Aktualności
[Bohaterowie z boiska] Trenujący prezes czeka na prawdziwą radość
- U nas w Wawrze jest kilka osiedli: Radość, Falenica, Międzylesie, Zerzeń. Ja pochodzę z tego ostatniego i to właśnie tam rozpoczęła się moja przygoda z piłką. Jako mały chłopiec uczęszczałem na treningi w miejscowej Victorii, która dziś jest chyba największym sportowym rywalem PKS-u – rozpoczyna Chmielewski. – Do Radości trafiłem w czasie, gdy klub dopiero się rodził, a w lesie powstawały boiska. Zanim jako senior tutaj wróciłem, pograłem jeszcze w Józefovii i ponownie w Victorii – dodaje.
Pobyt w tym drugim zespole okazał się dla naszego bohatera przełomowy. W 2010 roku wykluczony na dłuższy czas z gry z powodu kontuzji Chmielewski uważnie przyglądał się pracy trenera Ryszarda Brychczego. Pod wpływem obserwacji syna legendy warszawskiej Legii zapisał się na kurs UEFA B i wkrótce rozpoczął karierę trenerską. – Na początku prowadziłem grupy młodzieżowe w Victorii Zerzeń i Zwarze Międzylesie. Jednocześnie cały czas starałem się grać w piłkę. Niestety harmonijny rozwój piłkarski blokowały mi liczne kontuzje. W wieku nieco ponad 20 lat miałem na swoim koncie naderwanie więzadła krzyżowego czy pęknięcie śródstopia. Musiałem też poddać się artroskopii – wylicza Chmielewski. W takiej sytuacji coraz bardziej poświęcał się pracy jako trener. W sezonie 2013/14 został asystentem trenera w czwartoligowej wówczas Radości.
Czwartoligowe progi okazały się dla PKS-u zbyt wysokie i po jednym sezonie ekipa wróciła do okręgówki. Nasz bohater kończył rozgrywki jako drugi trener, a po ich zakończeniu został głównym szkoleniowcem szykującego się do startu w lidze okręgowej PKS-u. – Na początku skupiałem się wyłącznie na aspekcie sportowym prowadzenia zespołu. Z czasem zaangażowałem się w różnego rodzaju sprawy organizacyjne. Grając w okręgówce postanowiliśmy stworzyć drugą drużynę, w której chcieliśmy ogrywać młodych zawodników przed ich wejściem do pierwszego zespołu. Kolejna rzecz to stadion, który niszczał. Musieliśmy zadbać o boisko. Było przy tym do zrobienia mnóstwo rzeczy, których chcący się rozwijać i skupić na pracy trener nie powinien dotykać. Ja jednak nie mogłem się temu tylko przyglądać – opowiada Chmielewski.
Jak przyznaje 31-latek, punktem zwrotnym była dewastacja obiektu przez okoliczną młodzież i dziki z pobliskich lasów. To było 3 lata temu. – Postanowiłem działać, by nie pozwolić na zniknięcie klubu z piłkarskiej mapy. W międzyczasie przejąłem dodatkowo rocznik 2007, więc jeszcze głębiej wszedłem w struktury klubu. Duża część mojego prywatnego czasu została przeznaczona na działania dla PKS-u – wspomina pan Mateusz. Chmielewski i inni trenerzy grup młodzieżowych spotykali się w swoim gronie, by ustalać harmonogram nie tylko treningów, ale też dodatkowych obowiązków, takich jak m.in. koszenie trawy czy podlewanie boiska. Naturalnym liderem tych spotkań był nasz bohater, który w dalszym ciągu prowadził również zespół seniorów.
W ubiegłym roku, po nagłej śmierci prezesa Marka Kocińskiego, Chmielewski został zaproponowany i wkrótce potem wybrany jego następcą. W obawie przed natłokiem obowiązków przez jakiś czas wahał się, czy w ogóle obejmować to stanowisko. – Wciąż brakuje mi czasu. Poza pracą trenerską jestem aktywny zawodowo. Razem z rodzicami prowadzę przedsiębiorstwo w branży spożywczej. Dodatkowo przed rokiem wziąłem ślub i staram się budować rodzinę, a od niedawna uczestniczę w kursie UEFA A – wylicza Chmielewski. – Nie narzekam na brak zajęć. Przed sezonem zespół seniorów objął po mnie inny trener, jednak niedługo potem musieliśmy się pożegnać i szybko wróciłem na ławkę. Udaje mi się wszystko pogodzić. Niestety kosztem snu. Pocieszam się, że to końcówka sezonu i za chwilę trochę odpocznę.
Urlop trenującego prezesa nie będzie jednak zbyt długi. W wakacje klub organizuje obóz, a Chmielewski oczywiście się na niego wybiera. Po powrocie będzie kontynuował ciężką pracę dla PKS-u. – Przez rok udało nam się spłacić długi i wyprowadzić klub na prostą pod względem finansowym. Najważniejsze jest to, że utrzymaliśmy zespół seniorów. Naszym celem jest ponowne wprowadzenie go do ligi okręgowej. Wtedy nasi wychowankowie będą mieli odpowiednie miejsce do rozwoju po skończeniu wieku juniora – tłumaczy 31-latek, który chce również rozwijać klubową akademię. Nie będzie to możliwe bez renowacji bocznego boiska. – Możemy liczyć na pomoc rodziców. Jeden z nich zadeklarował, że jeszcze w czerwcu rozpocznie prace na boisku treningowym. Docelowo planujemy przenieść na nie treningi, co pozwoli nam poprawić stan głównej płyty. Dzieci muszą mieć odpowiednie warunki do harmonijnego rozwoju. Chcemy dobrze szkolić i dostarczać coraz więcej zawodników do reprezentacji Mazowsza, a w przyszłości również do największych polskich klubów.
Kluby takie jak PKS Radość istnieją dla, ale bardzo często również dzięki lokalnej społeczności. Jak przyznaje dzisiejszy „bohater z boiska” uratowanie PKS-u nie byłoby możliwe bez zaangażowania życzliwych kibiców. W życiu Radości od lat uczestniczą m.in. znani w środowisku piłkarskim bracia Wąsowscy. – Maciek jest ze mną na niemal każdym meczu. Pełni rolę kierownika zespołu. Jako dziennikarz Przeglądu Sportowego ma mało czasu, ale stara się pomagać jak tylko może. Piotrek z kolei przez kilka lat był nawet prezesem klubu. Jego syn, Jaś, właśnie dołączył do rocznika 2014 i będzie kontynuował rodzinne tradycje. Jest jeszcze trzeci z braci, Michał, który jest sędzią, a wcześniej pełnił funkcję kapitana w prowadzonym przeze mnie zespole. Obecnie razem z Maćkiem pomaga mi przy ekipie seniorów – opowiada Chmielewski, który sam chciałby móc w większym stopniu poświęcić się pracy trenerskiej. Obecnie kończy kurs UEFA A i marzy o pracy przy reprezentacjach wojewódzkich, a w dalszej kolejności przy młodzieżowych reprezentacjach kraju. Jego historia pokazuje, że zapału w dążeniu do celu z pewnością mu nie zabraknie.Rafał Cepko