Aktualności
Jak wygląda skauting w największych polskich akademiach?
Jaką strukturę mają działy skautingowe w największych polskich akademiach? Kogo i gdzie szukają skauci? Jak długo trwa proces od pierwszej obserwacji do transferu zawodnika? W którym momencie w akademii Lecha zaczyna się czerwony okres obserwacji? Dlaczego 13-latek ma większe szanse na transfer do akademii Pogoni niż jego o rok starszy kolega? W jaki sposób przekonać zawodnika i jego rodziców na wybór konkretnej akademii?
Odpowiedzi na powyższe pytania udzielają nam Bartłomiej Grzelak, Patryk Dąbrowski oraz Krzysztof Tańczyński, czyli koordynatorzy skautingu w akademiach kolejno: Lecha Poznań, Pogoni Szczecin i Legii Warszawa.
Działania skautingowe w poszczególnych akademiach mają wiele cech wspólnych. Jedną z nich jest precyzyjne penetrowanie najbliższego otoczenia. Akademie działają rzecz jasna na skalę ogólnopolską, ale to własne województwo ma zwykle priorytet w poszukiwaniach. Zwłaszcza w najmłodszych kategoriach wiekowych.
– Mamy potężny research pod kątem województwa wielkopolskiego. Przyjęliśmy, że kiedy dany chłopiec skończy 10 lat, dla nas zaczyna się tzw. okres czerwony. Musimy znać każdego zawodnika z Wielkopolski, który przekroczył tę barierę wieku. Odpowiadają za to nie tylko skauci, ale i trenerzy – tłumaczy Grzelak.
Podobnie jest w Warszawie. – Obserwacje na Mazowszu zaczynamy bardzo wcześnie, bo już w kategoriach U-9 i U-10. I te najmłodsze roczniki śledzimy głównie w tym regionie. Poza tym realizujemy jednak projekt Legia Soccer Schools, który działa w różnych lokalizacjach w całym kraju i stanowi dla nas dodatkowe źródło wiedzy w tej kwestii. Tam też trafiają zdolni chłopcy. Obserwacje ogólnopolskie rozpoczynamy od kategorii U-11. Pomagają nam w tym m.in. konsultacje kadr wojewódzkich, gdzie pojawiają się przedstawiciele najmniejszych klubów – opowiada Tańczyński. To właśnie podczas jednej z takich konsultacji wpadł mu w oko Michał Karbownik.
Dwa lata temu założenie o skupieniu szczególnej uwagi na rynku regionalnym przyjęto w akademii Pogoni. – Zmieniliśmy naszą politykę i obecnie opieramy się na województwie zachodniopomorskim, gdzie mamy z kogo wybierać. Mieszka tutaj ponad 1 milion 600 tysięcy osób. Priorytetem jest to, aby najzdolniejsi chłopcy nie uciekali z naszego regionu. To stąd pochodzą Adrian Benedyczak, Kacper Kozłowski czy Hubert Turski, czyli zawodnicy pierwszej drużyny Pogoni – mówi Dąbrowski. – Chłopcy z pozostałych części kraju muszą być lepsi od tutejszych, aby do nas trafić. I oczywiście to również się dzieje. Mamy skautów w całym kraju. Dużo czasu poświęcamy na obserwowanie województw ościennych. To z kujawsko-pomorskiego w przeszłości trafili do nas Jakub Piotrowski (obecnie Fortuna Dusseldorf – przyp. red.), Marcin Listkowski (Lecce), Mateusz Łęgowski (wypożyczony w zeszłym sezonie do Valencii) czy Maciej Żurawski, który ostatnio na Górniku zdobył swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie.
W tym roku do akademii Pogoni trafił chłopiec z innego sąsiedniego województwa. Kacper Sikorski z UKS-u Czwórka Kostrzyn (woj. lubuskie) to zwycięzca ubiegłorocznej edycji turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” w kategorii U-12. Skauci Portowców obserwowali go m.in. podczas tych rozgrywek, ale na treningi do Szczecina zapraszali już wcześniej. – Staraliśmy się też o Alana Krysińskiego, ale ostatecznie razem z rodzicami wybrał inaczej. W FASE Szczecin poczuł odpowiedni dla siebie klimat. Jest zadowolony i to jest najważniejsze. A Pogoń sobie poradzi. Życzymy Alanowi, żeby się rozwijał, a kto wie – może w przyszłości jeszcze do nas trafi? – zastanawia się Dąbrowski.
Kacper Sikorski odbierający nagrodę dla najlepszego zawodnika XIX edycji turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” (2.05.2019)
Alan Krysiński był w kręgu zainteresowań akademii Pogoni, ale ostatecznie trafił do jej sąsiada – FASE Szczecin
Mimo dużych nakładów pracy poświęcanych na przeszukiwanie własnego podwórka, akademiom nie zawsze udaje się zatrzymać zawodników w regionie. Bywa również i tak, że dany kandydat na piłkarza nie wzbudza zainteresowania akademii, do której miałby najbliżej. Dzięki temu skauting ogólnopolski w ogóle ma sens. W innym przypadku chłopcy z okolic Siedlec zawsze trafialiby do Legii, z Tczewa do Lechii, a z Koszalina do Pogoni.
Ten ostatni przykład podajemy tutaj nieprzypadkowo. W ubiegłym roku to właśnie z Koszalina w piłkarski świat wyruszył jeden z najbardziej utalentowanych zawodników urodzonych w 2006 roku. Mikołaja Tudruja znał już wtedy każdy skaut zajmujący się piłką dziecięco-młodzieżową w naszym kraju. Ale w rywalizacji o chłopca nikt nie miał szans z Lechem. Kolejorz pracę nad tym transferem rozpoczął już dwa lata wcześniej.
– Pierwszych zawodników z kraju ściągamy, gdy mają po 13 lat. Ogólnopolskie transfery chłopców z rocznika 2006, z którego jest Tudruj, rozpoczęły się u nas w 2019 roku. Wszyscy kandydaci byli pod naszą lupą jednak dużo wcześniej. Obserwujemy ich na około dwa lata przed sprowadzeniem. Ten okres jest niezbędny, aby zdobyć jak najwięcej informacji o zawodniku, a przede wszystkim poznać się z nim i jego rodzicami – podkreśla Bartłomiej Grzelak.
Spotkania z rodzicami poprzedzają oczywiście rozmowy z aktualnym klubem zawodnika. – Kiedy jesteśmy zainteresowani danym chłopcem, zawsze wysyłamy oficjalne pismo do jego klubu i czekamy na odzew. To jedyna słuszna droga, mniejszym szkółkom należy się szacunek i takie traktowanie. Dopiero później rozmawiamy z trenerem, który najlepiej zna swojego podopiecznego. Przed przejściem do akademii zawodnicy są do nas zapraszani po dwa-trzy razy. Zapraszamy też rodziców i przedstawiamy im nasz plan rozwoju ich syna. Najpierw trzyletni, z którego dowiadują się, na jaką pozycję jest przewidywany i jak jego rolę widzi trener. Pokazujemy też, jak wygląda codzienne życie w akademii. Dla rodziców najważniejsze są nauka i bezpieczeństwo – zauważa Grzelak.
Skauci Kolejorza oglądali Tudruja w rozgrywkach ligowych, meczach kadry wojewódzkiej oraz na turniejach. Mikołaj ostatecznie przekonał ich do siebie dobrą postawą podczas zwycięskich dla jego szkoły rozgrywek „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” w 2018 roku. – To na tym turnieju przypieczętował pozytywną rekomendację pod transfer do akademii – przyznaje Grzelak.
Chłopiec nie od razu jednak zmienił barwy klubowe. Musiał minąć rok, zanim przeprowadził się do Wronek. Dzięki temu, jak mówi koordynator skautingu dziecięco-młodzieżowego w Lechu, w momencie przyjścia do akademii był już świadomy i gotowy do rywalizacji nawet ze starszymi zawodnikami.
Tudruj zbierający gratulacje po golu na 2:1 w wielkim finale XVIII edycji turnieju (2.05.2018)
Oczywistym jest, że jeśli jakiś zawodnik wywrze odpowiednie wrażenie na skautach, ci będą chcieli sprowadzić go do siebie. Ale nie za wszelką cenę. Transfery dwunasto- czy trzynastolatków to wrażliwy temat. Trzeba pamiętać, że dla tak młodych chłopców wyprowadzka z domu i całkowite przemodelowanie dotychczasowego życia to najczęściej bardzo trudne doświadczenie. Jeden będzie na nie gotowy wcześniej, inny potrzebuje czasu, aby zdecydować się na taki krok. Na szczęście w akademiach w tym aspekcie zdaje się dominować rozsądek.
Potwierdza to przypadek Maddoxa Sobocińskiego. Syn byłego piłkarza m.in. Amiki Wronki i Jagiellonii Białystok trafił do legijnej akademii w ubiegłym roku. – Proces jego przejścia do Legii trwał kilka lat. Wcześniej ani on, ani jego rodzice z różnych powodów nie byli jednoznacznie zdecydowani na przeprowadzkę. Natomiast przez cały ten czas Maddox miał możliwość, by jeździć z nami na turnieje, brał udział w naszych treningach. Powoli przyzwyczajaliśmy go do funkcjonowania z dala od domu – tłumaczy Tańczyński. – Maddox dołączył do akademii Legii, kiedy był już w pełni gotowy, także pod kątem emocjonalnym. W wieku 15 lat wspólnie z rodziną zdecydował, że chce podjąć wyzwanie – dodaje ojciec chłopca, Remigiusz.
Sobociński senior po czasie dowiedział się, że Legia monitorowała jego syna od czwartej klasy szkoły podstawowej: – Mocno mnie to zaskoczyło. Zanim pojechaliśmy do Warszawy, skorzystaliśmy z zaproszenia Lecha. Mam tam znajomych jeszcze z czasów gry w Amice. Ale od powrotu z tygodniowego obozu z Legią w grudniu 2016 roku wyglądało to tak, jakby ktoś wtłoczył Maddoxowi do żył legijną krew.
Lech i Legia dostrzegły Maddoxa jako pierwsze. W 2016 roku, po finale XVI edycji turnieju, w którym później brali udział wspomniani już Tudruj i Sikorski, zainteresowanie 12-latkiem sięgnęło zenitu. – Wcześniej było spokojnie, korzystaliśmy z zaproszeń i jeździliśmy gościnnie na treningi. Po turnieju zrobił się większy szum. Odbieraliśmy telefony z Jagiellonii Białystok, SMS-u Łódź i Lechii Gdańsk. To dowód na to, że jak taki turniej dobrze wyjdzie, to można się wybić – zauważa Remigiusz Sobociński.
Radość SSP 4 Iława po zwycięskich rzutach karnych w finale XVI edycji rozgrywek (2.05.2016). Kapitanem tamtej drużyny był Maddox, a w sztabie szkoleniowym znajdował się pan Remigiusz
Gotowość do zmiany otoczenia to indywidualna sprawa. Każda z akademii ma jednak pewne założenia co do tego, kiedy najlepiej ściągać do siebie utalentowanych zawodników. Legia, Lech i Pogoń są pod tym względem podobne. Przy starym systemie edukacji granicę wyznaczało najczęściej przejście z podstawówki do gimnazjum. Po reformie jest to początek siódmej klasy. W tym roku szkolnym na tym poziomie uczą się chłopcy z rocznika 2007.
– Nie chcemy determinować naszych decyzji kierując się konkretnym wiekiem zawodnika, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nie dla każdego jest to odpowiedni moment. Czasami dłuższy okres w środowisku macierzystym bardziej sprzyja rozwojowi – twierdzi Tańczyński.
– Obecnie bardziej celujemy w ósmą klasę. Wówczas chłopcy są lepiej przygotowani mentalnie do wyprowadzki z domu i zmiany środowiska. Cały proces transferowy wymusza na nas obserwacje psychologiczne oraz rozmowy z zawodnikami i ich rodzicami. Musimy być pewni, że nie jest za wcześnie – potwierdza słowa kolegi po fachu Grzelak.
– Wiodące roczniki, które obecnie skautujemy to 2007-09. Z kolei drużyny chłopców urodzonych w 2005 i 2006 roku mamy już zbudowane i skupiamy się na ciężkiej pracy, aby każdego z nich rozwijać. Te zespoły są zamknięte. Do drużyn U-15 czy U-17 może trafić jedynie piłkarz, który naprawdę zrobi różnicę. Mowa o topowym zawodniku, reprezentancie kraju w swojej kategorii wiekowej albo późno dojrzewającym chłopcu, który nagle wystrzelił – opisuje metody panujące w Pogoni Patryk Dąbrowski.
Transfery do największych akademii to proces. Zaczyna się od obserwacji, często nie przez jednego, a nawet kilku skautów czy trenerów. Jeśli zawodnik zaprezentuje na ich oczach (zwykle nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że jest oglądany) odpowiedni poziom, może liczyć na zaproszenie na testy.
Młodzi chłopcy przekonują skautów sprawnością ogólną, zdolnościami motorycznymi oraz umiejętnościami czysto piłkarskimi. W trakcie wywiadów środowiskowych poszukiwacze talentów zbierają ponadto informacje o cechach charakteru młodego zawodnika oraz jego kompetencjach społecznych. – U dzieci dzielimy to nieco inaczej niż u seniorów, zdolności taktyczne nie mają aż tak dużego znaczenia – mówi szef skautingu dzieci i młodzieży w Legii.
Kilkudniowe testy to kolejny etap selekcji w akademiach. W ich trakcie obie strony mogą lepiej się poznać i przekonać, czy ewentualna współpraca ma szansę wypalić.
– Staramy się obserwować interesującego nas zawodnika co najmniej trzy razy, po czym decydujemy, czy zaprosić go na testy. To nasze absolutne minimum. Staramy się też zabierać kandydatów na obozy – ujawnia Dąbrowski. Takie kilkudniowe wyjazdy, często połączone z towarzyskimi turniejami, stanowią świetną okazję do sprawdzenia zawodnika w boju.
Testy od transferu mogą dzielić tygodnie, miesiące, a nawet – jak w przypadku Sobocińskiego – lata. Niezwykle istotne jest, aby odpowiednio wykorzystać cały ten czas. Chodzi o to, aby zabiegać o zawodnika, utrzymywać z nim i jego rodzicami stały kontakt oraz regularnie zapraszać na treningi i turnieje.
W legijnej akademii proces obserwacji zawodników trwa około półtora roku. Kandydaci przechodzący selekcyjne sito meldują się w tym czasie w Warszawie nawet po kilka razy. Tak było w przypadku Maksymiliana Stangreta, od ponad trzech lat napastnika zespołu z rocznika 2005. – Mój syn, Mieszko, także trenował w Legii i przez pewien czas albo rodzice Maksa albo ja zawoziliśmy ich na zajęcia. Kiedy dostali propozycję, aby ich syn na stałe dołączył do akademii, zapytali mnie o poradę. Powiedziałem im, że od strony sportowej na pewno warto. Jeśli zawodnik chce się rozwijać, musi stawiać kolejne kroki do przodu. Z tego, co wiem, to Maks gra i strzela. Wszyscy się z tego cieszymy – mówi w imieniu pierwszego klubu Stangreta, MGUKS-u Pogoni Zduńska Wola, trener Marek Lorenc.
W Zduńskiej Woli Maksa prowadził Jacek Chojniak, wówczas trener rocznika 2004. Stangret był na tyle utalentowany, że na co dzień rywalizował z chłopcami o rok starszymi. Szkoleniowiec podkreśla, że jego podopieczny od dawna znajdował się w notesach łowców talentów: – Kiedy w październiku 2017 roku byłem na stażu u trenera Piotra Stokowca w Zagłębiu Lubin, miałem okazję porozmawiać ze skautem Jackiem Jurkiewiczem. Zapytałem, czy mówi mu cokolwiek nazwisko „Stangret”. Ku mojemu zaskoczeniu, z automatu, jakby ktoś mu czytał do słuchawki, opowiedział o nim wszystko, m.in. to, że kilka miesięcy wcześniej został wybrany najlepszym zawodnikiem turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. Zagłębie bardzo dobrze go znało, ale odpuściło temat ze względu na odległość dzielącą Lubin i Zduńską Wolę.
Lubinianie dysponują oczywiście internatem, ale kiedy obserwowali Stangreta, ten miał 11 lat i był jeszcze przed transferem do Legii. Warszawa okazała się dla niego atrakcyjniejsza także z powodu względnej bliskości. Ze Zduńskiej Woli jedzie się do stolicy około półtorej godziny.
Tuż przed zmianą barw klubowych, Maks zdążył jeszcze oczarować na PGE Narodowym Mateusza Borka. – Cały czas na desancie, cały czas ten sęp, ten lis pola karnego Stangret. Szukam w głowie tej charakterystyki piłkarza. Może Harry Kane, może Jamie Vardy – opisywał 12-latka komentator. – Ewidentnie od najmłodszych lat zawodnik z intuicją do tego, żeby grać w ofensywie. Taki profil dziewiątki na najwyższy poziom. Oby jego rozwój był proporcjonalny do potencjału – wtórował mu Marcin Dorna.
W pomarańczowej koszulce Maksymilian Stangret
Do odpowiedniego penetrowania rynku potrzebne są zasoby ludzkie. W akademii Lecha w skauting młodzieżowy zaangażowanych jest łącznie około 20 osób. – W naszej strukturze są skauci główni, dochodzący i współpracujący. Mamy także dział skautingu wideo, który obserwuje mecze dostępne w internecie. Do struktury zaliczamy też skautów obserwujących rozgrywki pierwszej, drugiej i trzeciej ligi w poszukiwaniu młodzieżowców pod kątem rezerw – opisuje Grzelak.
W rezerwach poznańskiego klubu znajdujemy kolejną znajomą twarz. Damian Kołtański do akademii Lecha trafił w 2015 roku, tuż po przegranym finale XV edycji turnieju organizowanego przez PZPN, a sponsorowanego przez Tymbark. – Na Narodowym grałem ze swoją ówczesną drużyną, UKS-em Śrem. Ale wcześniej przez cały rok trenowałem już z Lechem. Podobnie jak Maks Hyżyk i Olek Kluczyński. Treningi z Kolejorzem umożliwił nam nasz trener, Adam Galas. Z kolei ze strony Lecha najbardziej zaangażowany był Karol Bartkowiak – wspomina Kołtański. Po turnieju cała trójka trafiła na stałe do akademii we Wronkach. Dzisiaj piłkarzem Lecha pozostaje Damian. Maks jest w Warcie Poznań, a Aleksander w Polonii Środa Wielkopolska.
Przykład chłopców ze Śremu doskonale obrazuje filozofię Kolejorza. W tym przypadku cenna okazała się znajomość z trenerem lokalnego UKS-u. Zwykle kandydatów na piłkarzy wyławiają skauci. Niektórzy są wynagradzani za swoją pracę, inni angażują się jako stażyści lub wolontariusze. – Jeszcze inni mają z nami po prostu dobry kontakt – dodaje Grzelak.
W akademii Pogoni pionem skautingu dowodzi prezes Dariusz Adamczuk. To on pieczętuje wszystkie transfery. Bezpośrednio pod nim w strukturze znajduje się Patryk Dąbrowski, do którego w tym roku dołączył Michał Zygoń. Dwuosobowy dział skautingu bramkarzy tworzą Grzegorz Otocki z Maciejem Borowskim. – Jesteśmy „full-timerami”. Dalej mamy skautów drugiego stopnia podzielonych ze względu na regiony. Jeden działa na północy kraju, drugi w centrum, trzeci na południu, a czwarty na wschodzie. Oni dają nam sygnały, po których otrzymaniu jeździmy obserwować zawodników. Trzeba podkreślić, że skauci regionalni to nie są przypadkowi ludzie. Współpracujemy już dłuższy czas i jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów ich pracy – mówi Dąbrowski.
W przedstawionym przez niego podziale brakuje osoby odpowiedzialnej za zachodnią część kraju. Czy to oznacza, że Portowcy nie wiążą z nią żadnej nadziei? – Wręcz przeciwnie. Ścianę zachodnią kontrolujemy my, czyli skauci zatrudnieni na stałe.
Znalezienie odpowiedniego kandydata do gry w akademii to jedno. Odrębną kwestią pozostaje przekonanie go do transferu. Jak to robią w Warszawie, Poznaniu i Szczecinie?
Naturalnym rozwiązaniem jest zademonstrowanie ścieżki rozwoju i poparcie jej przykładami. Legia może w tym miejscu pochwalić się Sebastianem Szymańskim (sprowadzonym do akademii z Lubelszczyzny), Radosławem Majeckim (z województwa świętokrzyskiego) czy Michałem Karbownikiem (z Mazowsza). Lech może pokazać skład reprezentacji Polski, w którym znajduje się coraz więcej jego wychowanków. Do Pogoni przekonać może wiek, w którym w ekstraklasie debiutowali Kacper Kozłowski (15 lat, 7 miesięcy i 3 dni) oraz Hubert Turski (17 lat, 3 miesiące i 29 dni).
Dla zawodników i ich rodziców ważna będzie również baza treningowa czy odpowiedni poziom edukacji. W pierwszym z tych aspektów, dzięki wybudowaniu ośrodka w Książenicach, sporą przewagę zyskała Legia, która może ponadto działać na wyobraźnię tytułami zdobywanymi na przestrzeni ostatnich lat.
Drugi z lewej Sebastian Szymański (wychowanek akademii Legii), po jego lewej stronie Jakub Moder i Kamil Jóźwiak (wychowankowie akademii Lecha)
Damian Kołtański, Maddox Sobociński, Maksymilian Stangret, Mikołaj Tudruj i Kacper Sikorski, czyli zawodnicy największych polskich akademii piłkarskich, którzy rok po roku występowali w turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”. W jego trakcie udało im się dotrzeć aż do wielkiego finału. Po jego zakończeniu – wcześniej lub później – robili kolejny krok w stronę zawodowego grania, zamieniając Śrem, Wikielec, Zduńską Wolę, Koszalin i Kostrzyn na Poznań, Warszawę i Szczecin.
Wszyscy oni stanowią potwierdzenie, że w rozgrywkach organizowanych przez Polski Związek Piłki Nożnej skauci mają ręce pełne roboty. Potwierdzają to sami zainteresowani.
– Jesteśmy obecni na całym finale ogólnopolskim w Warszawie. Co więcej, podczas ostatniej edycji, która się odbyła, obserwowaliśmy 12 z 16 finałów wojewódzkich – zdradza Bartłomiej Grzelak.
– Obserwujemy turniej. Najpierw na szczeblu regionalnym, który jest o tyle istotny, że zdarza nam się tam dostrzec rodzynka grającego w słabszej drużynie, która nie dostanie się do finału ogólnopolskiego. Do Warszawy też jeździmy, a jeśli z jakiegoś powodu nie możemy, to oglądamy finały w telewizji – opowiada Dąbrowski.
Skauci najzwyczajniej w świecie lubią ten turniej. Bierze w nim udział mnóstwo dzieci, także z najmniejszych miejscowości i wsi. Finały wojewódzkie, które stoją zwykle na wysokim poziomie, odbywają się w każdym regionie kraju, dzięki czemu obecność na nich niewiele kosztuje. A już sam finał ogólnopolski w Warszawie to okazja do obejrzenia najbardziej utalentowanych zawodników na tle siebie nawzajem.
W marcu 2019 roku opowiadał o tym Marcin Dorna, selekcjoner reprezentacji Polski do lat 17 i szef skautingu młodzieżowego w PZPN: – Turniej znacznie ułatwia nam proces obserwacji, ponieważ w jednym miejscu i czasie mamy wielu zawodników podobnych do siebie pod względem poziomu. To istotne, ponieważ w przeciwnym wypadku, kiedy zawodnik z dobrego zespołu gra przeciwko przeciętnemu rywalowi, to obserwacja nie jest obiektywna. Tło nie pozwala wtedy zweryfikować wszystkiego. A struktura turnieju daje nam pewność, że na określonym etapie spotkają się dobre zespoły.
Link do tekstu, z którego pochodzi ta wypowiedź znajduje się TUTAJ.
Rafał Cepko
Fot. Łączy nas piłka