Aktualności
[Tam zaczynali] Łukasz Zwoliński, czyli jak boisko wygrało z basenem?
– Kiedy byłem mały, nie wszystkie dzieci miały dostęp do komputerów czy konsoli jak teraz. Po szkole szło się grać w piłkę na dworze. Codziennie zakładałem koszulkę Patricka Kluiverta i do wieczora spędzałem czas na boisku widocznym z okna mojego domu. To nasze było akurat betonowe. Na innych osiedlach znajdowały się takie same albo piaszczyste – rozpoczyna Zwoliński.
O czymś takim jak „Orliki” w końcówce lat 90-tych nikt jeszcze nie myślał. Dzieci całymi dniami bawiły się między blokami i tylko niektóre z nich miały możliwość uczęszczania na zorganizowane zajęcia. W wieku 7 lat taką szansę otrzymał Łukasz. – To nie były czasy akademii piłkarskich z drużynami U-6, U-7 czy U-8. Na Prawobrzeżu (w południowo-wschodniej części Szczecina – przyp. red.), gdzie się wychowywałem, nie było żadnej szkółki. Jeśli chciałeś trenować, to wybór ograniczał się właściwie do trzech klubów: Arkonii, Stali i Pogoni. W tej ostatniej nie było jeszcze drużyny z mojego rocznika, więc mama zapisała mnie do tej pierwszej.
Dla mamy Łukasza dowożenie go na treningi było niemałym wyzwaniem logistycznym. Klub mieścił się bowiem po drugiej stronie miasta, a praca jej byłego już wtedy męża nie pozwalała mu jej odciążyć. Pan Piotr był marynarzem, w związku z czym przez zdecydowaną większość roku przebywał poza Szczecinem. Jako była sportsmenka, pani Bogusława wiedziała jednak, że to żadna wymówka, a jej syn, skoro już rozpoczął treningi, musi uczestniczyć w nich regularnie. – Mama brała na swoje barki bardzo wiele i do dzisiaj się zastanawiam, jak dawała radę. To dzięki niej jestem tu, gdzie jestem. Kładła duży nacisk na to, żebym się wysypiał, zdrowo odżywiał, był systematyczny i rozciągał się po treningach – przyznaje napastnik gdańskiej Lechii.
Doświadczenia przekazywane synowi Bogusława Zwolińska zbierała przez wiele lat jako pływaczka m.in. Arkonii. Chciała, żeby syn poszedł w jej ślady i przez pewien czas wydawało się nawet, że to możliwe. Przez cztery lata Łukasz rano chodził na basen, a po południu trenował piłkę. – Mama marzyła, żebym został pływakiem, ale widząc, że ciągnie mnie do piłki zrobiła wszystko, aby mi pomóc. Do końca trzeciej klasy w szkole podstawowej łączyłem basen z zajęciami w Arkonii. W końcu nadszedł czas wyboru nowej klasy. Mama przyszła z trenerką od pływania, a tata z trenerem Ryszardem Reczką ze Stali Szczecin. Musiałem zdecydować, na którą dyscyplinę postawić. Stal miała wtedy swoją klasę sportową, a dzień przed podjęciem ostatecznej decyzji tata zabrał mnie do sklepu i ubrał całego w strój największego idola, Ronaldinho. Dostałem koszulkę, spodenki, getry, korki, piłkę, a nawet opaskę na głowę i frotki na ręce. Zostałem przekupiony – śmieje się Łukasz.
Lata spędzone w wodzie do dzisiaj pomagają Łukaszowi na boisku. Trenerzy i kibice widząc jego sylwetkę są przekonani, że jest ona efektem „zamknięcia się” w siłowni. Zwoliński oczywiście nie zaniedbuje tego typu treningów, ale nienaganna rzeźba to w dużej mierze pozostałość po czasach pływania. W treningu tej dyscypliny angażuje się bowiem kilkadziesiąt różnych mięśni.
Jak widać na przykładzie napastnika Lechii, dzielenie czasu między piłkę i basen niesie za sobą niepodważalne korzyści. A co, gdyby łączenie tych aktywności potraktować dosłownie? Na ten pomysł wpadli pod koniec XIX wieku Szkoci, których uważa się za twórców waterpolo, czyli piłki wodnej. Tak się składa, że jednym z najbardziej utytułowanych polskich klubów w tej dyscyplinie jest Arkonia. W latach 1966-71 szczecinianie nieprzerwanie sięgali po mistrzostwo kraju. Łącznie mają ich na koncie już 13. Ostatnie trzy zdobywali w latach, gdy odbywało się piłkarskie Euro (2008, 2012 i 2016). Biorąc pod uwagę przełożenie kolejnych mistrzostw, kibice Arkonii już zacierają ręce na myśl o przyszłorocznych rozgrywkach.
Sam Zwoliński waterpolo nigdy nie próbował. To może dziwić biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do sportu i otwartość na nowe doświadczenia. – Przez chwilę chodziłem na zajęcia aikido. W wakacje i ferie jeździłem z kolei na obozy, na których uprawiało się mnóstwo dyscyplin: windsurfing, tenis ziemny i stołowy, bieganie, jazdę na rolkach, a zimą snowboard i narty. Niemal każdej aktywności się próbowało. Z obozów zawsze przywoziłem plecak wypchany medalami – wspomina „Zwolak”.
Jak sam zauważa, z każdej dyscypliny uprawianej w młodości można coś wyciągnąć, nie tylko pamiątkowe medale. Szczególnie istotne dla zawodowego sportowca jest według niego przygotowanie ogólnorozwojowe. Takie podejście zawdzięcza oczywiście mamie, która poza pływaniem trenowała również gimnastykę artystyczną.
Zwoliński z każdej dyscypliny potrafił czerpać radość. Nauczył się tego od swojego pierwszego trenera w Arkonii, Włodzimierza Obsta, mającego na zachodnim Pomorzu status legendy. – To nie wynik był u niego najważniejszy, a to, czy założyło się przeciwnikowi „siatkę” albo zrobiło jakąś sztuczkę. Kilka lat później w Pogoni trenowałem z jego synem Robertem. Trener zawsze oglądał nasze mecze i trzymał za nas kciuki. Nawet wtedy, gdy grałem już w ekstraklasie, to dzwonił i mówił: „Fajnie Zwolak, że strzeliłeś gola. Ale jakąś siatkę założyłeś?”. On zawsze pokazywał podopiecznym, że trzeba cieszyć się grą. Że to jest najważniejsze. Uczył też pokory. Kiedyś zabrał nas na obóz do domu dziecka w Wisełce. Kilka dni wystarczyło, abyśmy zaczęli jeszcze bardziej szanować to, co mamy na co dzień.
Z trenerem Włodzimierzem Obstem
Dla Łukasza tą pozaszkolną codziennością był sport. Kiedy zaczynał treningi, wśród dzieci w jego wieku panowała moda na Pokemony. Na korytarzach szkolnych i podwórkach roiło się od „Tazosów”, które znajdowało się w chipsach. – Ja ich nie zbierałem, bo miałem zakaz jedzenia chipsów. W ogóle zdecydowanie bardziej lubiłem Dragon Balla. Jeszcze kilka lat temu, kiedy wyszła najnowsza część tej bajki, oglądaliśmy ją razem z Wojtkiem Gollą i Mateuszem Lewandowskim – mówi Zwoliński.
Już wkrótce w domu Łukasza i Inez Zwolińskich znów będą rządzić kreskówki. W lipcu na świat przyszła ich pierwsza córka. Od tego czasu jest oczkiem w głowie dumnego taty. Rodowitemu szczecinianinowi, co oczywiste, pozmieniały się ostatnio życiowe priorytety. Na razie nie ma więc mowy o tym, aby znalazł czas na wizytę w swoim pierwszym klubie. – Można powiedzieć, że i tak mam oko na Arkonię. Mój kolega z podwórka, Kacper Janowski, jest asystentem trenera w drużynie seniorów. Śledzę jego profile w mediach społecznościowych i mniej więcej orientuję się, co się dzieje w klubie. Wiem, że w ciągu ostatnich dwóch lat sporo się w Arkonii zmieniło. Powstała nowa droga koło stadionu, który też został wyremontowany. Mocno postawiono również na akademię. Baza się rozwinęła. I dobrze, bo ja trenowałem jeszcze na piachu – cieszy się napastnik Lechii.
Tłuste lata, o których mówi, zdają się tak naprawdę dopiero nadchodzić. Do niedawna sytuacja wyglądała kiepsko i z każdym rokiem się pogarszała.
W Arkonii źle zaczęło się dziać w 2015 roku. Najpierw ekipa seniorów spadła z IV ligi do „okręgówki”, trzy lata później była już w Klasie A. Sezon 2018/19 zakończyła na odległym 13. miejscu w tabeli. To wynik zdecydowanie poniżej oczekiwań i ambicji klubu. Latem ubiegłego roku doszło w nim więc do rewolucji. – Musieliśmy zmienić politykę klubu, przeorganizować go. Zostałem trenerem pierwszej drużyny. Postawiliśmy mocno na grupy młodzieżowe i naszych wychowanków. Po fatalnym sezonie 2018/19, w kolejnym udało nam się awansować. Tego lata nie zrobiliśmy żadnych ruchów transferowych, cały czas opieramy się na swoich wychowankach – opowiada Tomasz Brzozowski, trener nie tylko seniorów, ale również trampkarzy młodszych i żaków. W Arkonii jest od 10 lat, pełniąc w niej także funkcję dyrektora sportowego.
Wychowanek Arkonii Michał Górski (z lewej) wzbudził zainteresowanie drugoligowych Błękitnych Stargard
Na początku poprzedniego roku szkolnego w VII liceum ogólnokształcącym w Szczecinie powstała pierwsza klasa sportowa pod patronatem Arkonii. Dwóch zawodników, którzy do niej uczęszczają zostało niedawno włączonych do kadry pierwszego zespołu. Mowa o Kacprze Piotrowskim oraz Jakubie Pacale. Obaj w wieku 16 lat debiuty w futbolu seniorskim mają już za sobą.
Promowanie wychowanków to główny cel klubu z Lasku Arkońskiego. W ubiegłym tygodniu jeden z nich, Michał Górski, przebywał na testach w drugoligowych Błękitnych Stargard. Prawy obrońca jest jednym z trzech piłkarzy, których Brzozowski włączył do drużyny zaraz po jej objęciu. Oprócz niego szansę otrzymali Eryk Dobberstein i Kamil Chyliński. – Po roku wszyscy wymienieni są mocnymi punktami ekipy. To dowód na to, że powoli zaczynamy podążać drogą, którą sobie wyznaczyliśmy. Średnia wieku naszego zespołu to obecnie 23 lata. W 24-osobowej kadrze jest 14 wychowanków Arkonii. Mamy nadzieję, że dopływ juniorów z każdym sezonem będzie jeszcze większy, a ci z potencjałem na coś więcej będą szli wyżej – nie ukrywa Brzozowski.
Plan zakłada powrót do IV ligi w ciągu najbliższych 3 lat. – Organizacyjnie jesteśmy już na to gotowi. Docelowo natomiast chcielibyśmy na naszych wychowankach dotrzeć do III ligi. Uważamy, że byłby to dla nas optymalny poziom – tłumaczy Brzozowski.
Osoby zarządzające Arkonią mają sprecyzowaną wizję klubowej akademii. Otwartość na wszystkie chętne dzieci, bez względu na poziom ich umiejętności, praca u podstaw, pomoc w rozwoju i ewentualnym znalezieniu lepszego klubu. Młodzi zawodnicy Arkonii mają już na koncie pierwsze ogólnopolskie sukcesy. Piłkarze z rocznika 2008 zajęli 2. miejsce w XIX edycji Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, a ich o rok młodsi koledzy w lutym bieżącego roku powtórzyli ten wynik podczas Turnieju o Puchar Prezesa PZPN.
Od dwóch lat wyróżniający się zawodnicy z akademii Arkonii korzystają na współpracy klubu z Pogonią Szczecin. – To oczywiste, że w naszym regionie każdy marzy o grze dla Portowców. Ale nie każdemu będzie to dane. Chcemy pokazywać, że trenując i grając w Arkonii też można się świetnie bawić – przekonuje dyrektor sportowy klubu, który sam jest wychowankiem Pogoni. Niespełna 26 lat temu debiutował w jej barwach w ekstraklasie. Łącznie w najwyższej klasie rozgrywkowej rozegrał co prawda zaledwie dwa spotkania, ale same treningi pod wodzą takich szkoleniowców jak Orest Lenczyk, Romuald Szukiełowicz czy Bogusław Baniak były dla niego kopalnią doświadczeń. Dzisiaj dzieli się nimi z podopiecznymi w Arkonii. Wszystko po to, by za kilka lat klub mógł pochwalić się kolejnymi, obok Henryka Wawrowskiego i Łukasza Zwolińskiego, wychowankami w ekstraklasie.
Główny bohater niniejszego tekstu w Arkonii był krótko, bo niecałe dwa lata. Znacznie więcej czasu spędził w niej Wawrowski. – Pan Henryk to dla większości naszych chłopców osoba nieznana. Staramy się to zmieniać, uświadamiać ich, jak ważną jest on postacią dla całej polskiej piłki. To, że taki piłkarz, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich, wywodzi się z Arkonii, działa na wyobraźnię zawodników i dodatkowo ich motywuje – podkreśla Brzozowski. Łukasz Zwoliński dodaje, że z rąk pana Henryka odbierał swoje pierwsze piłkarskie dyplomy.
Podpis: Henryk Wawrowski nieprzerwanie identyfikuje się z Arkonią. W ubiegłym roku uczestniczył w ceremonii otwarcia klas sportowych klubu w VII LO w Szczecinie (pierwszy z lewej w górnym rzędzie)
Igrzyska w Montrealu w 1976 roku były bardzo udane dla sportowców ze Szczecina. Do srebra Wawrowskiego brąz dorzucił szczypiornista, Janusz Brzozowski. Zbieżność nazwisk? Nic z tych rzeczy. Prawoskrzydłowy, który w reprezentacji rozegrał 162 mecze jest ojcem obecnego trenera Arkonii.
Również żona pana Tomasza, podobnie jak jej teść, grała w piłkę ręczną. I to na wysokim poziomie, bo w ekstraklasie. Pani Iwona jest też nauczycielką w VII LO w Szczecinie – tym samym, w którym swoje klasy prowadzi Arkonia. W tym roku została wychowawczynią klasy sportowej rocznika 2005. Przed laty jej uczniem był też Łukasz Zwoliński. – Żona bardzo dobrze go wspomina. Niezwykle sympatyczny człowiek, który ilekroć przyjeżdża do Szczecina, zawsze znajdzie czas, żeby odwiedzić starych znajomych – podkreśla Brzozowski.
Przeczytaj również pozostałe teksty z cyklu „Tam zaczynali”:
Adam Dźwigała – LINK
Maciej Makuszewski – LINK
Arkadiusz Reca – LINK
Karol Linetty – LINK
Radosław Majecki – LINK
Rafał Cepko
Fot. Łączy nas piłka, Arkonia Szczecin, archiwum prywatne Łukasza Zwolińskiego