Aktualności
[Mistrzowie drugiego planu] Wiślak, który na regularne występy czekał 20 lat
Ostatni kwartał 1997 roku okazał się być przełomowy dla klubowej piłki w Polsce. Wszystko za sprawą Wisły Kraków i jej nowego właściciela, Bogusława Cupiała, który właściwie od razu po przejęciu Białej Gwiazdy rozpoczął budowę klubu na miarę swoich wielkich ambicji i na skalę dotąd w naszym kraju niespotykaną.
Kiedy w październiku Cupiał przejmował Wisłę ta ciułała punkty i znajdowała się w okolicach strefy spadkowej. Na półmetku rozgrywek z dorobkiem 21 oczek zajmowała dopiero 13. miejsce w tabeli. Już sezon wcześniej niewiele zabrakło, by będąca wówczas beniaminkiem drużyna pożegnała się z 1. ligą (obecną ekstraklasą). Sytuacja diametralnie zmieniła się podczas zimowego okienka transferowego w 1998 roku.
Nagle Wisłę stać było na wyróżniających się polskich piłkarzy grających zarówno w rodzimej lidze, jak i poza granicami kraju. Tak oto szeregi Białej Gwiazdy zasilili Kazimierz Węgrzyn z austriackiego SV Ried, Krzysztof Bukalski z belgijskiego Genk, Ryszard Czerwiec z francuskiego Guingamp, Grzegorz Kaliciak z belgijskiego VV St. Truiden oraz Grzegorz Niciński z Pogoni Szczecin, Radosław Kałużny z Zagłębia Lubin i Daniel Dubicki z Łódzkiego Klubu Sportowego. O rozmachu Wisły może świadczyć chociażby to, że ostatni z wymienionych piłkarzy porzucił dla niej zespół walczący wówczas (i to skutecznie) o mistrzostwo Polski.
Cel na wiosnę był jasny. Wygrywać i regularnie poprawiać miejsce w tabeli. Podopieczni Wojciecha Łazarka wygrali 8 z pierwszych 10 meczów. Oprócz tego zremisowali z Odrą Wodzisław i przegrali z Legią Warszawa. Druga porażka przyszła w 28. kolejce. Po meczu z Ruchem w Chorzowie (0:1) trener Łazarek stracił pracę i do końca sezonu Wisłę prowadził Jerzy Kowalik. Po pięciu kolejnych zwycięstwach w ostatniej kolejce sezonu krakowianie przegrali z Amicą Wronki, co kosztowało ich spadek z 2. na 3. miejsce w tabeli. Miejsce na podium wciąż gwarantowało jednak udział w eliminacjach Pucharu UEFA.
Przed rozpoczęciem sezonu 1998/99 trenerem Wisły został Franciszek Smuda. Latem nie przeprowadzono tak wielu transferów jak pół roku wcześniej, ale zespół i tak w znaczący sposób wzmocniono. Nowym napastnikiem Białej Gwiazdy został bowiem przyszły król strzelców 1. ligi Tomasz Frankowski. Na starcie sezonu Smuda miał do dyspozycji grupę kilkunastu zawodników. W pewnym momencie okazało się, że to może być zbyt mało.
W obliczu kontuzji, kartek i gry na trzech frontach na przełomie września i października szkoleniowiec został zmuszony, aby przychylniej spojrzeć w stronę krakowskiej młodzieży. Po przejściu dwóch faz wstępnych Pucharu UEFA, w pierwszej rundzie tych rozgrywek Wisła mierzyła się z Mariborem. W Słowenii krakowianie wygrali 2:0, w rewanżu długo utrzymywał się bezbramkowy remis. W końcówce spotkania dwukrotnie na listę strzelców wpisał się Marek Zając i wobec pewnego awansu do kolejnej rundy trener Smuda wpuścił na boisko Jakuba Żurka, wychowanka klubu i niedawnego gracza rezerw. – Miałem tremę przed tym występem. Usiadłem na ławce, ponieważ za kartki pauzował Kazimierz Węgrzyn – mówił wtedy 19-letni obrońca.
Fot. Historia Wisły
Na swój kolejny występ Żurek czekał dwa tygodnie. W ramach 1/16 Pucharu Polski Wisła grała w Jeleniej Górze z tamtejszym JKP. Trener Smuda nie zamierzał oszczędzać swoich najlepszych zawodników i wystawił najsilniejszą jedenastkę. Dopiero na kilka minut przed końcem, przy prowadzeniu 3:1, dokonał dwóch zmian. Tą drugą było wejście Żurka, który zastąpił swojego rówieśnika Pawła Nowaka. – W czasie, kiedy trenowałem z pierwszą drużyną, czyli przez kilka miesięcy, to właśnie z Pawłem się trzymałem. Mimo że łącznie zagrałem tylko w trzech meczach, bardzo dobrze wspominam ten okres. Do Wisły sprowadzano wtedy zawodników ze znaczącymi nazwiskami. Nastolatek w szatni to była rzadkość, ale akurat my zostaliśmy dobrze przyjęci – opowiada 41-letni dziś Żurek.
Cztery dni później wychowanek Wisły, do której trafił jako dziecko dzięki mamie, zaliczył swój jedyny występ na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. W spotkaniu z Ruchem (4:1) wszedł na kilka minut. Dzięki temu epizodowi o Żurku możemy dzisiaj mówić jako o mistrzu Polski. – Byłem bocznym obrońcą, ale akurat w lidze zagrałem na prawej pomocy, zmieniając Grześka Patera – wspomina Żurek. To był jego ostatni mecz w barwach Białej Gwiazdy. Później zdarzało mu się jeszcze zasiąść na ławce, chociażby w pamiętnym dwumeczu z Parmą. – W obu spotkaniach z Włochami byłem rezerwowym. Z całego pobytu w Wiśle to właśnie incydent z pierwszego meczu zapamiętałem najmocniej – przyznaje 41-latek, nawiązując oczywiście do sytuacji, w której Dino Baggio został trafiony rzuconym z trybun nożem.
Ostatecznie po zaciętej rywalizacji Parma wyeliminowała Wisłę, a pół roku później wygrała całe rozgrywki. Krakowianie z kolei nie mieli sobie równych na krajowym podwórku, kończąc sezon z 17-punktową przewagą nad Widzewem i Legią. Był to szósty tytuł w historii klubu, a pierwszy w erze Bogusława Cupiała. W kolejnych 12 latach Biała Gwiazda sięgała po złoto jeszcze siedmiokrotnie. Dołożyła do tego również 4 wicemistrzostwa.
Jakub Żurek po rundzie jesiennej wrócił do rezerw. – Takie były czasy, że ciężko było się utrzymać w drużynie mistrzowskiej. Szansa pojawiła się podczas nieobecności kontuzjowanych kolegów. Gdy wrócili, przestałem je dostawać – mówi obrońca, kiedyś boczny, a obecnie środkowy. – Od dłuższego czasu gram na środku defensywy. Mam już swoje lata, sił do biegania jest coraz mniej. Za to doświadczenia więcej.
Z rezerw Wisły Żurek został wypożyczony do trzecioligowego Wawelu Kraków. – Nie udało nam się utrzymać, bo musieliśmy zrobić miejsce spadającemu z drugiej ligi Hutnikowi Kraków. Zostałem więc ściągnięty z powrotem do Wisły – opowiada nasz bohater.
Wkrótce Żurek swoje miejsce odnalazł w 4. lidze. Najpierw rok spędził w Kalwariance Kalwaria Zebrzydowska. W trakcie sezonu 2001/02 przeniósł się do Skawinki Skawina, z którą od razu wywalczył awans. Po roku w trzeciej lidze i ponownym spadku, Żurek przeszedł do Dalina Myślenice, gdzie spędził półtora roku. Kolejnym przystankiem, jak dotąd najdłuższym w jego karierze, była Skawa Wadowice. Spadek z czwartej ligi do klasy okręgowej, natychmiastowy awans do nowoutworzonej piątej ligi, a potem kolejny do czwartej – cztery i pół roku w Wadowicach nie należało do najnudniejszych w piłkarskim życiu 41-latka.
Do sezonu 2009/10 Jakub Żurek przystąpił jako zawodnik piątoligowej Przeciszovii. Klub z Przeciszowa był jego ósmym w karierze. Z nowym zespołem obrońca wywalczył swój kolejny awans. Zimą 2012 roku odszedł do Halniaka Maków Podhalański, a pół roku później do Sokoła Przytkowice. Cały czas balansował między piątym a szóstym poziomem rozgrywkowym. Dopiero w 2015 roku trafił do Klasy A. Z Relaksem Wysoka przy trzeciej próbie udało mu się jednak wywalczyć awans do okręgówki. Po jednej rundzie drużyna była zmuszona wycofać się z rozgrywek, a Żurek przeniósł się wówczas do jej rywala – Garbarza Zembrzyce. Piłkarzem tego klubu jest do dzisiaj.
Dla zawodnika, który mając 19 lat był częścią Wisły Kraków z Tomaszem Frankowskim, Radosławem Kałużnym, Tomaszem Kulawikiem czy Bogdanem Zającem w składzie, kilkanaście lat gry w czwartej lidze i okręgówce może być rozczarowaniem. Jakub Żurek, mimo że nie został zawodowym piłkarzem, z futbolu nie potrafił zrezygnować nawet na moment. – Koledzy bez przerwy namawiają mnie na grę. Teraz na przykład moim trenerem w Garbarzu jest Zdzisław Janik (były piłkarz Wisły, trzykrotny reprezentant Polski – przyp. red.). Gram dla atmosfery i utrzymania dobrej formy fizycznej. Treningi, już nie tak częste jak kiedyś, ale zawsze coś dają. Dzięki nim zachowuję sylwetkę i mam lepsze samopoczucie. Widzę wyłącznie plusy. Samemu ciężko się zebrać do biegania czy ćwiczeń. Co innego z zespołem – tłumaczy.
Żurek gra obecnie nie tylko w Garbarzu. Po wielu latach wreszcie regularnie występuje w barwach Wisły. W drużynie oldbojów spotyka bardziej utytułowanych kolegów. Dziś już od nich nie odstaje. – Koledzy z Wisły grają też w niższych ligach. Grzesiek Pater w Podgórzu Kraków, Mirek Szymkowiak w LKS Szaflary, Rysiek Czerwiec też się gdzieś rusza. Każdy, komu pozwala zdrowie, stara się kontynuować grę – mówi na zakończenie mistrz Polski z 1999 roku.
Fot. Piotr Kwiecień (futmal.pl)
Fot. Piotr Kwiecień (futmal.pl)
Żurek pierwszy z lewej, obok Arkadiusz Głowacki. Fot. Piotr Kwiecień (futmal.pl)
Żurek pierwszy z lewej w dolnym rzędzie. Fot. wisla.krakow.pl
***
Przeczytaj także pozostałe teksty z cyklu „Mistrzowie drugiego planu”:
O Macieju Bieleckim, mistrzu Polski z 1996 roku, który w ekstraklasie rozegrał niecały kwadrans, po czym poświęcił się karierze naukowej i został prodziekanem jednego z wydziałów Politechniki Łódzkiej – LINK.
O Łukaszu Woźniaku, mistrzu Polski z 2000 roku, który obecnie prowadzi własną szkółkę piłkarską w Grzędzicach, a oprócz tego pracuje w dwóch konkurencyjnych klubach ligi okręgowej – LINK.
O Kamilu Rado, mistrzu Polski z 2011 roku, który po licznych kontuzjach zakończył zawodową karierę i wraz z bratem założył klub piłkarski występujący obecnie w podkarpackiej lidze okręgowej – LINK.
Rafał Cepko
Fot. główne: Jerzy Zaborski (Gazeta Krakowska)