem nie być, jak się nie zachowywać. Miałem okazję sędziować między innymi trzy mecze Wojewódzkiej Ligi Juniorów B1 i płyną stamtąd dosyć smutne wnioski. Nie jestem wyrocznią, która ma prawo mówić, jak inni powinni się zachowywać, bo to sprawa danego człowieka, ale zdarzają się trenerzy, i to w renomowanych klubach, którzy zabijają kreatywność zawodników, cały mecz nimi sterując. Trener z wysokimi kwalifikacjami musi prezentować pewien poziom przy linii nie tylko w kontekście warsztatu czy relacji z sędziami, ale także prowadzenia drużyny, przekazywania uwag. Może jestem na to wyczulony, ale uderzyło mnie, że w zespołach młodzieżowych, gdzie chłopcy powinni szukać swoich rozwiązań, niektórzy trenerzy potrafią cały mecz instruować zawodnika, mówiąc mu, gdzie ma pobiec i jak kopnąć. Potrzebna jest kontrola swojego zachowania przy linii bocznej. Jasne, są emocje i czasem nie sposób się oprzeć, żeby wygłosić jakiś komentarz. Pewne rzeczy jednak nie przystoją. Wiem też już, że po meczu drużyna, która wygra, praktycznie w komplecie stawia się na środku boiska, by podziękować sędziom. Ta druga już znacznie rzadziej. Po tym też poznaje się klasę człowieka. Oczywiście, jest złość, frustracja, nikt nie lubi przegrywać, ale pewne postawy powinny być standardem – nie ukrywa piłkarski człowiek renesansu.
I choć Wojciech Grzyb swoją przyszłość widzi na ławce trenerskiej, decyzji o zostaniu sędzią z pewnością nie żałuje.
– Fajna szkoła. Nawet gdyby miała się skończyć szybciej niż się spodziewam, sporo już dla siebie wyciągnąłem – podsumowuje.
Szymon Tomasik