Aktualności

Wicemistrz świata w siatkówce po 27 latach znów jest piłkarzem i gra w Zatoce Puck

PIŁKA DLA WSZYSTKICH11.01.2019 
Daniel Pliński (205 cm wzrostu, 100 kg wagi) to jeden z najlepszych polskich siatkarzy XXI wieku. W reprezentacji Polski rozegrał 142 mecze. W 2006 roku w Japonii został wicemistrzem świata, a trzy lata później w Turcji mistrzem Europy. W siatkarskiej ekstraklasie wystąpił w 498 spotkaniach, pięć razy był mistrzem kraju, trzy razy wicemistrzem. Po sezonie 2017/18, w wieku niespełna 40 lat, zakończył bogatą karierę i wrócił do rodzinnego Pucka. Tu niespodziewanie, chyba także dla samego siebie, ze środkowego bloku zmienił się w środkowego obrońcę. Pod koniec rundy jesiennej został piłkarzem występującej w pomorskiej Klasie A Zatoki 95 Puck.

Rozmową z Danielem  Plińskim rozpoczynamy cykl „Jeszcze im się chce”, którego bohaterami będą sportowcy mający już za sobą zawodową część kariery, ale wciąż grający w piłkę w polskich ligach.

Napisał pan na Twitterze, że zagrał pan w barwach Zatoki po 27 latach przerwy. Za młodu Daniel Pliński chciał zostać piłkarzem?

Regularnie trenowałem, ale chyba się nie nadawałem, bo nie grałem w pierwszej jedenastce. Kiedyś w Pucku była bardzo duża konkurencja. Grałem a to na prawej pomocy, a to na bramce… Szukałem pozycji dla siebie. Teraz jestem środkowym obrońcą. W wieku 13 lat zdecydowanie bardziej czułem się piłkarzem niż siatkarzem. Później przez mniej więcej pół roku łączyłem uprawianie obu tych sportów.

Dlaczego postawił pan na siatkówkę?

Jakoś tak samo wyszło. Raczej naturalnie, bo w trzy miesiące urosłem 12 centymetrów. Piłka była jednak zawsze w moim sercu. Cztery lata temu grałem w B-Klasie, w Relaksie Mechowo. Jako trener pracował w tym klubie mój brat. Byłem wtedy siatkarzem PGE Skry Bełchatów. Prezes Piechocki wyraził zgodę, żebym mógł tam pograć. Oczywiście mówiłem, że to tylko marketingowo, że wejdę na boisko na pięć minut. Skończyło się na 70 minutach i wizycie w szpitalu z rozciętą głową po debiucie, bo oberwałem łokciem. Łącznie zaliczyłem tam trzy spotkania.

Jak widać, nie zniechęcił się pan.

Niektórzy pytają mnie, czy nie szkoda mi nóg. To jest sport, wszystko się może zdarzyć, ale równie dobrze mogę złamać nogę spacerując chodnikiem. Rywalizacji się nie boję i zdaję sobie sprawę, że kontaktu w piłce nożnej jest zdecydowanie więcej niż w siatkówce. Po prostu to lubię, a jeśli coś sprawia mi przyjemność, to staram się to robić.

Poza relaksem w Relaksie miał pan styczność z futbolem podczas kariery siatkarskiej?

W przerwach między sezonami regularnie chodziłem pograć z kumplami na orlika, w wakacje dwa razy w tygodniu. Chodziło też o to, żeby dobrze przygotować się do sezonu, żeby brzuch nie urósł. Teraz w siatkówkę już nie gram, ale też to robię, pora roku mnie nie zniechęca. Wręcz przeciwnie – sztuczne światło, lekki deszczyk, zroszone boisko… Idealne warunki, wymarzona pogoda.

Czy to Zatoka zgłosiła się po pana, czy pan wyszedł z inicjatywą, by w niej zagrać?

Transakcja wiązana. Wyszliśmy z żoną wieczorem do baru, drużyna akurat wróciła z jakiegoś meczu i też tam zajrzeli. Puck nie jest duży, ludzie się znają, porozmawialiśmy. Narzekali, że mają czasem problem z zebraniem jedenastu ludzi do gry. Powiedziałem: „Długo się nie zastanawiajcie, tylko zgłaszajcie mnie do rozgrywek. Jestem do dyspozycji”. Chyba podziałałem mobilizująco, bo w końcówce rundy mieliśmy już 14–15 zawodników. Jest więc walka o miejsce w składzie.

Nie miał pan kłopotów ze znalezieniem obuwia piłkarskiego?

Oj miałem, i to spory. Długo szukałem, prosiłem kolegów, ale w końcu znalazłem mój rozmiar. Świetnie leżą, ale same grać nie chcą, a czasem by się przydało.

Jest trudniej czy łatwiej niż się pan spodziewał?

Zdawałem sobie sprawę, że duże boisko to zupełnie inna bajka niż orlik. Dużo więcej przestrzeni, piłka inaczej skacze, zwłaszcza że nie gramy na murawach z ekstraklasy, raczej na „Kęp Nou”, kępa na kępie. Choć w Sopocie rozgrywaliśmy mecz na sztucznej murawie, przy sztucznym świetle. Bajka. Co nie zmienia faktu, że piłka to ciężki kawałek chleba. Zobaczmy, jak trudno się wybić. Mnóstwo ludzi ją uprawia, w każdym mieście, w każdej wiosce, pełno dzieciaków. Grać na bardzo wysokim poziomie udaje się nielicznym.

Czy jesienne mecze traktuje pan jako epizod i niezobowiązującą przygodę, czy wiosną znów zobaczymy pana na boisku?

Jeśli tylko czas pozwoli, nie ulega wątpliwości, że dalej będę to robił. Gram dla przyjemności. Całe życie lubiłem piłkę, oglądałem mecze. Kocham rywalizację, a piłka nożna to jest to „coś”. Uwielbiam zroszoną murawę, jej zapach, klimat i zapach szatni, smak rywalizacji. Pamiętam to z młodości i teraz to wróciło. Cieszę się, że mam szansę się w tym spełniać.

Jak został pan przyjęty przez drużynę? Był respekt?

Jestem bardzo otwartym człowiekiem, więc nie było z tym problemu. Oczywiście, niektórzy są trochę nieśmiali, ale wtedy ja zagaduję. Docieramy się, przełamujemy lody. Nigdy się nie wywyższałem, bo niby dlaczego miałbym to robić, więc teraz też szybko można złapać ze mną kontakt.

Rywale nie chcieli czegoś udowadniać znanemu sportowcowi?

Nie, z niczym negatywnym się nie spotkałem. Wręcz przeciwnie, po meczu słyszałem podziękowania na fajną walkę i że to był zaszczyt móc ze mną zagrać w piłkę nożną.

Jak wygląda organizacja klubu? O co będziecie grać?

Musimy się utrzymać, co nie będzie proste, bo bliżej nam do końca stawki, a spadną pewnie cztery zespoły. Szkoda meczu w Sopocie, już ze mną w składzie. Prowadziliśmy 3:1, mieliśmy sytuację, żeby podwyższyć wynik, nie wykorzystaliśmy jej i przegraliśmy 3:4. Gram, bo to lubię, ale fajnie, że dzięki temu o klubie zrobiło się trochę głośniej. Może uda się to wykorzystać.

Ma pan ulubiony klub i zawodnika?

Oczywiście. W latach 90. trzymałem kciuki za AC Milan i reprezentację Holandii. Kibicowałem też Barcelonie I to zostało mi do dziś, to mój ulubiony klub. Z piłkarzy najpierw Diego Maradona, teraz Leo Messi.

A z Polski?

Grzegorz Krychowiak. Za cechy wolicjonalne. OK, czasami gra do tyłu czy do boku, ale potrafi się zastawić, przytrzymać piłkę. Mundial mu nie wyszedł, jak całej kadrze, ale jak przypomnimy sobie eliminacje do niego czy Euro 2016 – grał kapitalnie. Lubię tego piłkarza, jego styl i jak mam kogoś naśladować na boisku, to jego. Może dlatego, że moje warunki fizyczne predestynują mnie do podobnej gry.

Rozmawiał Szymon Tomasik

Fot. Radosław Jóźwiak/Cyfrasport

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności