Aktualności
[Bohaterowie z boiska] W pogoni za swoją szansą poleciał na kawę do Londynu. Dziś stara się pomóc młodym zawodnikom z niższych lig
– Ja dałem pomysł, ale na sukces projektu pracuje dużo więcej osób. Dziś samych skautów jest już ponad siedemdziesięciu. Chłopaki tyrają przez cały rok, wiedząc, że ich praca może zmienić czyjeś życie – zaznacza na samym wstępie Kot. O ludziach współtworzących „Ty też masz szansę!” podczas naszej godzinnej rozmowy wspomni jeszcze kilkukrotnie. To nie tylko skauci-wolontariusze, ale również firmy pomagające przy organizacji test-meczów. Wszyscy robią to dla wspólnej idei, chociaż powody mają różne.
Dla Emila główną motywacją jest jego historia zawodnicza. – Według trenerów miałem papiery nawet na 2. ligę. Ile jest w tym prawdy? Nie wiem. Trzeba zapytać trenera Wojciechowskiego, który pracuje teraz w Zagłębiu Sosnowiec. Nikt mi jednak nie pomógł, a potem spadła na mnie dodatkowo przewlekła kontuzja kolana. Do dziś odczuwam jej skutki, mimo że minęło już 10 lat – opowiada nasz rozmówca. Koniec pewnego etapu jest często początkiem następnego. Namówiony przez wspomnianego trenera Jarosława Wojciechowskiego Emil zdobył uprawnienia instruktorskie i rozpoczął pracę szkoleniową. Prowadził zarówno ekipy młodzieżowe (w Marcovii Marki), jak i seniorów (jako 21-latek w KS Pniewo z ligi okręgowej). Jednocześnie od 8. roku życia wspierał jako kibic Polonię Warszawa. W 2013 roku do swojego ukochanego klubu trafił jako asystent Piotra Dziewickiego. „Czarne Koszule” znalazły się wówczas w IV lidze po nieotrzymaniu licencji na grę w Ekstraklasie. – Pracę w Polonii wysiedziałem przy kawie. Byłem dość częstym gościem restauracji na terenie klubu. Któregoś dnia dosiadł się do mnie Piotrek. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak wyobrażamy sobie odbudowę klubu. Spotkaliśmy się tam trzy razy. Za czwartym zabrał mnie na główną płytę i zapytał, czy poprowadzę z nim Polonię – wspomina Emil.
Nowy duet trenerski wprowadził drużynę do III ligi, ale po nieporozumieniu z ówczesnymi władzami pożegnał się z klubem. Kot, dla którego praca w Polonii była pierwszą na pełny etat w piłce, musiał szukać zajęcia poza branżą, tym bardziej, że na świat przyszła jego córka, Nadia. Wcześniej, będąc trenerem w Markach, chwytał się każdej pracy, którą mógł zakończyć najpóźniej o 15, by potem całkowicie oddać się treningom. W ten sposób Emil doświadczył m.in. kelnerowania, tynkowania budynków, pracy na kasie i wysypisku śmieci oraz czyszczenia kabin toaletowych. Po Polonii trafił do biura maklerskiego, z dnia na dzień coraz poważniej rozważając emigrację. Wiedział, jak może wyglądać życie na obczyźnie, bo jego ojciec mieszkał kiedyś w Irlandii. – CV i list motywacyjny wysłałem do ponad 300 klubów piłkarskich na całym świecie. Dołączałem także link do mojej strony internetowej, którą stworzyłem na tę okazję. Dostałem odpowiedzi m.in. z Anglii, Irlandii, Wietnamu, Australii i Nowej Zelandii. Najkonkretniejsza była ta ostatnia. Miałem trenować 3-ligowy zespół, a rano prowadzić zajęcia piłkarskie dla dzieci, które nie ukończyły 14. roku życia. Roczny kontrakt leżał „na stole”. Nie zdecydowałem się jednak na wyjazd, bo oznaczałby on rozłąkę z rodziną i przegapiłbym pierwsze urodziny mojej córki. Wspólna emigracja nie wchodziła niestety w grę – tłumaczy Kot.
Ciekawa była także propozycja z Wietnamu, gdzie menedżerem akademii był Polak, Paweł Górski. Najbardziej kusząca okazała się jednak dla Emila możliwość spotkania z Markiem Muddymannem z Watfordu. Panowie umówili się na kawę. Emilowi pozostało polecieć na nią do… Londynu. – Nie zdradziłem się, że mieszkam w Polsce, a Mark przyjął za pewnik, że przebywam na stałe na Wyspach. Kupiłem bilety i poleciałem. Na spotkaniu poznałem strukturę akademii Watfordu i dowiedziałem się, że jest szansa, że za jakiś czas może znaleźć się dla mnie praca – mówi dzisiejszy „bohater z boiska”. Wkrótce przeprowadził się do Anglii. Pech chciał, że miejsce, które miało się zwolnić w Watfordzie wciąż było zajęte i Emil był zmuszony rozpocząć pracę poza branżą. – Wróciłem do czasów przedpolonijnych. Moim głównym zajęciem była praca w kantynie na budowie z wesołymi Turkami, a z doskoku prowadziłem zajęcia w polskich akademiach, których zwłaszcza w zachodniej części Londynu nie brakuje.
Kot bardzo poświęcał się pracy z dziećmi. Docenił to ojciec jednego z nich, Tomasz Słowiak, który pomógł Emilowi zmienić pracę. Nasz bohater trafił do kantyny na polskiej budowie, gdzie zrodził się pomysł założenia Victorii Londyn. – Kiedyś opowiadałem panu Tomkowi, że jeszcze w Polsce myślałem o tym, aby od zera założyć klub i wystartować w rozgrywkach. Zapytał mnie, czemu nie chcę zrobić tego w Anglii. Zmobilizował mnie do działania i przez ostatnie 3 sezony razem z nim i Robertem Błaszczakiem rozwijaliśmy zespół. Udało się zrobić dwa awanse (z 13. na 11. poziom rozgrywkowy) i wywalczyć dwa lokalne puchary. Przed zbliżającym się sezonem przeszedłem o ligę wyżej, do klubu Bedfont&Feltham. Victoria pozostaje jednak w dobrych rękach.
Kiedy w tym wszystkim zrodził się pomysł na „Ty też masz szansę!”? – Projekt powstał niedługo po moim odejściu z Polonii. Było to połączone z wyjazdem na rozmowę z Markiem, bo wtedy miałem okazję obejrzeć mecze testowe organizowane przez Watford. Wcześniej podobny nabór zrobiliśmy w Polonii, gdzie trafiło się 5-6 zawodników gotowych do gry na poziomie IV ligi. I to też był sygnał, aby coś takiego robić na szerszą skalę – opowiada o początkach inicjatywy Kot i dodaje: – Ja po prostu kocham piłkę. Cały czas mam w głowie siebie grającego w IV lidze. Doskonale zdaje sobie sprawę, jaką drogę do seniorskiej piłki przechodzą ci chłopcy. Wiem, czym dla mnie byłaby możliwość udziału w takim meczu. Chodzi o szansę. To, co później zrobią z nią zawodnicy to złożona kwestia ich mentalności, podejścia i „głodu”.
Pierwszą osobą, z którą Emil podzielił się pomysłem był Mariusz Dąbrowski, a przy I edycji pracowali jeszcze Mateusz Sokołowski, Paweł Wojtaś, Łukasz Mickiewicz, Daniel Dąbrowski i Jacek Saraczewski. Dziś, po 4 latach i 6 edycjach, w projekt na co dzień angażuje się ponad 70 futbolowych pasjonatów. Regularnie śledzą rozgrywki niższych lig, wyszukując piłkarzy z potencjałem na zawodową grę. To spora zmiana w stosunku do początków „Ty też masz szansę!”, kiedy piłkarze zainteresowani udziałem w test-meczu sami wysyłali zgłoszenia na skrzynkę mailową.
Projekt Emila i spółki z założenia nie przynosi im żadnych zysków. Pytany, co daje mu organizacja test-meczów wskazuje na satysfakcję, ale nie ukrywa przy tym, że jego nazwisko zaczęło być przy tym kojarzone w środowisku. Kot stara się to wykorzystać i przed każdym test-meczem wysyła zaproszenia zarówno do przedstawicieli klubów, jak i do dziennikarzy. – Przed ostatnią edycją wysłałem około 80 maili z zaproszeniami na mecze. Adresatami były kluby z poziomu centralnego i III ligi. Moim zdaniem odzew nadal jest zbyt niski. Liczymy, że zwłaszcza drugoligowcy będą częstszymi gośćmi na naszych spotkaniach. Przekonają się wówczas, że mogą tu znaleźć wartościowych zawodników.
Przez 4 lata dzięki projektowi swoją szansę chwyciło i próbuje wykorzystać już kilku piłkarzy. Daniel Smuga po udziale w meczu trafił do Victorii Sulejówek, a potem zrobił przeskok od razu do Górnika Zabrze. Karol Noiszewski został wytransferowany bezpośrednio z IV ligi do Rakowa Częstochowa. Teraz swoich sił będzie próbował w II-ligowym Zniczu Pruszków. Arkadiusz Maj na test-meczu również pojawił się jako IV-ligowiec, a obecnie jest zawodnikiem Podbeskidzia Bielsko-Biała. Ciekawa jest historia Dawida Rogalskiego, który mieszkając w Anglii przez dłuższy czas grał w lidze szóstek. – Odkurzyliśmy go. Trenowałem z nim indywidualnie, pograł trochę w Victorii Londyn, a po udziale w meczu testowym udało mu się podpisać kontrakt z GKS-em Tychy. Ostatni sezon spędził w II lidze, gdzie jako zawodnik Gryfa Wejherowo zdobył 11 goli. Teraz związał się z GKS-em Katowice.
Po ostatniej edycji „Ty też masz szansę!” najgłośniej zrobiło się o Dawidzie Rudniku z LZS Starowice. Przed meczem niewiele osób o nim słyszało. Następnego dnia po występie miał 48 nieodebranych połączeń i mnóstwo wiadomości od przedstawicieli klubów i agentów. Przebywał na testach w pierwszej drużynie Wisły Kraków, teraz najbliżej mu do Stomilu Olsztyn. Czy przychodzące nagle tak duże zainteresowanie nie szkodzi młodym zawodnikom? – Dawid i inni chłopcy biorący udział w naszych meczach wiedzą, że w każdej chwili mogą na nas liczyć. Mamy rozeznanie, wiemy u kogo mają największe szanse rozwoju. Zawsze chętnie im doradzimy – mówi Kot.
Zawodnicy zapraszani na test-mecze są zwykle obserwowani w minimum 3-4 spotkaniach. Najbardziej komfortowa sytuacja jest na Mazowszu, bo tutaj jest najwięcej skautów współpracujących. Tam, gdzie się da rotują się na meczach i wymieniają opiniami na temat poszczególnych zawodników. – Każdy z nas się uczy i wyciąga wnioski. Staramy się, aby raporty były opisowe. To najlepsze rozwiązanie. Skauci też się rozwijają i zdarza się, że znajdują zatrudnienie w klubach – kończy Kot, który wspólnie z Pawłem Wojtasiem zajmuje się także organizacją kursów skautingowych pod nazwą „Football Scouting Courses’’. Na ten moment przeszkolili ponad 120 osób w całej Polsce. Kolejne szkolenie odbędzie się już w najbliższą sobotę (27 lipca) w Warszawie a zapisało się na nie już ponad 30 osób.
Rafał Cepko