Aktualności
[Mistrzowie drugiego planu] Łukasz Woźniak prowadzi własną szkółkę i pracuje w dwóch konkurencyjnych klubach
W tym roku minęło 20 lat od drugiego i ostatniego jak do tej pory mistrzostwa Polski zdobytego przez Polonię Warszawa. Wiosną 2000 roku prowadzona przez Dariusza Wdowczyka drużyna była nie do zatrzymania i zakończyła ligę z przewagą dziewięciu punktów nad broniącą tytułu Wisłą Kraków. W ekipie Czarnych Koszul pierwsze skrzypce grali wówczas m.in. Emmanuel Olisadebe, Igor Gołaszewski, Tomasz Wieszczycki oraz Arkadiusz Bąk. W jednym z meczów swoją szansę otrzymał również najmłodszy obok Piotra Kosiorowskiego zawodnik zespołu – Łukasz Woźniak. W 34. minucie siódmej serii gier, w której Polonia rywalizowała z Ruchem Chorzów, napastnik wszedł na boisko za Tomasza Moskala. Chwilę później Niebiescy otworzyli wynik spotkania, pod koniec dołożyli drugą bramkę i – jako jedyna drużyna w tamtym sezonie – wywieźli z Konwiktorskiej komplet punktów. Dla pochodzącego ze Stargardu Woźniaka był to debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej.
– Chyba nawet zebrałem dobre recenzje za ten mecz. Potem zagrałem w wyjściowym składzie dwa spotkania w Pucharze Ligi i złapałem kontuzję – opowiada 40-latek. Wspomniany przez niego uraz okazał się być preludium poważniejszych kłopotów.
Kiedy w wieku 19 lat zamieniał Błękitnych Stargard na mającą wysokie aspiracje Polonię, wiązano z nim spore nadzieje. Podpisał kontrakt od razu na 5 lat. W tym czasie rozegrał w ekstraklasie 3 mecze. Ten z Ruchem był jego najdłuższym występem. Łącznie uzbierał na boisku niecałe 100 minut. – Zjadły mnie kontuzje. W pierwszym sezonie doznałem dwóch poważnych urazów, za każdym razem na początku okresu przygotowawczego – tłumaczy Woźniak. Doskwierało mu niemal wszystko: staw skokowy, mięśnie, więzadła.
Po mistrzowskim sezonie wrócił na rok do Stargardu, aby ukończyć szkołę. Pierwotnie miał to zrobić w Warszawie, ale jako młody chłopak w dużym mieście edukację stawiał na nieco bardziej odległym miejscu w swojej hierarchii. – Chciałbym mieć wtedy taką mądrość, jaką mam teraz – przyznaje mistrz Polski z sezonu 1999/2000.
Przez kolejne półtora roku Łukasz Woźniak ponownie był graczem Polonii. I znowu dopadły go kontuzje. 80 procent spędzonego w stolicy czasu to dla niego leczenie i rehabilitacja. To źle wpłynęło na jego psychikę. Przestał skupiać się na futbolu, przytył. Trafił na kolejne wypożyczenie – tym razem do trzecioligowej Korony Kielce. Wiosną 2004 roku nieco dłużej pograł w Pogoni Świebodzin na czwartym poziomie rozgrywkowym. Następnie podpisał umowę z Ilanką Rzepin, ale nie zdążył wystąpić w ani jednym meczu tego zespołu. Przyczyna? Zerwane więzadła krzyżowe w kolanie.
Po kolejnej już rehabilitacji, jeszcze przed trzydziestymi urodzinami, Woźniak wrócił do Błękitnych. Udało mu się nawet zostać wicekrólem strzelców III ligi i wtedy ponownie posłuszeństwa odmówiło ciało. Tym razem chodziło o problemy z plecami. – Postanowiłem, że zostaję przy futbolu, ale już w roli trenera. Zostałem asystentem Roberta Gajdy, obecnego prezesa Błękitnych. Po jakimś czasie powierzono mi prowadzenie zespołu. Stworzyłem sztab, do którego zaprosiłem Krzysztofa Kapuścińskiego opiekującego się wówczas trampkarzami oraz Jarosława Piskorza. Ten pierwszy doprowadził później drużynę do półfinału Pucharu Polski. Drugi zaś do dzisiaj jest asystentem trenera Adama Topolskiego – opowiada 40-latek. Pod jego wodzą zespół stale się rozwijał, jednak w sezonie poprzedzającym awans do II ligi Woźniak zrezygnował z dalszej pracy w klubie.
W tym momencie rozpoczął się kolejny etap jego piłkarskiej przygody – związany z dziećmi i ideą grassroots. Wraz z kolegą Dariuszem Walterem założył w rodzinnych Grzędzicach szkółkę o nazwie Soccer. – Na początku mieliśmy szóstkę dzieci, z czego połowa była moja. Teraz szkolimy już blisko 80 młodych piłkarek i piłkarzy. Na tak niewielką miejscowość to bardzo dużo. Mamy już swoją renomę i prężnie działamy – mówi z dumą były napastnik.
Łukasz Woźniak nie ogranicza się wyłącznie do prowadzenia własnej szkółki. Pewnego dnia odwiedził go Daniel Wilk, prezes Orła – lokalnego klubu z drużyną seniorów na poziomie Klasy A. Poprosił o pomoc, bo chciał rozruszać klub. – Zacząłem pracować społecznie. Doprowadziliśmy do sytuacji, że zespół, który jeszcze niedawno miał 1 punkt w Klasie A, właśnie awansował i przygotowuje się do debiutanckiego sezonu w lidze okręgowej – chwali się nasz bohater. Sukces Orła przyniósł mu olbrzymią satysfakcję. – Zawsze podniecamy się piłką europejską, ale to w takich miejscowościach jak nasza powstaje coś z niczego. Uważam, że futbol w Polsce idzie do przodu. Akademie wyglądają coraz lepiej. W niższych ligach jest podobnie. W Grzędzicach od lat gra właściwie ta sama grupa zawodników. I z dorobku punktu na sezon dochodzi ona do sytuacji, w której jest w stanie wywalczyć awans.
Z prezesem Orła Grzędzice Danielem Wilkiem
Obecnie Orzeł rozbudowuje swoje zaplecze i trybuny. Już w pierwszy weekend sierpnia podejmie u siebie Zorzę Dobrzany, której trenerem jest… Łukasz Woźniak. – Prowadzę ten zespół już od trzech sezonów. To stabilny klub ligi okręgowej, której nie opuścił bodaj od 15 lat – wyjaśnia.
Z kapitanem Zorzy Dobrzany Przemysławem Filochą oraz gospodarzem obiektu panem Leszkiem. Woźniak pierwszy z lewej
Jak były napastnik zamierza pogodzić obowiązki szkoleniowca Zorzy z funkcją koordynatora Orła?
– W tym spotkaniu będę obecny oczywiście na ławce Zorzy. Prezes Orła wszystko rozumie, ale poprosił mnie, żebym nie zostawiał ekipy na resztę sezonu. Boisko drużyny mam za płotem, więc jak tylko czas pozwoli, to pomogę także chłopakom z Grzędzic.
Własna szkółka, zaangażowanie w dwóch klubach seniorskich, a do tego praca w zakładzie miejskim w Stargardzie – w życiu Łukasza Woźniaka nie ma miejsca na nudę. Na szczęście rodzina doskonale rozumie jego pasję. Żona Marta w przeszłości sama uprawiała lekką atletykę i do tej pory biega na długich dystansach, po 13-14 kilometrów. Trójka ich dzieci: Hania i Kacper (bliźniaki urodzone w 2009 roku) oraz Tymek (r. 2012) także od małego żyje sportem. – Nasza rodzina jest nim przesiąknięta. Marta cztery razy w tygodniu podwozi dzieciaki na treningi do Szczecina. Synowie trenują w akademii Pogoni, córeczka w Olimpii z dziewczynkami starszymi od niej o dwa lata. Cała trójka ma duże umiejętności, ale zawsze podkreślam, że przed nimi mnóstwo pracy. Dużym wsparciem zarówno dla nas, jak i dla dzieci jest mój tata. Kiedyś wykupił działkę obok naszego domu i zrobił na niej boisko, aby wnuki miały gdzie grać. Przydało się ono zwłaszcza w czasie pandemii, kiedy właściwie z niego nie schodziliśmy – mówi Woźniak.
Z dziećmi: Tymkiem, Hanią i Kacprem
Były napastnik Polonii Warszawa swoją aktywność ogranicza dziś do siatkonogi. Mimo że Hania, Kacper i Tymek sporo już potrafią, to jednak tata pozostaje niepokonany. – Zapowiedziałem im, że przez najbliższe dwa lata żadne ze mną nie wygra i jak na razie to się sprawdza – śmieje się 40-latek.
W rodzinnych stronach pan Łukasz kojarzony jest z mistrzostwem Polski sprzed 20 lat. Jego wkład w sukces był co prawda niewielki, ale ten tytuł po prostu mu się należy. – Nie zamieniłbym go nawet na sto meczów w ekstraklasie. Zresztą niczego bym nie zmienił. Bóg tak pokierował moim życiem, a gdybym grał na wyższym poziomie, to nie miałbym tak wspaniałej rodziny – nie ma wątpliwości jednokrotny mistrz kraju w piłce nożnej.
***
W najbliższych dniach na naszej stronie pojawią się historie kolejnych mistrzów Polski, których macie prawo nie pamiętać, a którzy doskonale czują się w świecie piłki amatorskiej. Sprawdzimy, co słychać u robiącego karierę naukową podopiecznego Franciszka Smudy z 1996 roku, opiszemy losy Wiślaka z początków ery Bogusława Cupiała oraz zajrzymy do klubu założonego przez niezwykle utalentowanych braci spod Mielca.
Rafał Cepko
Fot. główne: Tadeusz Surma (warszawa.naszemiasto.pl)
Fot. pozostałe: archiwum prywatne Łukasza Woźniaka