Aktualności

[Bohaterowie z boiska] Sebastian Kuchta podczas wielokilometrowych wędrówek odwiedza piłkarskie stadiony

PIŁKA DLA WSZYSTKICH21.07.2020 
Był świetnym speedrowerowcem, dziś śmiało można nazwać go człowiekiem piłki, choć nie jest ani zawodnikiem, ani trenerem, ani sędzią. Sebastian Kuchta od kilku lat jest zapalonym groundhopperem, prowadzi serwis o futbolu w powiecie mikołowskim, a niedawno odkrył swoją koleją pasję – liczące kilkadziesiąt kilometrów piesze wędrówki, podczas których odwiedza stadiony. Poznajcie kolejnego bohatera z boiska.

– Nie wiem, czy mogę siebie nazywać prawdziwym groundhopperem. Nigdy nie zobaczyłem meczu poza województwem śląskim. Najdalej na spotkaniem wybrałem się do Ustronia – 61 kilometrów od mojego miejsca zamieszkania. Dużo mi więc brakuje do czołowych groundhopperów, którzy zwiedzają całą Polskę oraz kilka razy do roku meldują się na zagranicznych meczach – zaczyna swoją opowieść Sebastian.

Groundhopping, często nazywany też turystyką stadionową, to podróżowanie naznaczone oglądaniem meczów, od najwyższego szczebla rozgrywek, po ligowe niziny. O istnieniu tego zjawiska Kuchta dowiedział się w sierpniu 2013 roku podczas pucharowego meczu Polonia Łaziska Górne – GKS II Tychy od wiernego kibica łaziskiej Poloni i GKS-u Katowice, Michała. Oglądanie meczów w liczbach hurtowych szybko stało się pasją Sebastiana.

Już wcześniej, od września 2006 roku, wszystkie obejrzane przez siebie mecze oraz inne wydarzenia sportowe notował w zeszytach. Szczegółowo – z datą, godziną, dniem tygodnia, poziomem rozgrywkowym, wynikiem do przerwy i na koniec oraz strzelcami bramek w odpowiedniej kolejności.

– Na obecny moment mam już zapisane trzy pełne zeszyty 96-kartkowe formatu A5, a jestem w połowie czwartego. Gdy zainteresowałem się groundhoppingiem, przejrzałem kilka stron internetowych polskich groundhopperów, m.in. Arka z My Footbal Moments czy Daniela z Groundhopping Polska. Od października 2013 postanowiłem ruszyć ze swoją stroną nakibicowskimszlaku.futbolowo.pl. Na początku tworzenia strony było z tym troszkę roboty, bo musiałem wprowadzić wszystkie oglądane mecze z lat 2006-2013. Kiedyś pisałem na tej stronie dużo więcej. Były cotygodniowe relacje ze zdjęciami, a teraz tylko czasami wrzucam krótki news, gdy pojawię się na nowym boisku. Ale na bieżąco prowadzę różne statystyki: ile meczów oglądałem w danym roku kalendarzowym, ile meczów oglądałem w danym sezonie, który klub ile razy widziałem na boisku, ile razy pojawiłem się podczas meczów na danym boisku – wymienia Kuchta.

Od września 2006 do czerwca 2020 roku obejrzał 1292 mecze, licząc razem z towarzyskimi. Widział w akcji na boisku 289 klubów na 94 obiektach piłkarskich. Najczęściej oglądane kluby to: AKS Mikołów 195 meczów, Strażak Mikołów 156, Tempo Paniówki 139, Polonia Łaziska Górne 132, Grunwald Ruda Śląska 120. Najczęściej odwiedzane obiekty piłkarskie: AKS Mikołów 152 razy, Tempo Paniówki 119, Strażak Mikołów 112, Grunwald Ruda Śląska 110, Polonia Łaziska Górne 108. Rekordowy sezon to 2014/15, w którym zobaczył 164 mecze, wliczając w to spotkania towarzyskie. Rekordowy rok to 2014 – 169 meczów, łącznie z towarzyskimi. Największa liczba meczów w trakcie jednego miesiąca: sierpień 2014 (32 mecze). Mecz z największą liczbą bramek (tylko mecze ligowe): Burza Borowa Wieś – Leśnik Łącza 15:0 (Klasa C Zabrze, 15.9.2013).

– Kiedyś na 95 procent meczów jeździłem tylko rowerem. Mój najdalszy wyjazd zapamiętam do końca życia. Był 26 maja 2016 roku, mecz tyskiej Klasy A Krupiński II Suszec – JUWE Jaroszowice. Wjeżdżając w rejon boiska, na 24. kilometrze trasy, przebiłem dętkę w przednim kole. Z pomocą przyszli miejscowi kibice, którzy piwkowali w barze na starym obiekcie w Suszcu. Jeden z panów, starszy kibic, poszedł do domu, wykręcił koło z roweru swojej żony, ale okazało się, że jest w nim inny rozmiar dętki. Niestety, właściwej nie udało się poszukać, a było to Boże Ciało, zakup w sklepie odpadał. Po obejrzeniu meczu czekała mnie 24-kilometrowa jazda powrotna z przebitą dętką w przednim kole. Jakoś dałem radę, nawet dogoniłem mojego kolegę Michała, tego, od którego dowiedziałem się o groundhoppingu. Michał też zmierzał rowerem na mecz do Orzesza. W drodze powrotnej zobaczyłem jeszcze a-klasowe derby Orzesza: Sokół Orzesze – LKS Gardawice – wspomina Kuchta.

Od 2011 do 2017 roku siedem lat z rzędu kończył rok z powyżej setką obejrzanych meczów. Gdy zakiełkowała w nim nowa pasja, rajdy samochodowe (jeden rajd to przeważnie wyjazd na cały weekend) oraz zaczął częściej pracować w weekendy, liczba oglądanych meczów zaczęła spadać. W 2019 roku Sebastian zobaczył ich „tylko” 39.

Większość spotkań Sebastian ogląda w swoim rejonie, czyli powiecie mikołowskim i okolicy.

– Byłem więc jedną z lepiej poinformowanych osób w okolicy w temacie lokalnej piłki nożnej. Z racji tego w sierpniu 2016 roku postanowiłem tę swoją wiedzę przenieść do sieci i ruszyć z facebookową Mikołowską Piłką. Na początku były pisane w każdy weekend relacje live, liga typerów oraz informacje o transferach i zmianach trenerów. Minęły już prawie cztery lata od startu Mikołowskiej Piłki. Dużo ludzi ze środowiska piłkarskiego twierdzi, że to był bardzo dobry pomysł. Co sobotę i niedzielę po zakończeniu meczów można znaleźć wyniki zespołów z powiatu mikołowskiego i strzelców goli. Liga typerów i pisemne relacje live z powodu braku czasu po pierwszym sezonie istnienia Mikołowskiej Piłki zostały zakończone. Żeby na Mikołowskiej Piłce były zawsze bieżące i najnowsze informacje pomaga mi grono zaprzyjaźnionych osób z klubów powiatu mikołowskiego. Gdyby nie oni, nie byłoby Mikołowskiej Piłki, więc tutaj serdeczne podziękowania dla tych osób. Mamy też na Mikołowskiej Piłce swój czat, gdzie co sobotę i niedzielę w trakcie sezonu ligowego dzielimy się wynikami live zespołów z powiatu mikołowskiego – opowiada twórca serwisu.

W marcu tego roku za prowadzenie Mikołowskiej Piłki na gali „Naszej Gazety” Kuchta został uhonorowany tytułem Sportowej Osobowości Ziemi Mikołowskiej (czyli powiatu mikołowskiego).

Rower, który kiedyś był nieodłącznym atrybutem Sebastiana Kuchty, niedawno poszedł w odstawkę.

– Bywały lata, że w ciągu roku przejeżdżałem ponad 10 tysięcy kilometrów, ale z roku na rok było ich coraz mniej. Przerzuciłem się na spacerowanie. Na rowerze nie siedziałem już rok. Moja ostatnia dłuższa przejażdżka to lipiec 2019 roku – mówi Kuchta.

Na dłuższe wędrówki Sebastian zaczął się zapuszczać na przełomie maja i czerwca 2017 roku. Podczas urlopu wyjechał na trzy dni do Wisły. Pierwszy dzień – wędrówka z Wisły Centrum na Stożek i z powrotem. Drugi dzień to ponad 35 km z Wisły Centrum przez Baranią Górę, Przełęcz Salmopolską, Wisłę Malinkę do Wisły Centrum. W 2017 roku kilka razy w miesiącu urządzał piesze rajdy o długości 30-35 kilometrów.

Pierwsza wędrówka z akcentem piłkarskim obyła się 15 sierpnia 2018 roku.

– Dojechałem pociągiem do Radlina na a-klasowy mecz Górnika z Zuchem Orzepowice. Przy okazji był to mały zlot groundhopperów. Pojawili się Rafał z Footballsightseeing, Jacek z Trzi Rogi Elwer oraz Iti Iti. Po tym meczu zrobiłem sobie 20-kilometrową wędrówkę na kolejny mecz do Książenic. W lidze okręgowej tamtejsza Unia grała z Orłem Mokre – przytacza tamte okoliczności nasz rozmówca.

Z czasem pokonywanych na nogach kilometrów było coraz więcej.

– We wrześniu 2018 roku podczas kolejnego wyjazdu do Wisły, tym razem na rajd, dzień przed nim wybrałem się w rekordową wówczas wędrówkę. Pierwszy raz przekroczyłem 50 kilometrów, skończyłem dzień na 56 kilometrach. Na ostatnich trzech kilometrach już zacząłem tracić świadomość. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem i w ogóle nie pamiętam drogi od Wisły Czarne do Wisły Centrum. Ale przez noc organizm się zregenerował i dwa kolejne pełne dni spędziłem na rajdzie, a w niedzielę przy okazji wybrałem się na dwa mecze: Błękitni Pierściec – Morcinek Kaczyce (B-Klasa Skoczów) oraz czwartoligowe beskidzkie derby Kuźnia Ustroń – LKS Czaniec. Kolejna wędrówka z akcentem piłkarskim to maj 2019 roku i drugi raz w życiu przekroczenie 50 kilometrów. Głównym celem tej wędrówki była wizyta na stadionie Górnika Wojkowice. Parę dni później wybrałem się na mecz w nowe rejony, a konkretnie bytomską Klasę B Przyszłość Nowe Chechło – Iskra Połomia. Po spotkaniu przeszedłem 20-kilometrową wędrówkę szlakiem okolicznych obiektów piłkarskich: Unii Świerklaniec, Orła Nakło Śląskie i Sokoła Orzech. Grudzień 2019 to kolejna wędrówka szlakiem boisk: Orzeł Bobrowniki, KS Góra Siewierska, Orzeł Dąbie, Jedność Strzyżowice, Cyklon Rogoźnik – wylicza Sebastian Kuchta.

W tym roku z powodu koronawirusa przez wiele miesięcy mecze i rajdy samochodowe się nie odbywały. Nasz bohater nie musiał więc dzielić czasu na kilka swoich pasji. Całą energię mógł poświęcić wędrówką i zaczął bić kolejne rekordy przebytych kilometrów.

– Ruszyło naprawdę konkretne wędrowanie szlakiem boisk piłkarskich po nowych rejonach. 8 lipca odbyłem ponad 40-kilometrowa wędrówkę szlakiem boisk Podokręgu Bytom: Nadzieja Bytom (boisko w dzielnicy Bytomia Karb, kiedyś tutaj grał zespół Bobrek Karb Bytom), Silesia Miechowice (najbardziej krzywe boisko, jakie w życiu widziałem, ale na plus to, że ma zadaszoną trybunkę), Tempo Stolarzowice, Rodło Górniki, Sokół Zbrosławice, Drama Zbrosławice (boisko w Ptakowicach), Tarnowiczanka Stare Tarnowice (bardzo fajnie położone boisko w środku parku), Zgoda Repty Śląskie (boisko na skraju lasu, też ma zadaszoną trybunkę), Czarni Sucha Góra. 15 lipca pobiłem swój rekord życiowy. Pierwszy raz przekroczyłem 60 kilometrów. Po drodze zwiedziłem obiekty Unii Ząbkowice, KS-u Preczów, Błękitnych Sarnów (piękny obiekt z piękną murawą, wielu IV-ligowców może zazdrościć), SKS-u Łagisza, Grodźca Będzin, Orkanu Dąbrówka Wielka i Józefki Chorzów – wymienia Kuchta. – Obecnie mój organizm, a głównie nogi, na tyle przyzwyczaiły się do chodzenia, że spacery w okolicach 50 kilometrów nie robią na mnie większego wrażenia. Podczas rekordowej 60-kilometrowej wędrówki były siły, żeby jeszcze troszkę przejść. 2019 rok zakończyłem z 3544 przespacerowanymi kilometrami, a w tym roku po połowie lipca mam już przespacerowanych 3350 kilometrów – dodaje.

Co ciekawe, Sebastian jako młody chłopak nie trenował piłki nożnej. Uprawiał speedrower, tak zwany żużel na rowerach.

– Od czasu, gdy miałem 5-6 lat, bardzo często jeździłem z tatą na żużel do Rybnika, Świętochłowic, Częstochowy, Opola czy Krakowa. Życie potoczyło się tak, że w pewnym momencie w Strażaku Mikołów powstała sekcja speedrowera, której kierownikiem został mój tata, jest nim zresztą do dnia dzisiejszego. Oczywiście bardzo szybko spodobał mi się speedrower i powolutku, powolutku szło to do przodu – wspomina Kuchta.

W ślad za zaangażowaniem zaczęły przychodzić sukcesy.

– W rozgrywkach regionalnych województwa Śląska reprezentowałem barwy Strażaka Mikołów, a w rozgrywkach ogólnopolskich zmieniałem kluby – na przemian Świętochłowice lub Rybnik. W swoich kategoriach młodzieżowych na Śląsku w 90 procentach zawodów zwyciężałem. W kraju przeważnie kręciłem się w czołówce, ale nigdy nie udało mi się zdobyć medalu indywidualnie. Zawsze troszkę brakło. Najbliżej byłem w mistrzostwach Polski do 14 lat w Poniecu. Niestety, w wyścigu barażowym o 3. miejsce, ruszając z lepszego pola startowego, na starcie spadła mi noga z pedałów i już nie było szans na medal. Do mety dojeżdżałem z płaczem. W zawodach drużynowych w kategoriach młodzieżowych z kolegami ze Śląska Świętochłowice czy SPR Rybnicka Kuźnia zdobyłem kilka medali mistrzostw Polski. Miałem również okazję wystartować w mistrzostwach Europy i świata juniorów, ale bez sukcesów. Zajmowałem miejsca w trzeciej dziesiątce – informuje były speedrowerowiec.

Były, bo gdy miał rozpocząć ostatni sezon jako junior, nagle przed docelową imprezą skończył z tym sportem.

– Szkoda. tedy w Anglii miały się odbywać mistrzostwa juniorów, już teraz nie pamiętam czy świata, czy Europy. Byłem wtedy stawiany jako jeden z kandydatów do zdobycia medalu. Potem miały odbyć się mistrzostwa Polski juniorów, w których byłbym murowanym kandydatem do medalu. Teraz trochę szkoda tej szansy, bo właściwie bez przykładania się do treningów należałem do czołówki speedrowerowców w swojej kategorii wiekowej. Patrząc na to, jak mój organizm, a w szczególności nogi, znoszą duże obciążenie fizyczne, myślę, że przy przyłożeniu się do treningów miałbym teraz w domu medale z mistrzostw świata, Europy i Polski. W speedrowerze ponad 50 procent sukcesu to mocne nogi i bardzo dobry moment startowy. Ja refleks czasami miałem aż za dobry. Gdy ktoś wygra start, ma mocne nogi i nie popełni błędu na dystansie, bardzo trudno go dogonić. Od czasu, kiedy przestałem w ogóle trenować speedrower, okazyjnie pojawiałem się na torze, aby wspomóc kolegów z Strażaka Mikołów w lidze regionalnej i wyniki były bardzo dobre. Mój ostatni poważny start bez treningu to Lotto Halowy Puchar Polski w Zabrzu. Bez problemów awansowałem do finałów, w których zająłem miejsce w drugiej dziesiątce. Półka z pucharami i statuetkami jest pełna, więc fajne wspomnienia pozostają – nie ukrywa Sebastian Kuchta, który przez kilka sezonów był również zawodnikiem sekcji ping-pongowej Strażaka Mikołów i zaliczył kilka występów w IV i V lidze.

Człowiek orkiestra.

Szymon Tomasik

Serwis Mikołowska Piłka jest dostępny POD TYM LINKIEM

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności