Aktualności

Mundur i boisko. W służbie jej piłkarskiej mości

PIŁKA DLA WSZYSTKICH04.09.2020 
W świecie piłki nożnej często poszukuje się analogii do militariów. Mecze stają się taktycznymi bataliami. Wypowiedzi trenerów to wojny psychologiczne. Starcia gwiazd są awizowane jako pojedynki. Na polskich boiska grają tacy, dla których obrona ojczyzny i futbol to codzienność.

Który żołnierz, a przy okazji piłkarz napisał słowa pieśni „Czerwone maki na Monte Cassino"? Czyja koszulka poleciała na misję do Afganistanu? Jak wyglądają mistrzostwa świata żołnierzy? Dlaczego profesjonalista z egipskiego Al-Ahly zagrał przeciwko polskim wojskowym? Kto jechał na plażę w eskorcie policji? Ilu bohaterów biega po naszych boiskach? Kto rzucił Ekstraklasę na rzecz wojska? I jak to jest wystąpić przed Józefem Piłsudskim.

Kilka przykładów na to, że korki i kamasze często idą w parze.

„Czerwone maki na Monte Cassino…

… zamiast rosy piły polską krew… / Po tych makach szedł żołnierz i ginął / Lecz od śmierci silniejszy był gniew”. Ta znana pieśń wojskowa powstała w 1944 roku. Jej pierwsze, uroczyste odśpiewanie miało miejsce 18 maja tego samego roku, gdy żołnierze pod dowództwem generała Władysława Andersa zdobyli klasztor na wzgórzu Campobasso. Mało kto wie, że autor słów Feliks Konarski ps. Ref-Ren był też piłkarzem Polonii Warszawa .

– Śpiewając po raz pierwszy „Czerwone maki” u stóp klasztornej góry, płakaliśmy wszyscy. Żołnierze płakali z nami. Czerwone maki, które zakwitły tej nocy, stały się jeszcze jednym symbolem bohaterstwa i ofiary — i hołdem ludzi żywych dla tych, którzy przez miłość wolności polegli dla wolności ludzi... – wspominał po wojnie Konarski.


Kibice Polonii po latach odnaleźli grób Wacław Denhoffa-Czarneckiego. Źródło: Polonia Warszawa/Facebook.

W 1927 roku żołnierz z armii Andersa grał w barwach Polonii z Wisłą Kraków. W tym samym roku niestety inny zmarł zasłużony działacz, założyciel i piłkarz Czarnych Koszul. Kapitan Wojska Polskiego – Wacław Denhoff-Czarnocki.

Początkowo był związany z Koroną Warszawa . W 1911 Denhoff-Czarnocki zaproponował połączenie Korony, Stelli i Merkurego, a więc trzech stołecznych zespołów działających w ramach Warszawskiego Koła Sportowego w jeden. W Polonię.

Denhoff-Czarnocki brał udział w trzech konfliktach zbrojnych: I wojnie światowej, wojnie polsko-ukraińskiej oraz wojnie polsko-bolszewickiej. Podobnie jak Feliks Konarski, Denhoff-Czarnecki zapisał się złotymi zgłoskami nie tylko na kartach historii, ale i w śpiewnikach. Według zbioru „Żołnierskie piosenki obozowe” dwie zwrotki pieśni „O mój rozmarynie” przypisuje się założycielowi Polonii.

Punktem kulminacyjnym wojny z bolszewikami, w której brał udział Denhoff-Czarnecki, była Bitwa Warszawska. Ciekawostka: obecna siedziba Polskiego Związku Piłki Nożnej znajduje się przy ulicy upamiętniającej to wydarzenie. Dziś trwają spory historyków, jednak to starcie kojarzone jest przede wszystkim z postacią Józefa Piłsudskiego . Marszałek RP był wiernym kibicem Cracovii .

– Cracovia jest właśnie tym klubem, który nauczył mnie interesować się sportem – mówił Piłsudski w 1922 roku. Marszałek przynajmniej trzykrotnie oglądał występy „Pasów”. 10 czerwca 1917 roku wraz z małżonką obserwował zwycięstwo Cracovii nad 1. pułkiem piechoty Legionów Polskich . Później z trybun widział jeszcze mecze z Polonią Warszawa i Vasasem Budapeszt .

– Ostatni raz grałem przed Marszałkiem w drużynie Cracovii. Był to najpiękniejszy mecz, jaki Cracovia rozegrała w stolicy. Przeciwnikiem naszym była Polonia, którą pokonaliśmy w stosunku 6:0. Zdenerwowanie przed meczem było wielkie. Wiedzieliśmy, iż naczelnik będzie na zawodach i chcieliśmy się przed nim popisać. Śp. Dr Edward Centarowski zamknął się w swoim pokoju w hotelu i kuł na pamięć przemówienie. Wygłosił je drżącym głosem, a my staliśmy rzędem przed trybuną, w której siedział marszałek - wspominał piłkarz Cracovii, Stanisław Mielech .


Józef Piłsudski na stadionie Cracovii. Źródło www.wikipasy.pl/CreativeCommons.

„Kokos” w Mundurze

Na szczęście dziś wojna jest tylko przykrym wspomnieniem. Jednak służby mundurowe, na czele z wojskiem, ciągle dbają o bezpieczeństwo obywateli. – Gra w piłkę przez lata pomaga przygotować się kondycyjnie do służby. Co roku każdy żołnierz musi zaliczyć obowiązkowy WF. Gdy regularnie trenowałem, nie miałem z tym żadnych problemów – mówi Błażej Kokosiński.

Karierę zaczynał tak jak Marek Jóźwiak w Błękitnych Raciąż . Innym wychowankiem tego klubu jest Daniel Kokosiński , znany przede wszystkim z tzw. Klubu Kokosa. – Brat szybko trafił do juniorów Wisły Płock. Ja też miałem tam iść. Trener miał zadzwonić, ale nie dzwonił. Zacząłem się interesować sprawą. Okazało się, że włodarze Błękitnych rzucili astronomiczną kwotę i temat upadł – mówi Błażej Kokosiński.

– Jedynym sposobem na to, żeby wyrwać się z klubu, była zasadnicza służba wojskowa. Pomyślałem sobie, że jak pójdę w kamasze, to nic nie będą mogli zrobić. Ówczesny prezes Orląt Baboszewo , a później członek zarządu Błękitnych, Dariusz Adamiak , pomógł mi i dostałem się do jednostki w Przasnyszu. Do dziś jestem mu bardzo wdzięczny za pomoc – dodaje.

Po rozpoczęciu służby wojskowej Kokosiński zmienił Błękitnych Raciąż na MKS Przasnysz . – Miałem to szczęście, że klub jest stabilny i dobrze współpracuje z jednostką wojskową. Nie chcę rzucać konkretnych liczb, ale mniej więcej połowa zawodników była zatrudniona w wojsku – tłumaczy. – To daje luz. Nie musisz się martwić i kłócić o 100 złotych, tylko naprawdę grasz dla przyjemności – dodaje wychowanek Błękitnych.

– Nie jest łatwo pogodzić piłkę i wojsko. Służbę kończę o 15:30, o 16 jestem na treningu. Dopiero o 19 w domu. Gdy urodziła się córka, szukałem takiego klubu, w którym byłby tylko trzy treningi tygodniowo i mecz w sobotę – mówi Kokosiński. – Gdy przyszła na świat, grałem w Żbiku Nasielsk . Chłopaki strzelili gola i wołają mnie, żeby zrobić kołyskę. A że ja jestem bramkarzem, no to musiałem przebiec przez całe boisko i zbić z każdym piątkę. Niesamowite uczucie.


Błażej Kokosiński w barwach reprezentacji Wojska Polskiego. Źródło: archiwum prywatne .

Wojsko Polskie w… Omanie

Wśród żołnierzy jest wiele sportowych talentów. Marek Niewiada to legenda Floty Świnoujście . Aktualnie łączy grę w Vinecie Wolin ze służbą w Marynarce Wojennej RP. Mateusz Łuczak jako młody chłopak debiutował w Ekstraklasie, ale piłkę rzucił dla munduru. – Widziałem, jak brat zmienia kluby i przeprowadza się z mieszkania do mieszkania. Jak przeżywa. Przedłużą mu kontrakt czy nie? Byłem bardziej pragmatyczny. Dlatego wielu piłkarzy wiesza korki. Wojsko daje stabilność – mówi Błażej Kokosiński.

Niewiadę, Kokosińskiego i Łuczaka oprócz kamaszy połączyła też kadra i gra na żołnierskim mundialu. – Przyszedł komunikat, że szukają zawodników do reprezentacji Wojska Polskiego. Wtedy grałem u Piotrka Dziewickiego i to on mówił: Błażej, jedź! Spróbuj – wspomina Kokosiński.

Spróbował. Choć początki były ciężkie. – Wszyscy się znali. Trenerzy mówili zawodnikom po imieniu, a ja byłem trochę obcy. Tacy żołnierze jak Niewiada mieli po 200 meczów w I lidze. Łuczak pięć razy zagrał z Koroną Kielce w Ekstraklasie. To robiło wrażenie. Jednak przeszedłem selekcję i pojechałem na turniej eliminacyjny do Niemiec – mówi wychowanek Błękitnych Raciąż.

Trenerem kadry został st. chor. Tomasz Mucha z dowództwa 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Przez sito przeszło ponad 150 zawodników. Drużyna, która wykrystalizowała się 2017 roku, była reaktywacją reprezentacji Wojska Polskiego. W 1994 roku piłkarze-żołnierze zagrali ostatni mecz – przegrali 1:5 z Holandią. Przez 22 lata mundurowi nosili tylko kamasze. A co do meczu z „Oranje”, w reprezentacji Wojska Polskiego zagrał wówczas Krzysztof Bizacki z I-ligowego Ruchu Chorzów.

Eliminacje odbyły się w Niemczech. Polacy najpierw musieli uznać wyższość Bundeswehry, potem rozbili Litwinów i na koniec uporali się z Holendrami. – Poczułem, że to coś więcej niż piłka amatorska. Mieliśmy rozpisane treningi na cały rok. Jeździliśmy na zgrupowania do Cetniewa i Gniewina – wspomina Kokosiński.

Po kilku miesiącach przygotowań reprezentacja Wojska Polskiego wyjechała na mistrzostwa świata żołnierzy do Omanu. – Na początek zremisowaliśmy z Egiptem, który był faworytem całego turnieju. Później przegraliśmy z Syrią. To jest ciekawe, że w tych krajach każdy mężczyzna jest żołnierzem, więc w ich reprezentacjach grali profesjonaliści, a u nas przeważnie chłopaki z III/IV ligi – mówi golkiper związany przez 10 lat z MKS Przasnysz. – Wygooglowaliśmy jednego Egipcjanina i okazało się, że wcześniej grał na Cyprze w europejskich pucharach i strzelił gola AS Romie.

W starciu z „Faraonami” bramkę dla Polaków zdobył skuteczny w eliminacjach Mateusz Łuczak. Dla Egiptu strzelił Ahmed El Sheikh . To profesjonalista pełną gębą. Sezon 2017/18 spędził w tamtejszym hegemonie – Al-Ahly Kair . W pierwszej reprezentacji zagrał dwa razy. W debiucie z Togo zdobył nawet bramkę.

Na koniec Polacy wysoko wygrali z Duńczykami. Niestety układ tabeli był niekorzystny dla biało-czerwonych, którzy nie wyszli z grupy. Czempionat wygrała reprezentacja Omanu, dla której była to kwestia honorowa. – Oni się przygotowywali przez kilka lat. Byli zwolnieni z normalnej służby. Skupiali się tylko na treningach – wyjaśnia golkiper reprezentacji Polski. – Za to organizacja była świetna. Mieliśmy dzień wolny i chcieliśmy pojechać na piękną plażę. Nasz autokar otoczył kordon policji i do samego morza jechaliśmy w eskorcie. Można było się poczuć jak pierwsza kadra.

Błażej Kokosiński ostatnio grał w Tęczy Ojrzeń . – Dzwonili i mówili: dawaj, przyjdziesz tylko w piątek na trening i w sobotę na mecz. A ja tak nie umiem. Wojsko uczy dyscypliny. Jeśli zagrałem słaby mecz, to musiałem przez tydzień ciężko pracować, żeby poczuć się lepiej. Żadnego pójścia na łatwiznę – mówi.

– Jestem teraz na kursie oficerskim we Wrocławiu. Trochę się to przeciągnęło przez COVID, ale chcę wrócić do piłki. Już mnie trochę nosi – dodaje Kokosiński.


Reprezentacja Wojska Polskiego podczas MŚ w Omanie. Numer 4 Marek Niewiada. Źródło: Reprezentacja Wojska Polskiego w piłce nożnej/Facebook .

Bohater z Cosmosu

Wspomniany wcześniej Niewiada jest prawdziwą legendą wśród piłkarzy-żołnierzy. – Służba w wojsku jest trudniejsza, bardziej wymagająca. Ale zapewnia stabilność i poczucie, że nie zostaniesz z niczym. Właśnie z tego względu osiedliłem się w Świnoujściu. Przyjechałem tutaj ze względu na wojsko, bo myślałem bardziej przyszłościowo, a taka praca daje duże możliwości finansowe, mówię przede wszystkim o kwestiach emerytury. No i kształtuje charakter. Wielu młodym ludziom brakuje służby zasadniczej. Tego szkolenia, które kiedyś było – mówił dla weszlo.com.

Wojska lądowe, marynarka wojenna. Na murawach można spotkać też funkcjonariuszy straży granicznej. Kilka tygodni temu głośno było o starszym sierżancie z Podkarpacia. Paweł Majka , bo to o nim mowa, uratował życie człowiekowi. – Nie chcę o tym mówić. Media za bardzo rozdmuchały sprawę. Jesteśmy przeszkoleni. To naturalne, że rozpocząłem pierwszą pomoc. Nienaturalne byłoby, gdybym stał i się patrzył. Tutaj większe zasługi ma GOPR niż ja, bo to oni mieli defibrylator – tłumaczy funkcjonariusz SG.

– Paweł Majka? Charakterny chłopak! Dobrze zbudowany, napastnicy się go bali. Lewa, prawa obrona, jemu to było bez różnicy. Jak grał u nas, to od niego zaczynało się budowanie składu – mówi Jerzy Kozimor prezes Cosmosu Nowotaniec . – Teraz opuścił kilka meczów. Wiadomo, służba to ważna rzecz. Do tego się ożenił, dzieci przyszły na świat, dom buduje. To zrozumiałe, że nie ma tyle czasu. Jednak koledzy go nagabują i wierze, że wróci.


Paweł Majka z psem Datsonem. Źródło: Bieszczadzki OSG/strazgraniczna.pl .

– Wielu chłopaków marzy o grze w IV lidze, a ja mam jeszcze epizod w III. To naprawdę fajny czas, ale służba w straży granicznej jest bardzo zajmująca. W miesiącu miałem jeden wolny weekend, a trzeba spędzać czas z rodziną. Na ten moment nic nie wskazuje na to, że wrócę do Cosmosu – przyznaje Majka.

O piłce jednak nie zapomina. – W jednostce jest kilka osób, które też lubią pokopać. Jeździmy na różne turnieje służb mundurowych. To fajne znów spotkać tych samych ludzi, z którymi jeszcze chwilę temu grało się w lidze – mówi.

W placówce SG w Wetlinie były zawodnik zespołu z Nowotańca ma szczególne zadanie. Jest opiekunem psa Datsona. – To pies przeszkolony do zadań specjalnych. Musi być trochę inny niż te przydomowe. Zabawa piłką to dla niego nagroda. Z tym, że on ją gryzie, drapie i w końcu rozszarpuje – tłumaczy funkcjonariusz straży granicznej.

– Już jako 16-latek grał w seniorach. Powtórzę jeszcze raz: nasz wychowanek, kręgosłup drużyny – mówi Kozimor. – Byłem na testach w Polonii Warszawa. Później na studiach pojawiła się oferta z Górnika Zabrze. Trzeba było podjąć decyzje. Piłka nie daje takiej stabilizacji jak wojsko – podkreśla Majka.

Misja: Afganistan

To oczywiście niejedyni przedstawiciele służb mundurowych na polskich boiskach. Policjantki z Wielkopolski utworzyły całą, regularnie grającą drużynę (o czym już niebawem na Piłka dla Wszystkich). Warto zatrzymać się jeszcze przy policji. Piotr Świerczyński z KPP w Wieliczce uratował życie koledze z drużyny. Policjant z wydziału kryminalnego gra IV-ligowym LKS-ie Czaniec .

– Paweł Majka to jedyny przedstawiciel straży granicznej w barwach Cosmosu, ale niejedyny mundurowych. Szymon Gołda i Michał Szatkowski , którzy podobnie jak Majka są naszymi wychowankami, pracują jako celnicy. Świetna była ta trójka! I na boisku, i w szatni robili atmosferę – mówi Jerzy Kozimor.

Hubert Ściak z APN Warta Śrem łączy treningi ze służbą wojskową. Na co dzień służy w miejscowym 6. Batalionie Chemicznym. Podobnie jak Błażej Kokosiński też grał w reprezentacji Wojska Polskiego. Żołnierze przegrali wówczas 0:1 w towarzyskim meczu z Chrobrym Głogów.

Ciekawym przypadkiem jest Marcin Pomarański . Na co dzień wojskowy z Zamościa, po służbie piłkarz amatorskiego klubu Raiders Hrubieszów . Piłkarską karierę zaczął w miejscowej Unii , a po kilku latach koledzy z boiska zawiązali własną drużynę.

Raiders nie tylko mają dobre wyniki sportowe. Regularnie grają w Pucharze Polski, są wymagającym sparingpartnerem dla innych klubów w regionie. Reprezentują też powiat hrubieszowski na Igrzyskach LZS-ów. Piłkarze Raiders sami realizują wiele inicjatyw, takich jak turnieje rodzinne czy amatorska liga w Żdanowie. Często łączą sport z działalnością charytatywną.

Marcin Pomarański jest niezwykle zżyty z drużyną i kolegami. Gdy wyjechał na misję do Afganistanu, zabrał ze sobą koszulkę Raidersów. – Nie o wszystkim można mówić, taka praca. Żołnierze polskiego plutonu w Gamberi są odpowiedzialni za bezpieczeństwo w bazie, jak i na zewnątrz, są w ciągłej gotowości do działania. Mimo pozornego spokoju w rejonie kwaterowania plutonu, mają co robić – mówi Pomarański.

Krystian Juźwiak

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności