Aktualności
[Bohaterowie z boiska] Nierozerwalny duet trenerów i odrodzenie futbolu w niewielkiej miejscowości
29-letni Bochno i 32-letni Zaleśkiewicz trafili do świata piłki jeszcze jako dzieci. I nawet gdyby chcieli spróbować swoich sił w innej dyscyplinie, właściwie nie mieli takiego wyboru. Reszel, ich rodzinne miasteczko, do dzisiaj nie oferuje mieszkańcom żadnej innej sekcji sportowej.
Ta piłkarska ma się za to całkiem nieźle. Orlęta to lokalna duma, w tym roku obchodząca 60. rocznicę powstania. Drużyna seniorów, z naszymi bohaterami w składzie, zalicza się do czołówki tutejszej klasy okręgowej i kto wie, czy wkrótce nie powalczy o awans do czwartej ligi.
W Orlętach od zawsze funkcjonowały grupy młodzieżowe, pełniące w niewielkim Reszlu bardzo ważną, społeczno-wychowawczą rolę. Od sześciu lat najmłodszych piłkarzy i piłkarki z okolicy prowadzi nierozerwalny duet trenerów – Jarek i Mateusz.
Na pomysł zapisania się na kurs Grassroots C nie wpadli sami. Podsunął im go Andrzej Lewandowski, prowadzący wówczas drużynę z rocznika 2006. Jarek natychmiast podłapał temat, z kolei Mateusz był bardzo sceptyczny. – Miałem wówczas 26 lat i byłem przekonany, że nie mam odpowiedniego podejścia do dzieci. Nie potrafiłem się z nimi kontaktować, bałem się, że pracując z nimi nie będę umiał zachowywać się tak, aby ich nie urazić. To dlatego, że jestem dość impulsywny – przyznaje starszy z trenerów. Jarek nie miał podobnego problemu: – Już wcześniej miałem styczność z dziećmi. Podczas studiów prowadziłem dla nich zajęcia jako wolontariusz. W mojej rodzinie też zawsze były dzieci, dlatego było mi łatwiej nawiązać z nimi kontakt.
Ostatecznie, po kilku rozmowach, Mateusz dał się namówić i razem z kolegą zapisał się na kurs do Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej. Po jego ukończeniu panowie od razu wykonali skok na głęboką wodę. Wyszli z inicjatywą, aby utworzyć w Orlętach grupę dla dzieci urodzonych w 2008 roku i później. Ich pierwsi podopieczni mieli zatem maksymalnie po 7 lat.
– Zaczęliśmy trochę po omacku. Zależało nam przede wszystkim na tym, aby zgromadzić jak najwięcej zawodników. Były wśród nich dziewczynki, spośród których jedna trenuje z nami do dziś. Działaliśmy jako Orlęta, choć na dobrą sprawę sami wszystko ogarnialiśmy. Chodziliśmy po szkole, rozdawaliśmy ulotki, wieszaliśmy plakaty – opowiada Zaleśkiewicz.
W ten sposób udało się stworzyć grupę, którą dzisiaj, po sześciu latach wspólnej pracy, spokojnie można nazwać drużyną.
Bochno i Zaleśkiewicz uczyli swoich świeżo upieczonych podopiecznych, a przy okazji sami czerpali z tej relacji, zbierając bezcenne doświadczenia. Wszystko zaczęło się zazębiać i nawet charakter starszego ze szkoleniowców, którego sam zainteresowany wcześniej się obawiał, nie stanowił żadnej przeszkody.
To zasługa racjonalnego podejścia do tematu szkolenia. Reszelanie nie nastawiają się na osiąganie spektakularnych wyników i zdobywanie trofeów tu i teraz. Ich priorytetem nie jest także produkowanie wielkich piłkarzy. Najważniejsze pozostają aspekty wychowawcze.
– Staramy się przekazywać zawodnikom takie wartości, żeby w przyszłości sami byli w porządku wobec innych. Żeby potrafili odnaleźć się w grupie i okazywać szacunek – tłumaczy Zaleśkiewicz. – Dla mnie takim małym sukcesem byłoby to, żeby wychować dzieci na dobrych ludzi. Żeby za kilka lat, gdy miniemy się na ulicy, z uśmiechem na twarzy powiedzieli: „dzień dobry trenerze”, zapytali, co u mnie słychać, i żeby wysłali życzenia na święta. W naszej małej społeczności to jest wyznacznik. Jeśli nam się to uda, to nikt nam tego nie zabierze – dodaje Bochno.
Obecnie trenerzy prowadzą dwa zespoły: U-13 oraz U-11. Obie grupy mają zajęcia po dwa razy w tygodniu. Dla najzdolniejszych jest też przewidziany trzeci trening. – Kiedy słyszymy, że zawodnicy rozmawiają między sobą i mówią, że podobał im się dany trening, mamy dodatkową motywację do pracy. Dzieci są szczere. Popracujesz z nimi chwilę i już wiesz, kiedy mówią prawdę. Gołym okiem widać, że chętnie do nas przychodzą. Czasem nawet ci, którzy nie chcą ćwiczyć na WF-ie – mówią trenerzy.
Jarek i Mateusz znają się od dawna, a w pracy z dziećmi świetnie się uzupełniają. Cenią w sobie wzajemnie solidność, obowiązkowość i profesjonalizm. – Znamy swoje podejście, dlatego postanowiliśmy wspólnie spróbować swoich sił w „trenerce”. Zgraliśmy się i wiemy, że się na sobie nie zawiedziemy – nie ma wątpliwości Zaleśkiewicz.
Panowie starają się być razem na każdym treningu. Planują mikrocykle, pozostając przy tym elastycznymi na wypadek, gdyby kilku zawodników nie dotarło na zajęcia. Nigdy nie ustalają sztywnego podziału obowiązków. Po kilku latach współpracy przychodzi im to naturalnie. Jarek, który w seniorach gra w obronie, częściej angażuje się w aspekty defensywne. Z kolei Mateusz – środkowy pomocnik – mocniej zwraca uwagę na atak.
Jarosław Bochno
Mateusz Zaleśkiewicz
Trenerski duet wciąż z sentymentem powraca do początków swojej drużyny: – Kiedy zaczynaliśmy treningi, jeden z chłopców zawsze przychodził na nie w czapce typu full cap. Po jakimś czasie wreszcie przystąpiliśmy do meczu w kategorii żaków. Wpuszczamy go na boisko, a on… robi gwiazdę. Przeciwnicy strzelają nam kolejnego gola, przegrywamy 0:10, patrzymy, a nasza „gwiazda” namawia kolegę, żeby robił to samo co on. Zgłupieliśmy. On przychodził na boisko jak na plac zabaw. Miał, i nadal ma, olbrzymią fantazję, której postanowiliśmy nie ograniczać. Minęło sześć lat i teraz ten chłopiec jest jednym z naszych najlepszych zawodników, a niedawno otrzymał nawet powołanie na konsultację szkoleniową kadry wojewódzkiej.
Rozwijają się ich podopieczni, rozwijają się także i sami trenerzy. Obaj panowie zdobyli już licencję UEFA B, a obecnie są kursantami na UEFA A. Trenowanie sprawia im wielką frajdę i – przynajmniej na razie – nie traktują go jako sposobu na zawodowe życie. – Gdyby przyrównać liczbę godzin na boisku do wypłaty, to zdecydowanie bardziej jest to pasja niż praca zarobkowa – przyznaje szczerze i bez złośliwości Bochno, który jest kierowcą w starostwie powiatowym. Mateusz natomiast od kilku lat pracuje jako zaopatrzeniowiec w firmie Rema, produkującej pilarki do drewna i będącej sponsorem Orląt.
Olbrzymim ułatwieniem w pracy Jarka i Mateusza są kontakty z zarządem klubu, władzami gminy oraz rodzicami zawodników. Trenerzy mogą liczyć na pomoc i zaangażowanie każdej ze stron, w efekcie czego nie mają najmniejszych problemów z dostępem do obiektów sportowych, zakupem potrzebnego sprzętu czy transportem na mecze i turnieje.
Zwłaszcza relacje z rodzicami zasługują w tym wypadku na oddzielny akapit. Pojedyncze przypadki kwalifikujące się do „Komitetu Oszalałych Rodziców” udało się szybko poskromić i obecnie każdy doskonale już wie, że to nie wynik jest głównym celem ich dzieci.
Ponad cztery lata temu Jarek i Mateusz zostali zaskoczeni przez mamy swoich podopiecznych. Panie skrzyknęły się i zapragnęły uczestniczyć w treningach. – Postanowiliśmy spróbować. Na początku chodziło o to, żeby się po prostu poruszać. Dlatego na zajęcia woziliśmy wszystkie piłki, jakie mieliśmy: do piłki nożnej, ręcznej, koszykówki i siatkówki. Nie wiedzieliśmy, co najbardziej spodoba się paniom. Wybrały piłkę nożną. Wkrótce okazało się, że same mecze to dla nich za mało i rozpoczęliśmy regularne treningi z rozgrzewką, częścią wstępną, główną i końcową – opowiada Bochno.
O dobrej jakości tych treningów najlepiej świadczy fakt, że panie, mimo upływu lat, wciąż tak samo chętnie się w nie angażują. – Przewinęło się u nas ponad 20 dziewczyn. Średnio na treningach mamy po 10-12 zawodniczek. Zaczęło się od „mamusiek”, czyli mam naszych podopiecznych. Z biegiem czasu grupa ewoluowała. Jedna wzięła siostrę, druga koleżankę, a trzecia córkę. Obecnie przedział wiekowy to 15-50 lat. Panie mają domy, rodziny, mnóstwo obowiązków, a i tak znajdują czas na to, aby trenować piłkę – cieszą się trenerzy.
Wygląda na to, że nie ma takiej grupy, której Jarosław Bochno i Mateusz Zaleśkiewicz nie potrafiliby zarazić pasją do piłki.
Rafał Cepko