Aktualności
[Bohaterowie z boiska] Sędzia, który oddał ponad 40 litrów krwi
Grał w okręgówce, później przez lata sędziował mecze na kujawsko-pomorskich (i nie tylko) boiskach, a w międzyczasie – pośrednio – uratował niejedno ludzkie życie. Poznajcie Grzegorza Gołdyna, kolejnego „Bohatera z boiska”.
Grzegorz Gołdyn to postać doskonale znana kibicom piłki nożnej w województwie kujawsko-pomorskim. Przez wiele lat był zawodnikiem występujących w klasie okręgowej Gopła Kruszwica i Zjednoczonych Szarlej.
– Generalnie grałem w obronie, ale zdarzało się też i w ataku. Trochę goli po moich strzałach padło – wspomina.
Gdy miał już ponad 30 lat, postanowił się „przebranżowić”.
– Czułem, że jako piłkarzowi już więcej nie uda mi się wycisnąć i postanowiłem zostać sędzią. Tu jeszcze można było się jeszcze trochę pobawić. I chyba się udało, bo sędziowałem nawet III ligę, co biorąc pod uwagę wiek, w którym zaczynałem, mogę uznać za niezłe osiągnięcie. Lubiłem jeździć na wszystkie mecze w III lidze. Ładne, często skromne, ale schludne stadioniki. Przyjemnie i miło było właściwie wszędzie. Nie pamiętam miejsc, na które się nie chciało jechać. Utworzono wtedy nową III ligę, w każdej z ośmiu grup rywalizowały zespoły z dwóch województw. Większość to były kluby czwartoligowe, które dostały szansę, by się pokazać na wyższym poziomie. Pasowało im to – opowiada Gołdyn.
Przygodę z rozstrzyganiem w oficjalnych meczach zakończył latem ubiegłego roku, po około 15 latach.
– Obowiązki zawodowe nie pozwalają łączyć ich z sędziowaniem. Wiek nie miał na to wpływu. Tak źle jeszcze nie jest – śmieje się 47-latek. Całkowicie jednak z tym fachem nie zerwał. – Jeżeli ktoś zadzwoni, że potrzebuje sędziego na turniej czy sparing, to z chęcią pomagam. Cotygodniowy rytm to już jednak nie dla mnie. Nie mam czasu ze względu na pracę i jej zmianowy charakter. Nigdy nie lubiłem prosić o zastępstwo, kombinować. Zawsze starałem się jechać na mecz, na który byłem wyznaczony, nawet kosztem pracy. Mam już jednak swoje lata, trzeba wyważyć priorytety – argumentuje.
Pytany o zdarzenie, które najbardziej zapadło mu w pamięć z czasów sędziowskich, pan Grzegorz rzuca: – Chyba zęby w kolanie. Bramkarz podczas interwencji wpadł w swojego obrońcę i zęby zostały w kolanie… Krew się lała. Do tego były czerwone kartki w tym meczu, dość ostro. Wynikało to jednak z walki, a nie złośliwości – mówi były arbiter.
Sformułowanie „krew się lała” zapewne nie padło z ust Gołdyna przypadkowo. Jest on bowiem honorowym dawcą krwi.
– Zaczęło się w czasach szkolnych, gdy miałem 19 lat. Szwagier oddawał krew i jakoś tak mnie też wciągnęło i trzyma do dziś. To już 28 lat i ponad 40 oddanych litrów.
Za swoją aktywność na tym polu został uhonorowany tytułami „Zasłużony Honorowy Dawca Krwi” i „Honorowy Dawca Krwi – Zasłużony dla Zdrowia Narodu”.
– Krwi nie oddaje się dla nagród czy wyróżnień, w ogóle się o tym nie myśli. Po prostu gdy któregoś razu oddawałem, pani zajmująca się dokumentacją powiedziała, że mogę otrzymać odznaczenie i „pociągnęła” to wszystko od strony formalnej – mówi skromnie krwiodawca.
Grzegorza Gołdyna nie zobaczymy już biegającego z gwizdkiem po boisku w czasie oficjalnego spotkania, wciąż jednak można go spotkać w innych piłkarskich okolicznościach. Od niedawna jest kierownikiem jednej z młodzieżowych drużyn Gopła, zasiada też w Komisji Rewizyjnej tego klubu oraz Sądzie Koleżeńskim Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Nożnej.
– Chciałem cały czas być przy piłce, nie zostać z niczym. Praca z dziećmi to fajna dawka przyjemnej zabawy, miłej atmosfery, dużo uśmiechu. Coś w tej piłce jest, że nie sposób się od niej oderwać. Jeśli robi się coś kilkadziesiąt lat, od szóstej klasy szkoły podstawowej, trudno definitywnie powiedzieć „kończę” i zamykać rozdział – nie ukrywa były piłkarz i arbiter, który nadal chętnie zagląda na lokalne boiska.
– Jeżeli jest coś ciekawego w regionie, a mam czas – o co ostatnio niestety trudno – jadę. Wszędzie się ma znajomych, bliższych czy dalszych. Przez całą przygodę z sędziowaniem uniknąłem większych scysji. Różnie to bywało, ale nigdzie wrogów nie mam. Należałem do sędziów, którzy po ostatnim gwizdku zapominają o wszystkim, co było na boisku. Koniec meczu i już nie myślałem, że ktoś mi coś powiedział czy zrobił. Za tydzień mogłem sędziować tej samej drużynie i nawet przez głowę mi nie przeszło, że mógłbym coś rozpamiętywać czy brać za coś odwet – podkreśla Grzegorz Gołdyn.
Szymon Tomasik
fot. archiwum Grzegorza Gołdyna