Aktualności

Marcin Malinowski – 43 lata, 458 meczów w ekstraklasie, a wciąż głodny gry

PIŁKA DLA WSZYSTKICH08.02.2019 
Marcin Malinowski w ekstraklasie rozegrał 458 spotkań i zajmuje drugie miejsce w klasyfikacji wszech czasów w tej kategorii (za Łukaszem Surmą). Nowy piłkarz i trener wystąpującej w klasie okręgowej Unii Turza Śląska jest drugim – po Danielu Plińskim – bohaterem naszego cyklu „Jeszcze im się chce”.

Niespełna 22-letni wówczas Malinowski zadebiutował w ekstraklasie wiosną 1997 roku w barwach Odry Wodzisław. Prezydentem Polski był wtedy Aleksander Kwaśniewski, Rosją rządził Borys Jelcyn, a Stanami Zjednoczonymi Bill Clinton. Żyła jeszcze księżna Walii Diana Spencer, TVP dopiero przygotowywała się do emisji „Klanu”, a TVN w ogóle do rozpoczęcia działalności. Świat sportu czekał na walkę Mike’a Tysona i Evandera Holyfielda, w której „Bestia” odgryzł rywalowi kawałek ucha. Piłkarską reprezentację Polski prowadził Antoni Piechniczek, a losy mistrzostwa kraju rozstrzygnęły się w słynnym meczu przy Łazienkowskiej w Warszawie, który Legia przegrała z Widzewem Łódź 2:3.

Wielu czytającym te słowa, tamte realia i wydarzenia wydarzenia jawią się niczym prehistoria, o ile w ogóle byli wtedy na świecie. A Marcin Malinowski w wieku 43 lat (44 skończy w listopadzie) wciąż jest czynnym piłkarzem. Wprawdzie już nie w ekstraklasie, ale nadal bardzo poważnie podchodzi do tego, co robi. Kilka tygodni temu podpisał kontrakt z Unią Turza Śląska (klasa okręgowa), gdzie trafił z czwartoligowej Odry Centrum Wodzisław Śląski.

– Recepta na długowieczność? Nie znam – twierdzi piłkarz. – Może trochę geny, może samozaparcie? Gdy zaczynałem, świadomość młodego człowieka o profesjonalnym podejściu go gry nie była zbyt duża. Jakoś się broniłem umiejętnościami, bo praktycznie zawsze grałem, a nie tylko byłem w klubie. Nigdy nie byłem wirtuozem, ale trenerzy zauważali moje atuty. Wiedzieli, na co mnie stać. Serducho zawsze było, nogi nie odstawiałem. I tak się to wszystko potoczyło – dodaje.

Niezwykle istotnym czynnikiem zatrzymującym weterana na boisku jest czerpanie przyjemności z gry.

– Cały czas. Gdybym nie czerpał, pewnie parę ładnych lat temu bym skończył. Robię to pewnie także trochę dla zdrowia, można też jeszcze dorobić trochę grosza. Wszystko jest połączone. I przede wszystkim zdrowie pozwala, co chyba jest najistotniejsze. Poważne kontuzje przez całe życie mnie omijały. Kilka czynników składa się na to, że cały czas się ruszam, a chwilami nawet biegam – mówi były gracz m.in. Ruchu Chorzów i Odry Wodzisław.

Podjęcie decyzji o zakończeniu kariery to rewolucja życiowa dla każdego piłkarza, bez względu na to, ile ma lat, gdzie grał i co osiągnął.

– Jeżeli przez pół życia człowiek biegał za piłką po boisku i niemal wszystko było temu podporządkowane, nie jest takie proste przestać. Mam troszkę obawy, jak mój organizm zareaguje po tym, jak skończy się reżim treningowy. Aczkolwiek wiem, że ten moment zbliża się dużymi krokami. W głowie mi świta, żeby powolutku kończyć, ewentualnie później rekreacyjnie się poruszać. Myślałem o czerwcu, ale czy tak się stanie, to trudno przewidzieć. Nie dam sobie obciąć nawet paznokcia. Tych czerwców, kiedy miałem kończyć, już trochę było… – śmieje się Malinowski.

W Unii Turza Śląska Malinowski występy na boisku będzie łączył z prowadzeniem zespołu. Pierwszego seniorskiego na swojej trenerskiej drodze.

– Z jednej strony jest ekscytacja, z drugiej obawa, czy będę w stanie pogodzić grę i prowadzenie zespołu. Zobaczymy, jak wszystko się ułoży. Jeśli drużyna będzie wystarczająco dobrze funkcjonowała bez mojej pomocy na boisku, będę się pewnie stopniowo wycofywał. Część meczów wolałbym oglądać z ławki. Z boiska pewne rzeczy mogą umknąć, być zamazane. Czas pokaże. Jeżeli będzie trzeba, postaram się pomóc chłopakom na boisku, ale jeśli nie zajdzie taka konieczność, mam nadzieję zrobić to już w trochę innej roli. Zdaję sobie sprawę, że moje granie powoli się kończy i zobaczymy, może ta runda to będzie przełom, który da mi do myślenia, że jednak trzeba podziękować? – zastanawia się doświadczony zawodnik i jednocześnie trener debiutant.

Malinowski nie ukrywa, że w wieku 43 lat musi trenować już nieco inaczej niż choćby jeszcze 10 lat wcześniej, nie wspominając już nawet o czasach, gdy zaczynał profesjonalnie grać w piłkę. Zdają sobie z tego sprawę także szkoleniowcy, pod okiem których w ostatnich latach występował. – Nie jestem jednak absolutnie zwolennikiem nieróbstwa, w takim sensie, że można nie trenować a grać. To nie idzie w parze. Obciążenia trzeba mądrze dozować i na tyle to się udawało, że jeszcze jestem na chodzie – podkreśla zawodnik, którego wizytówką przez całą karierę były zaangażowanie i nieustępliwość. Do dziś to się nie zmieniło. – Czy to ekstraklasa, czy A-Klasa, podejście musi być takie samo. Przez te 20 lat grania zebrałem jednak trochę boiskowego doświadczenia i wiem, że czasami nie trzeba robić zbędnych kilometrów, bo wystarczy dobrze się ustawić, a piłka i tak spadnie pod nogi. Swoje cały czas trzeba wybiegać, ale teraz bardziej korzystam z tego przywileju, że nieco mądrości nabyłem i pewne rzeczy dostrzegam wcześniej, niż one się wydarzą i próbuję reagować – opisuje.

Malinowski na swojej piłkarskiej drodze spotkał setki piłkarzy, ale pytany o najlepszego, z którym występował, długo zastanawia się nad odpowiedzią. – Kurczę, tylu chłopaków się przewinęło, trudno wybrać. Z racji tego, że ostatnie lata spędziłem w jednej drużynie z Łukaszem Surmą i zawsze mi imponował spokojem i tym co robił, wskazałbym jego. Ale byli też Janek Woś, Paweł Sibik, Grzegorz Kuświk, Grzegorz Rasiak, Łukasz Janoszka, Marek Zieńczuk, o kilku jeszcze pewnie zapomniałem. Każdy miał swoje atuty i sporo do zaoferowania na boisku, coś, co mi się podobało. Uskładalibyśmy niezłą jedenastkę, która w szczycie formy walczyłaby o mistrzostwo Polski – zapewnia.

A co Marcin Malinowski najbardziej lubi w piłce nożnej? – Nieprzewidywalność. Lubię i nie lubię zarazem. Dużo słabszy może wygrać z dużo lepszym. Nie zawsze pieniądze stanowią o sukcesie. Psikusy, niespodzianki, mecze przegrywane przez faworytów… To też sprawia, że jeszcze biegam po boisku. Teraz też w Unii mamy małą misję do spełnienia. Zrobimy wszystko, by awansować do IV ligi, a co się wydarzy? To jest właśnie to piękno piłki nożnej – podkreśla.

Szymon Tomasik

Fot. trzirogielwer.blogspot.com

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności