Aktualności

[50 historii] Ireneusz Gregowski ocala od zapomnienia wyniki i boiska

PIŁKA DLA WSZYSTKICH10.03.2021 
Ireneusz Gregowski udowadnia, że określenie „człowiek piłki” jest bardzo szerokie. To kronikarz kujawskiego futbolu i artystyczna dusza, który patrząc na piłkę nożną przez pryzmat swojego małego, lokalnego świata wysnuwa wiele uniwersalnych wniosków i spostrzeżeń jej dotyczących. Poznajcie piłkarską historię pasjonata, dla którego piłka jest zwierciadłem życia i dotykających go przemian.

Skąd w panu pasja do piłki nożnej?

Urodziłem się w 1976 roku, więc miałem okazję przyglądać się piłce, gdy nie była jeszcze tak skomercjalizowana, zwłaszcza w latach 80. Wychowywałem się na wsi, w piłkę grali wtedy wszyscy, także z braku innych zajęć. Było boisko, nikt nie narzekał na nawierzchnię, na nierówności. Jak nie było bramek, można było ustawiało się je z cegieł. Jeśli były, to był już prawie stadion. Grało się wszędzie, na przykład na bocznych drogach.


Boisko w Łojewie pobudowane w 1962 r. Tak wyglądało w 2012 r. Dziś w tym miejscu powstaje ośrodek sportu i rekreacji.

Jak panu szło?

Mówiąc trochę z przymrużeniem oka, nie jestem wybitnym miłośnikiem uprawiania sportu. Jestem z gatunku tych „przyglądaczy”. Smykałki nie miałem, także zmarnowanego talentu nie ma co żałować. Zawsze lubiłem za to przyglądać się grającym. Podziwiać wręcz, czy to gwiazdy światowych stadionów, czy kolegów z podwórka. Tym bardziej, że kilku z nich zaistniało. Maciej Hanczewski zagrał nawet kilka razy w ekstraklasie w barwach Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, a Marcin Ciesielski bronił bramki Unii Janikowo na jej zapleczu w meczach przeciwko Lechii Gdańsk, Śląskowi Wrocław, Jagiellonii Białystok czy Ruchowi Chorzów. Dorastałem w miejscu, gdzie talentów nigdy nie brakowało. Maciej i Marcin poszli wyżej, a ilu jest chłopaków w podobnych klubach, którzy nie mieli tyle szczęścia i detereminacji?


Zjednoczeni Szarlej, a właściwie oldboje Zjednoczonych podczas turnieju w Sikorowie w 2011 r. Można powiedzieć złota drużyna z Maciejem Hanczewskim i Marcinem Ciesielskim (odpowiednio pierwszy i drugi stojący od lewej).

Obaj wymienieni pierwsze kroki stawiali w Zjednoczonych Szarlej.

Świętej pamięci niestety. Obawiam się, że jeśli stara gwardia z sentymentu nie weźmie w garść sfery organizacyjnej, to nie chcę być złym prorokiem, ale nie widzę dla Zjednoczonych przyszłości. Boisko to dziś kretowina na kretowinie, bramki rude od rdzy. Śladu linii nie widać, słynne szarlejskie opony dookoła boiska też już poprzerastane… Serce się kroi. To była moja pierwsza piłkarska miłość, obok Iskry Sikorowo.


Wycinek z prasy. Jesień 1990 r. Cóż to był za mecz „Iskierki”. Szczególnie po przerwie. I to w Klasie A!

Aktywniej i zostawiając trwały ślad zaczął się pan jednak udzielać w Arkadii Jaksice. Jak pan tam trafił?

Do 15. roku życia mieszkałem w Łojewie, leżącym w połowie drogi między Szarlejem a Sikorowem. Z jednej strony Zjednoczeni, z drugiej „Iskierka”. Zawsze skromniejsza, ale też dająca wiele miłych wspomnień. Zresztą Iskra, dzięki panu Andrzejowi Zwolińskiemu, wciąż jest w grze i dzielnie walczy w B-Klasie. Później przeprowadziliśmy się do Oporówka, tuż obok Jaksic. Wtedy bardzo dużo jeździłem razem z bratem po meczach piłkarskich B-Klasy, A-Klasy czy okręgówki po okolicznych miejscowościach. Gdy przeniosłem się do Jaksic, zacząłem się bliżej przyglądać Arkadii. To już były czasy internetowe, ale klub skromnie sobie na tym polu radził. Postanowiłem, że pójdę na trening, porozmawiam z prezesem, panem Henrykiem Dróżdżem, poznam drużynę i jeśli będzie ochota, pomogę tę „medialną” stronę ogarnąć. To był 2009 rok. Zacząłem pisać relacje z meczów, a że cały czas interesowałem się regionalną piłką, na stronie Arkadii zacząłem przemycać treści historyczne i statystyczne.


4 września 2011 r. Wielki dzień Arkadii Jaksice. Pierwszy mecz (z Tarantem Wójcin) na swoim boisku. Wstęgę przecinają wójt Gminy Inowrocław Tadeusz Kacprzak, dyrektor Szkoły Podstawowej w Jaksicach Bernadeta Kołodziejska i prezes Arkadii Henryk Dróżdż. Z tyłu proboszcz jaksickiej parafii Adam Meller. Wcześniej Arkadia swoje mecze rozgrywała na boisku w Gnojnie.

Opisał pan między innymi sięgającą 1946 roku historię piłki nożnej w Jaksicach. Mało tego – choć Arkadia od kilku lat nie występuje już w rozgrywkach ligowych, na jej stronie internetowej ( POD TYM LINKIEM ) wciąż można znaleźć wiele informacji, zestawień i unikalnych historycznych statystyk dotyczących także innych klubów z regionu. Kiedy postanowił pan zostać piłkarskim kronikarzem?

Pomysł na spisanie historii jaksickiej piłki kiełkował mi w głowie jeszcze zanim zacząłem działać w Arkadii. Statystykami historycznymi zainteresowałem się znacznie wcześniej, choć nie uważam się za znawcę czy eksperta, bo poznałem ludzi, którzy całe życie poświęcili temu wycinkowi rzeczywistości. Pamiętam, jak tata pod koniec lat 80. kupił mi wydawany przez „Tempo” kolorowy Skarb Kibica. Wtedy to było naprawdę wow. Była w nim I liga, II liga i osiem grup III ligi. Zaczęło do mnie docierać, że rozgrywki piłkarskie to nie tylko I liga i Szarlej, ale tych klubów jest mnogość. Zacząłem sięgać po gazety. No dobrze, piszą o I, II, III lidze, ale gdzie jest o Szarleju? Dowiedziałem się, że czasem na ostatniej stronie we wtorkowym czy środowym wydaniu lokalnej prasy trafiały się tabelki Klasy B, wtedy jeszcze była też Klasa C, oczywiście również Klasa A. I zacząłem te wyniki zbierać, wycinać. Nie było to łatwe. Przypominam, to czasy przedinternetowe. Raz wyniki poszły, a jak redaktor zapomniał, to później trzy razy nie i nagle na przykład pojawiała się tabela końcowa. Nie można było liczyć na regularność. Dziś to rzecz niewyobrażalna, ale pamiętam, że później „Express Bydgoski” zamieszczał wyniki Klasy B w poniedziałki, ale były to wyniki z poprzedniego weekendu. I to się człowiekowi wydawało w miarę aktualne, bo do tego był przyzwyczajony. Dziś mamy wszystko 15 minut po meczu. Później zaczęło się poszukiwanie. To były dobre czasy dla Zjednoczonych Szarlej, czasy A-Klasy czy nawet okręgówki. Wtedy zacząłem sięgać do historii, odwiedzać czytelnie, przeglądać stare gazety. Próbować skompletować rezultaty z lat 80., 70., nawet 60. Oczywiście cały czas chodziło o region, ograniczałem się do terenu dzisiejszego powiatu inowrocławskiego, może troszeczkę gdzieś dalej. Moją pasję podziela też brat Mariusz, spod którego ręki wyszła część zapisków.

Wtedy też zacząłem interesować się klubami, o których dziś już nawet nie mało kto, ale wręcz niemal nikt nie pamięta.


Prawdziwe skarby, czyli „Skarby Kibica” wydawane przez krakowskie „Tempo”. Od „Skarbu” z wiosny 1988 r. zaczęło się zbieractwo Ireneusza Gregowskiego.

Źródła pisane to jedno, ale nie ma w nich wszystkiego. Trzeba też docierać do świadków, rozmawiać z ludźmi.

Jeśli ludzie chcą rozmawiać o tamtych czasach, to jest skarb. Pod warunkiem, że nie fantazjują, a to też się zdarza i trzeba pewne rzeczy próbować później zweryfikować. To bezcenna wiedza, szczególnie jeśli chodzi o lata 60. czy 50., bo pokolenie mogące wiele o tamtych latach powiedzieć powolutku odchodzi. Czasem to ostatni moment, by coś wspomnieć i zapisać, zwłaszcza nazwiska.


15 kwietnia 2012 r. Tragiczny dzień w historii Arkadii. W wypadku samochodowym zginął Maciej Bąk, zawodnik żółto-zielonych. Miał niespełna 21 lat. W Arkadii grał od 2006 r.

Czy dziś kontynuuje pan swoje poszukiwania z równą intensywnością jak kilkanaście lat temu?

Dziś już trochę zluzowałem. Powstały serwisy laczynaspilka.pl czy wcześniej 90minut.pl, gdzie wszystko jest fajnie, selektywnie gromadzone i przechowywane. Już nie boję się, że mniej więcej od 2010 roku lub nawet wcześniej, coś zginie. Cały czas zostaje jeszcze zapuszczanie się wstecz i uzupełnianie danych, ale to mam już w miarę ładnie poukładane.


Zeszyty z zapiskami z poszczególnych sezonów. Pierwszy (otwarty) pochodzi z sezonu 1988/89, a widoczne notatki dotyczą bydgoskiej klasy A (grupy II). Na pierwszym miejscu w tabeli Zjednoczeni Szarlej!

Czy planuje pan usystematyzować swoje archiwum i wydać je w formie książki, publikacji naukowej albo przenieść do internetu?

Jarosław Hejenkowski mozolnie pracuje – i jestem przekonany, że wyniki tej pracy będą wspaniałe – nad książką „Historia futbolu w powiecie inowrocławskim”. Podpytał mnie o kilka danych, pomogłem, na ile byłem w stanie. To będzie bardzo ciekawa publikacja. Rozrosła się do takich rozmiarów, że będzie wydawana w tomach. Może jeszcze w tym roku ukaże się tom o czasach przedwojennych, a w kolejnych latach następne. Nie chcę więc wchodzić na to poletko, mając też świadomość swojej małości w tym temacie. Redaktor Hejenkowski ma znacznie większe doświadczenie, wydał już między innymi znakomitą „Encyklopedię polskiego reggae i ska”. Pytałem redaktora Hejenkowskiego, czy będzie pisał też o małych klubach, które już nie istnieją. LZS Borkowo, LZS Rąbinek… Mógłbym wymieniać i wymieniać. Usłyszałem: „Panie Irku, po co pisać, skoro już nawet ludzi, którzy jeszcze ewentualnie mogą o nich pamiętać, kompletnie to nie interesuje?”. I tu gdzieś zapaliła mi się żaróweczka. Obecnie pracuję w Referacie Promocji i Kultury w Urzędzie Gminy Inowrocław. Może więc spróbuję zrobić coś o futbolu właśnie w gminie Inowrocław. Wtedy będzie można wykopać też te najmniejsze, zapomniane kluby i pozostać w trochę innym temacie niż książka pana Hejenkowskiego. Marzenie jest. Debiut mam już za sobą. Moja publikacja ukazała się w regionalnym wydawnictwie „Cuiavia Felix”, wspierającym między innymi kulturę. Było to kilka lat temu. Pisałem tam o historii LZS-ów na terenie powiatu inowrocławskiego w latach 60.


A to zeszyt prowadzony przez zawodników Zjednoczonych Szarlej: Janusza Lipińskiego, a potem Marcina Ciesielskiego. Kronikarskie zapisy z sezonu 1991/92. Zjednoczeni rywalizowali wówczas w lidze okręgowej, mając za rywala m.in. Chojniczankę Chojnice.

Na stronie Arkadii jest między innymi zakładka „Opuszczone boisko”, gdzie właśnie opisywał pan historię klubów, których na ligowej mapie nie ma już nawet kilkadziesiąt lat. Fotografował pan też owe opuszczone boiska. Jest pan sentymentalny?

Jestem, choć tego na pierwszy rzut oka tego nie widać. To taki sentymentalizm gruboskórny, bo staram się go nie okazywać. Coś jednak we mnie się rusza, gdy widzę pochłaniane przez czas miejsce, gdzie kiedyś grano w piłkę. Pojawia się tęsknota za tamtymi czasami, myśli, że kiedyś to było lepiej. Nawet, jeśli nigdy nie widziałem danego boiska „żyjącego”, nie widziałem na nim meczu. Kilka, kilkanaście lat temu jeździłem w takie miejsca. Starałem się przystanąć, popatrzeć. W niektórych miejscowościach jeszcze boiska były. To często ostatnia pamiątka po klubach. A kluby to ludzie.


Jedno z „opuszczonych boisk”. Więcławice, październik 2007 r., Kometa walczy z Pałuczanką Żnin o punkty w klasie okręgowej.

W pana podejściu do piłki nożnej widać, że to coś więcej niż wygrał, przegrał, zremisował. To część kultury, życia społecznego, świadectwo przemijania, zmiany stylu życia.

Gdzieś, gdzie dziś nie ma już śladu po piłce nożnej, kiedyś na mecze przychodziło mnóstwo osób, często niemal całe miejscowości. To były emocje, skupiało się tam życie wsi. Zawsze tego szkoda. Czasy się zmieniają.

Dopóki jest murawa w jakimkolwiek stanie i stoją bramki, jest nadzieja. Jeśli właściciel terenu coś postawił lub nawet zaorał plac – to definitywnie koniec. Dziś nowych, pełnowymiarowych, trawiastych boisk już się na wsiach nie buduje. W Szarleju jest większe ryzyko, w Jaksicach boisko leży przy szkole, więc tu można mieć nadzieję na powrót ligowej piłki.


Promocja futbolu pełną parą. Tablica ogłoszeniowa w Jaksicach w przededniu otwarcia boiska.

Nadal bywa pan na meczach?

Sporadycznie. Dużo więcej więcej wizyt na meczach ma na koncie mój brat, który cały czas czynnie uprawia kibicowanie. W weekend potrafi odwiedzić rowerem nawet cztery boiska. Ja czasem podjadę do Sikorowa na „Iskierkę”, popatrzę, jak chłopcy grają. Jeszcze rzadziej do Orłowa na Orłowiankę. Objechałem tych boisk mnóstwo, ale najwyższy szczebel, na meczu którego byłem, to stara III liga, czyli trzeci poziom. Nie miałem nigdy ciągot, żeby szukać wrażeń wyżej, a gdy piłka się skomercjalizowała, to już w ogóle. Lubiłem inny klimat. W Arkadii byłem prawie przy sztabie. Człowiek wtedy inaczej odbiera organizację klubów, widzi, ile trzeba poświęceń, żeby pchać ten wózek do przodu. Najczęściej pchany jest przez jedną osobę, bo w takim systemie funkcjonuje większość klubów na najniższym ligowym szczeblu. Tak jest w Sikorowie, tak było w Arkadii. Każdy chce jak najlepiej, ale często zbyt wielkie ambicje i za szybki rozwój to droga donikąd. Załóżmy, że uda się pozyskać sponsora. Pojawią się pieniądze, a z nimi pokusa, by poszukać lepszych piłkarzy i zapłacić im za grę. Dla „naszych” zaczyna brakować miejsca w kadrze. Wolimy więc 11. miejsce w B-Klasie czy jeden sezon w A-Klasie, po którym sponsor się wycofa, opłacani zawodnicy odejdą, a „nasi” będą już zniechęceni i zrezygnują albo znajdą sobie nowe drużyny? Gramy swoimi, na miarę naszych możliwości, czy kombinujemy? Wbrew pozorom nie jest łatwo odpowiedzieć na te pytania. Wiele jest przykładów małych klubów, które próbowały robić karierę, ale niemal zawsze odbija się to na nich w ten sam sposób. Kryzysem czy wręcz upadkiem.


Tak prezentowała się w 2020 r. słynna brama wjazdowa na stadion Startu Ściborze. Drużyna ze Ściborza zamknęła swoją historię w 2005 r.

Nigdy nie kusiło pana, by spróbować się jako prezes?

Gdy byłem blisko Arkadii, zaproponowano mi pracę w zarządzie. Zakładałem wtedy rodzinę, która szybko zaczęła mi się powiększać, zacząłem też pracować w weekendy i nie byłem w stanie poświęcić się klubowi na tyle, na ile było trzeba to robić. Oczywiście, kiedyś marzyło mi się zostać prezesem czy wiceprezesem klubu. Pytanie, czy dałbym radę. To często bardzo niewdzięczne zajęcie. Podziwiam tych ludzi, często osamotnionych działaczy. Chodzą, szarpią, trudzą się. Nie dla siebie. Przed każdym meczem nerwy. Ile razy od prezesa Arkadii Henryka Dróżdża słyszałem: „Irek, ja już mam dosyć tego!”. A później przychodził nowy sezon i: „No zgłosiłem, zgłosiłem. Zgłosiłem też drużynę młodzieżową, zobacz, ilu jest chłopaków”. Zaczynało się granie i znowu: „Koniec, dosyć”. I tak w kółko to szło. Potem znaleźli się młodzi, którzy chcieli zastąpić pana Henryka. Życzył im jak najlepiej, ale odchodził chyba z żalem. No i młodym zapał szybko się skończył. Od pięciu lat Arkadia nie gra już w lidze.


Ech, mecze wyjazdowe o mistrzostwo Klasy B… Co robi Ryszard Koczorowski – działacz Arkadii? Wyławia… piłkę. Takie atrakcje czekały na drużyny, które ligowy terminarz zaprowadził do Kóz (tamtejsze boisko otaczały stawy rybne).

Za to pan wciąż gra, lecz nie na boisku, a na scenie.

Jestem samoukiem. Ktoś pokazał mi kilka akordów gitarowych i potem zaczęło się marzenie o graniu. Robię to dla przyjemności. Z zespołem Nie-Toperz gramy już ponad 20 lat. Układamy swoje piosenki. Raz lepiej, raz gorzej. Nie mamy wielkich ambicji. Chcemy, żeby się podobało, żeby się nie wstydzić. Od czasu do czasu się spotkać, zagrać 10 koncertów w roku. I to jest całe nasze granie.

Jest w pana repertuarze piosenka o piłce?

Jest. O Arkadii. Pomagał mi szwagier Bartek, bodajże w 2012 roku ułożyliśmy piosenkę. Może nie hymn, ale choć ja jestem staroświecki, próbowaliśmy dogodzić młodym. Herb klubowy to też moja inicjatywa.

Ma pan jeszcze jedną pasję, zdecydowanie bardziej nietypową niż piłka nożna i muzyka. Fotografuje pan przydrożne krzyże i kapliczki.

Próbuję znaleźć wspólny mianownik z futbolem. Może się to wydawać karkołomne, bo gdzie przydrożne kapliczki, a gdzie piłka nożna? Tu i tu widzę jednak ludowość, a w sobie próbę zachowania w pamięci niektórych rzeczy, zwłaszcza dla kogoś. Fotografowanie kapliczek i zbieranie starych wyników piłkarskich mają ten sam fundament. Robię to, by ktoś, kogo to zainteresuje za 50 lat, miał radość z tego, że ja to zrobiłem. Pan by się zapewne ucieszył, gdyby odnalazł teraz pięknie zachowany zeszyt z wszystkimi wynikami i składami drużyn z pana gminy od początku ich istnienia i żeby jeszcze były tam zdjęcia.

I to bardzo.

Liczę, że dam komuś kiedyś taką radość. Zwłaszcza, że już dziś, mówię teraz o wynikach i statystykach piłkarskich, wiele rzeczy jest nie do odnalezienia. To ciężka, żmudna praca, której efekty dotrą do grupki pasjonatów, ale nie mam wątpliwości, że warto takie rzeczy robić. Choćby po to, by coś po sobie zostawić.

Ile kapliczek pan sfotografował?

To klasyczne zbieractwo. Nie podchodzę do tego artystycznie. Nie tworzę pięknych, albumowych zdjęć. Po prostu dokumentuję. Mam wrażenie, że objechałem cały powiat. Naliczyłem około 600 krzyży i kapliczek. O paru jeszcze wiem, ale jakoś nie mam okazji się wybrać. Do kilku pewnie nie dotarłem, może też powstało coś nowego w ostatnich latach. Myślę, że 99 procent mam w swoich zbiorach na zdjęciach. Najstarsze zdjęcia pochodzą z 2008 roku. Tu również widać zmiany, przemijanie. I znów apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy jeździłem i fotografowałem, zaczęło mnie interesować, w którym roku dany obiekt stanął i kto go stworzył. I kolejna analogia do wyników – poszukiwania, rozmowy, dociekania. Ale mam z tego satysfakcję.

Na mecz w telewizji zostaje jeszcze czas?

Śledzę, co się dzieje, ale nie odbiegam od średniej krajowej. Chyba że gra reprezentacja. Wtedy zaangażowanie zdecydowanie rośnie. No i wciąż zbieram „Skarby Kibica”.

Rozmawiał Szymon Tomasik

Bohaterami cyklu „50 historii” byli wcześniej:

Jacek Paszulewicz – tekst POD TYM LINKIEM
Kamil Walczak – tekst POD TYM LINKIEM
Jerzy Rejdych – tekst POD TYM LINKIEM
Mateusz Cieśliński – tekst POD TYM LINKIEM
Leszek Zawadzki – tekst POD TYM LINKIEM
Filipe Felix – tekst POD TYM LINKIEM
Jacek Sobczak – tekst POD TYM LINKIEM
Przemysław Nadobny – tekst POD TYM LINKIEM
Norbert Pamfil – tekst POD TYM LINKIEM
Małgorzata Sarnat – tekst POD TYM LINKIEM
Marek Leja – tekst POD TYM LINKIEM

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności