Aktualności
Andoria Mircze – klub, który wziął nazwę od silnika Żuka dostał swoją nagrodę
Hetman Zamość to uznana marka na polskich boiskach. Gdy w ćwierćfinale Okręgowego Pucharu Polski A-klasowa Andoria Mircze wylosowała klub z tak bogatą historią, w wiosce zapanowało podniecenie. – My już traktujemy ten mecz jako nagrodę – mówił Kacper Matysiak, pomocnik gospodarzy.
– Puchar rządzi się swoimi prawami. Zdarzają się mecze, gdzie zdecydowany faworyt nie potrafi odnieść zwycięstwa – tłumaczył przed meczem trener Jarosław Czarniecki. Kibice uwielbiają takie historie. Do dziś wielu żyje wspomnieniami Błękitnych Stargard, którzy doszli do półfinału Pucharu Polski, po drodze eliminując m.in. Cracovię.
Czy Andoria Mircze napisała taką samą historię w skali regionu? Co z klubem ma wspólnego II wojna światowa i silnik od Żuka? Kto przemierzył 7247 km, żeby zagrać na wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej? Jak obrońca popisał się umiejętnościami strzeleckimi? Co groziło założeniem siatki seniorom Siarki Tarnobrzeg? Czy grę w piłkę można zacząć od zorganizowania turnieju? Jak żona pomaga zostać prezesem A-klasowego klubu? I dlaczego w Hetmanie napastnika zmienił… bramkarz?
Rozdział 1. „Efekt wow”
Przeszłość – mniej lub bardziej dawna
„Początki futbolu w Mirczu datuje się na rok 1974. Wówczas powstała drużyna LZS Mircze, która szybko awansowała do B klasy w roku 1976. Po kilku sezonach istnienia klubu postanowiono zmienić nazwę, co w dalszej przyszłości nastąpiło jeszcze kilka razy. Najpierw był to PRAKS, czyli Pracowniczo-Rolniczy Klub Sportowy, następnie Błękitni aż w końcu Andoria”.
Fragment publikacji „Mircze — dzieje dawne i bliskie” Lecha Szopińskiego.
***
Rok 2014. Kamil Kaczyński i niżej podpisany chodzimy do Liceum Ogólnokształcącego w Horodle. Nie jesteśmy najlepszymi uczniami, a na pewno nie takimi, którzy chętnie zostaną po lekcjach i zrobią coś więcej w tzw. czynie społecznym. Przecież te czasy upadły wraz z Murem Berlińskim…
Pech chciał, że nie. Z bliżej nieokreślonych powodów naszej klasie zostaje powierzona opieka nad szkolnym sklepikiem. Budka wymaga odnowienia. I choć interes się kręci, to nie ma funduszy na renowację. Nasza wychowawczyni – Iwona Watrak – zgłasza szkołę do konkursu organizowanego przez Bank Ochrony Środowiska. Cel: promocja zdrowego trybu życia, a wygrane pieniądze pozwolą odnowić szkolną budkę.
Nie brzmi to szczególnie fajnie… Dopóki nie wpadamy na pomysł, żeby zorganizować turniej piłkarski. Bo przecież ruch to zdrowie.
Bierzemy się do roboty. Do tej pory graliśmy tylko w szkolnych rozgrywkach. Klasa na klasę. Albo w gminnych meczach, których można strzelić gola i… stracić zęby. Ale energii nam nie brakuje. Pozostaje pytanie: kto weźmie udział w turnieju organizowanym przez dzieci w czwartek o 10:00?
Oczywiste jest, że zagra nasza klasa – wtedy druga liceum. Zorganizowaliśmy starszych kolegów, którzy już skończyli szkołę i tych rok młodszych. Z innej wioski przyjeżdża zbieranina pod dumnie brzmiącą nazwą Zryw Matcze (cholera wie, jak to wymyślili, ale potem regularnie grali pod takim szyldem).
Mało. Brakuje „efektu wow”. Raz, że gramy między sobą dość regularnie. Dwa, że na jury konkursu nie zrobi to wrażenia. A że chodzimy do szkoły mundurowej, namawiamy do gry funkcjonariuszy z miejscowej placówki Straży Granicznej. Podpułkownik Marek Wrona zwalnia ich ze służby. Będą grali.
Jest jeszcze taka drużyna Raiders Hrubieszów. Stanowią ją byli piłkarze miejscowej Unii. Trenują trzy razy w tygodniu. Regularnie wygrywają turnieje w okolicy. A i okoliczne kluby chętnie grają z nimi sparingi. Choć chłopaki są niezrzeszeni w oficjalnych rozgrywkach, to potrafią spokojnie wygrać z drużynami występującymi na co dzień w B- i A-klasach.
Dla nas brzmi to, jak New York Cosmos z Pele w składzie. Zgodzili się od razu.
***
Rozpoczęła się sportowa przyjaźń. Po tamtych rozgrywkach zaczynamy regularnie jeździć z Raidersami na wszystkie turnieje w powiecie. Jako że wójt nie chce utworzyć drużyny, robimy ją sami. Organizujemy koszulki, montujemy stały kręgosłup zespołu i co jakiś czas dokładamy kolejne elementy. Dużym plusem jest fakt, że właśnie osiągnęliśmy pełnoletniość i jesteśmy w posiadaniu niebieskiego Forda Fiesty oraz rozklekotanego Passata bez świateł.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczynamy trenować w Huraganie Hrubieszów. Niby 18 lat to późno, ale ponoć Tomasz Iwan został „odpalony” w wieku 19. Kamil Kaczyński zdecydowanie się wyróżnia i szybko wskakuje do składu seniorów. Ja rykoszetem, bo to mój kolega.
Przed sezonem gramy z Unią Hrubieszów. Derby! Nas dwóch na środku obrony. Przypadkiem zaplątało się dziesięć osób, które ze zdziwieniem obserwuje się ten spektakl na grzęzawisku nieopodal rzeki Huczwy.
Ja zwrotny jak wóz z węglem. Mijają mnie niczym pachołek na treningu. Napastnik Unii lobuje bramkarza i tylko interwencja Kamila sprawia, że piłka nie wpada do bramki. Przegrywamy zaledwie 0:3. Trener każe mi „w szybkim tempie opuścić formację defensywną i przejść na prawą pomoc”. Ten taktyczny majstersztyk sprawił, że mecz kończymy wynikiem 7:6 dla Unii. „Kaczor” zdecydowanie najlepszy w Huraganie.
***
Amerykanie mówią, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi mądra kobieta. Tak jest w przypadku prezesa Andorii Mircze. Przemysława Jeczenia ściąga tu jego żona, Aleksandra. – Parę lat temu sam grałem w Huraganie Hrubieszów. Poszedłem na studia i korki trzeba było odwiesić – mówi.
– Do Mircza przeprowadziłem się pięć lat temu, a to wszystko dzięki mojej żonie – tłumaczy. – Od 2017 jestem prezesem Andorii. Już nieco ponad trzy lata. A kibicem? Właściwie tylko rok dłużej. Wszystko dlatego, że wcześniej nie miałem żadnego związku z Mirczem – tłumaczy Przemysław Jeczeń.
– Poszedłem na stadion, tak po prostu zobaczyć, jak to wygląda. Zaczęło się od tego, że robiłem zdjęcia chłopakom pod czas meczów. Potem założyłem stronę. Ludzie z Andorii dobrze mnie przyjęli. Poprzedni prezes – Wojtek Baran – zrezygnował, a kibice i działacze zdecydowali, że poprowadzimy klub razem – dodaje.
Występująca w zamojskiej Klasie A Andoria robi wszystko, żeby było o niej głośno. Klub jest aktywny w mediach społecznościowych, dba o swój wizerunek, jeśli sytuacja epidemiologiczna pozwoli, w Mirczu będzie też catering. Co więcej, włodarze wydali skarb kibica A-Klasy (dostępny POD TYM LINKIEM).
– Strona, która niestety teraz wygasła, skarb kibica czy inne aktywności na Facebooku – wszystko robiłem sam. Ostatnio wspiera mnie członek zarządu – Adrian Działa. Wymaga to trochę pracy, ale jeśli ludziom to się podoba, to tylko pokazuje, że idziemy w dobrą stronę. Do każdego rywala staramy się podejść indywidualnie. Przygotowujemy im grafikę w szatni. To samo z trójkami sędziowskimi. Postanowiliśmy z chłopakami budować markę w ten sposób. W Internecie jest wiele wskazówek, więc pozostaje z nich korzystać. No i nie ma co ukrywać, marketing jest ważny nawet w A-Klasie – tłumaczy prezes Andorii.
Przemysław Jeczeń na meczu z Hetmanem pełni wiele funkcji.
Rozdział 2. „Głową w mur”
26 sierpnia 2020. Okręgowy Puchar Polski. Andoria Mircze – Błękitni Obsza 2:2 (4:3 w karnych)
„Twierdza Mircze nie do zdobycia” – to nie może być puste hasło, skoro tak obiekt Andorii tytułowali ligowi rywale z Szumów Susiec. „W dniu wczorajszym nasza drużyna w ramach drugiej kolejki A-klasowych rozgrywek wybrała się do Mircza, aby powalczyć o pierwsze ligowe punkty. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zadanie to nie będzie łatwe, ponieważ Andoria na własnym boisku, jak wiemy z doświadczenia, jest bardzo wymagającym przeciwnikiem. Przekonaliśmy się o tym już w 4. minucie gry, kiedy po naszym błędzie piłkę w siatce Pawła Bondyry umieścił Kornel Lizun” – czytamy w relacji na fanpage’u Szumów Susiec.
Nawiasem mówiąc, Kornel Lizun to też ciekawostka ze skarbu kibica. Ile jest w klubie? Tego nie wie nikt. Nawet on sam, wobec tego w publikacji zapisano „od zawsze”. Oprócz niego takim samym stażem mogą poszczycić się Karol Kot, Kamil Sitarz i Paweł Pacaj.
– Oczywiście jesteśmy w stanie podać rok, w którym chłopaki zaczęli trenować. Chodziło bardziej o humorystyczne podkreślenie, że są to w klubie od dawna i do teraz – precyzuje Jeczeń. – Kornel Lizun, Paweł Pacaj i Kamil Sitarz – to właśnie oni mają na swojej głowie przygotowanie boiska do meczu (koszenie, wyznaczenie linii), przygotowanie szatni itp. Dzięki temu mogę zająć się marketingiem i sprawami „papierkowymi” – tłumaczy. – Kamil Sitarz w środę przed meczem miał tylko przerwę na prysznic przed zbiórką – dodaje.
***
26 sierpnia 2020. Dwa dni po meczu z Szumami Susiec do Mircza przyjeżdża zespół Błękitnych Obsza. Faworytem byli przyjezdni, którzy na co dzień występują w zamojskiej okręgówce. Zaczęli, jak na faworytów przystało. W 28. minucie Grzegorz Jonak po raz pierwszy pokonał bramkarza Andorii. Chwilę później drugą bramkę dołożył Mateusz Szarlip.
– Mieliśmy wąską kadrę. Zaledwie 13 zawodników. W drugiej połowie co najmniej trzech naszych zawodników nadawało się do zmiany, ale już nie mieliśmy nikogo na ławce. Z kolei gospodarze przeprowadzili sześć zmian i co oczywiste mieli więcej sił na boisku – mówił w „Kronice Tygodnia” grający trener Błękitnych, Piotr Paluch. – Pierwszy gol padł z rzutu wolnego po strzale życia jednego z zawodników Andorii – dodał.
Ów strzał życia oddał 23-letni obrońca, Kamil Kaczyński. Ten sam, który sześć lat temu organizował turniej w swoim liceum. – No co tu mówić. Przegrywamy 0:2. 75. minuta wolny dla nas. Podchodzę do piłki. Strzelam i wpada do siatki. Jeszcze się odbiła od poprzeczki – wspomina. – W 90. minucie faul na Sitarzu. Karny dla Andorii. Jeden się patrzy na drugiego. A potem wszyscy na mnie. Mówię: dobra, biorę to. Gol. 2:2 i sędzia już nawet nie pozwolił wznowić. Od razu karne. Piąta seria. Podchodzę, strzelam i wygrywamy – opowiada.
– Dlaczego środkowy obrońca podszedł do tego rzutu wolnego? Sprawa jest prosta. To była pozycja dla lewonożnego – mówi Kacper Matysiak. – Polska piłka cierpi na deficyt lewonożnych, ale my w Andorii mamy paru takich zawodników. Najlepiej ułożoną nogę ma właśnie „Kaczor” i dla tego on podszedł do wolnego.
– Drugi gol padł z karnego, do którego by nie doszło, gdyby sędzia przedłużył mecz o 3, a nie 4 minuty – dodaje niepogodzony z porażką Paluch. Warto podkreślić też świetną dyspozycję bramkarza Andorii. Paweł Pryl obronił dwie jedenastki.
Kaczyński oddający strzał życia
***
– Stres oczywiście był, ale sami jesteśmy sobie winni – mówi Przemysław Jeczeń. – Niby strzeliliśmy gola w ostatniej minucie, ale w drugiej odsłonie zwyczajnie zmiażdżyliśmy przeciwnika. Błękitni praktycznie nie pojawiali się na naszej połowie. Pierwsze 45 minut niestety przegraliśmy. Głupie błędy skutkowały straconymi bramkami, ale koniec końców uważam, że nasze zwycięstwo jest w pełni zasłużone. Pokazaliśmy charakter – opisuje.
– Patrząc na wynik, można odnieść wrażenie, że to przypadkowe zwycięstwo. Absolutnie tak nie było. Pierwsza połowa należała do Obszy, ale druga to już pełna dominacja w naszym wykonaniu. Błękitni strzelili dwa gole i jak to się mówi w żargonie piłkarskim, zamurowali bramkę. A my uderzaliśmy głową w ten mur. Stali nisko i wybijali piłkę – dodaje Kacper Matysiak.
– Takie spotkanie jak to z Obszą trzeba było opić koniecznie – śmieje się Kamil Kaczyński. – Mecz z Hetmanem to kolejna fajna sprawa. Cholera wie, jak oni grają. Na pewno mają super technikę. Wiesz, jak to jest… Jeden strzał i może akurat coś siądzie. Łatwo nie będzie, ale będziemy walczyć.
Rozdział 3. „Iskra z Siarki”
9 września 2020. Trzy godziny do meczu Andorii Mircze z Hetmanem Zamość.
Na fanpage’u A-klasowego klubu pojawia się mapka objaśniająca zagospodarowanie stadionu przy Targowej 17. Kilka dni wcześniej gruchnęła informacja o tym, że spotkanie będzie transmitowane przez lokalne media. W liczącym 1430 mieszkańców Mirczu czuć podniecenie. Takiego meczu jeszcze nigdy nie było.
– Trenujemy tak jak przed ligą. Wiadomo, że więcej stresu, bo ma być i transmisja wideo, i więcej kibiców. Będąc w A-Klasie zagrać III-ligową drużyną z wielką historią to dla nas świetna przygoda – mówi prezes Andorii.
Hetman ma swoje problemy. Przed sezonem spekulowano nawet o tym, że klub może ogłosić upadłość. Po kilku tygodniach z prowadzenia zespołu zrezygnował Michał Macek. Jednego dnia ogłoszono, że zamościan poprowadzi Jacek Ziarkowski. Chwilę potem klub wystosował komunikat, że „jednak nie”. Był kryzys kadrowy, finansowy i organizacyjny. Pożar udało się ugasić, ale Hetman wciąż czekał na pierwsze zwycięstwo.
– Nie patrzymy na problemy rywala, tylko na swoje możliwości. To będzie ciężki mecz, niezależnie od sytuacji, w jakiej znalazł się klub z Zamościa. Spójrzmy na ich wyniki: potrafią zremisować ze Stalą Stalowa Wola, która niedawno grała w drugiej lidze. Porażka z rezerwami Cracovii też była nieznaczna – analizuje Jeczeń. – Takie gadanie, że w Hetmanie lipa, ale przecież oni grają w III lidze, a my w A-Klasie. Mimo wszystko to jest różnica trzech poziomów – dodaje Kaczyński.
***
Krystian Juźwiak: – Na którego zawodnika Hetman powinien zwrócić szczególną uwagę?
Kamil Kaczyński: – Ostatnio błyszczał Kamil Sitarz. Wcześniej Kornel Lizun. Mecz meczowi nierówny. Zobaczymy, jak to się ułoży…
KJ: – Panie prezesie, jak pan uważa?
Przemysław Jeczeń: – Najgroźniejszą bronią Andorii jest Kacper Matysiak. Przyszedł do nas z Siarki Tarnobrzeg, gdzie uczył się w tamtejszym SMS-ie, a nawet trenował z pierwszą drużyną. Myślę, że on może postraszyć bramkarza Hetmana. Mimo że gra jako defensywny pomocnik, świetnie podłącza się do akcji ofensywnych. Potrafi się przedrzeć przez obrońców. Do tego jest obdarzony mocnym strzałem z dystansu. Mamy kilku zdolnych chłopaków, ale siłą Andorii jest jedność.
KJ: – A gwiazda meczu z Obszą?
PJ: – Kamil jest solidnym i uniwersalnym zawodnikiem. Może zagrać na każdej pozycji i wszędzie daje z siebie sto procent. Myślę, że może mieć dużo pracy w defensywie.
***
Kacper Matysiak i Daniel Tracz – dwaj zawodnicy Andorii z przeszłością w Siarce.
– Jak to jest być największą gwiazdą Andorii Mircze?
– Absolutnie żadną gwiazdą nie jestem. Nie wiem, skąd takie doniesienia.
– Jak trafiłeś do klubu?
– Jestem wychowankiem Andorii. Miałem 15 lat jak debiutowałem w zespole. Od małego mam do czynienia z piłką, bo tata bronił w Kresach Dołhobyczów. Moi bracia też grali. Najstarszy brat, Kamil, już tutaj w Andorii. A ja zaczęłam treningi niemal równo z Maćkiem, który jest o rok starszy ode mnie.
– Czuć atmosferę święta w Mirczu?
– Traktujemy mecz z Hetmanem jako nagrodę za to, co pokazaliśmy w meczu z Błękitnymi Obsza. Skazywali nas na pożarcie, ale my się nie daliśmy.
– Miałeś epizod wyżej niż w A-Klasie.
– Trafiłem do Siarki Tarnobrzeg poprzez kolegę, który tam trenował. To był taki czas, że jeździłem od testów do testów. Chcieli mnie w Hetmanie, ale tam był taki plan, żebym dokończył szkołę w Hrubieszowie i dopiero po roku do nich dołączył. Trener z Siarki był bardziej zadecydowany. Znaleźli mecze Andorii w Internecie i analizowali moją grę. Do tego też kolega im trochę naopowiadał. I co? Pojechałem do Tarnobrzegu, zobaczyć jak to wszystko wygląda i po feriach zimowych dołączyłem do SMS-u Siarki.
– Otarłeś się o pierwszą drużynę?
– Trenowałem około roku z seniorami, którzy wtedy byli w II lidze. Początki były ciężkie. Chłopak ze wsi w dużym mieście… Ale z czasem się zaaklimatyzowałem. Trudno powiedzieć, ile zabrakło do debiutu. Po prostu trenerzy stawiali na innych. W zespole były duże roszady. Mimo że grałem naprawdę dobre mecze w juniorach, to szanse dostawał ktoś inny. Na treningach z seniorami czułem się pewnie. Czegoś brakowało.
– Czujesz, że to trenerzy byli fair w stosunku do ciebie?
– Na pewno nie czuję się skrzywdzony, bo byli lepsi ode mnie. Znaczy, było też kilku, od których gorszy się nie czułem, a dostawali szanse. Widocznie zabrakło mojej ciężkiej pracy i ambicji.
– Mówisz, że na treningach w Siarce czułeś się pewny siebie. To znaczy, że zakładałeś siatki seniorom?
– Czasami to wychodziło samo z siebie. Gdzieś w gierce podało się piłkę i ona przetoczyła się między nogami starszego zawodnika. Ale sam z siebie celowo nigdy nie próbowałem zakładać nikomu sitaki. To się z reguły kończyło ciężką kontuzją.
– Traktujesz mecz z Hetmanem jako szansę, żeby się pokazać i wrócić na wyższym poziomie?
– Nie. Piłka stała się dodatkiem do życia. Miłym oczywiście, ale pracuję teraz u taty w firmie, a gram w wolnych chwilach.
***
Tymczasem w obozie Hetmana:
– Na pewno nowe doświadczenie, bo nigdy wcześniej nie grałem z klubem występującym w A-Klasie. To trzy klasy różnicy, więc powinniśmy łatwo wygrać. Mam jednak obawy. Z takimi drużynami gra się ciężko. Zapewne ustawią się nisko i będą grać agresywnie w odbiorze – mówi Jakub Jaroszyński, obrońca Hetmana.
– Pracowałem trochę w niższych ligach na Zamojszczyźnie i dobrze znam drużynę Andorii. To fajny skład zawodników z regionu. Nie ma u nich stranieri ani piłkarzy sprowadzanych z drugiego końca Polski. Dla chłopaków z Mircza to będzie wielkie święto. Z tego, co wiem, kiedyś w Pucharze Polski grali z IV-ligową wówczas Ładą Biłgoraj. Spodziewamy się twardej gry. Nie mniej jesteśmy lepszym klubem i będziemy musieli to pokazać na boisku. Andoria nam nie odpuść tylko dlatego, że jesteśmy Hetman Zamość – dodaje Jarosław Czarniecki, trener zespołu gości.
***
Dokładnie sześć lat temu podwórkowa drużyna, która narodziła się w murach horodelskiego liceum zagrała na Turnieju Rodzinnym organizowany przez Raiders Hrubieszów. W składzie pojawili się m.in. Kamil Kaczyński i jego tato – Krzysztof. Z tamtej zbierani tylko oni dwaj grają wciąż w piłkę. Syn w Andorii, a ojciec w Huraganie Hrubieszów, którego jest najstarszym zawodnikiem.
Fotografię z tamtego turnieju, trzy godziny przed meczem przypomina Facebook.
– Zdjęcie było wrzucone sześć lat temu. Na pewno nie graliśmy w środę, tylko w sobotę – marginalizuje Kaczyński.
– Jeden za gruby, drugi po operacji, trzeci za granicą. Pomyślałbyś, że sześć lat potem zatrzymasz Hetman? – mówię.
– Czy zatrzymam, to się dopiero okaże.
Zdjęcie sprzed sześciu lat. Kamil Kaczyński dolny rząd, drugi od prawej. Krzysztof Kaczyński górny rząd, drugi od prawej.
Rozdział 4. „Z Nowej Zelandii do Mircza”
9 września 2020, godzina 17:00, początek meczu Andorii z Hetmanem Zamość.
Na trybunach zasiada około 150 kibiców. W drugiej połowie dojeżdżają sympatycy drużyny gości. Łącznie widowisko przy Targowej 17 ogląda nieco ponad 200 osób. W szczycie transmisję wideo śledzi kolejne 200.
Jako pierwsi do ataku ruszyli gospodarze, którzy szczególnie aktywni byli w bocznych sektorach boiska. Uderzenie Daniela Tracza nie zaskoczyło Grzegorza Gibkiego. – Daniel w przeszłości grał w Hetmanie na poziomie juniora, więc może akurat znał swojego przeciwnika na skrzydle, bo radził sobie z nim bardzo dobrze – chwali prezes Jeczeń.
Piłkarze gości obawiali się ostrej gry ze strony miejscowych. W 6. minucie Kaczyński ostro atakuje wślizgiem rywala. – Od razu schowałem nogi, bo widziałem, że jestem spóźniony – tłumaczy defensor Andorii. – Bardzo dobrze znam się z Przemysławem Siomą. Oczywiście nie mógł swoim podopiecznym powiedzieć, żeby odstawiali nogę, ale wszystko było w granicach męskiej gry. Zero złośliwości – mówi Czarniecki.
W 18. minucie Wesley Cain zdobywa bramkę niemalże z połowy boiska. I to jeszcze spod linii bocznej. Precyzyjnym lobem pokonał Pawła Pryla. Chwilę przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę niemal identyczną bramkę zdobył Kacper Maciaś. – Tak naprawdę te bramki nie powinny paść. Piłkarze Hetmana wykazali się sprytem i doświadczeniem – diagnozuje Kacper Matysiak.
Strzelec pierwszej gola to kawał niezwykłej historii. Wesley Cain urodził się w Hamilton w Kanadzie. W CV piłkarza jest nawet tytuł wicemistrza CONCACF U-17. W przeszłości grał w Vancouver Whitecaps, Wright State Raiders, a także w nowozelandzkim Hawke's Bay United FC. Do Hetmana trafił z Tomasovii Tomaszów Lubelski.
Cain, żeby zagrać w Mirczu, zrobił grubo ponad 15 tysięcy kilometrów. Z jego rodzinnego Hamilton w Ontario do Mircza jest równo 7247,62 km.
Wracając do meczu – podopieczni Przemysława Siomy próbowali atakować skrzydłami, gdzie w miarę możliwości szalał Daniel Tracz. W ataku pomagał mu Artur Mac, ale Grzegorz Gibki pozostał niepokonany. W drugiej połowie Mikołaj Grzęda strzelił na 3:0. Tym razem była to stuprocentowa sytuacja od początku do końca wykreowana przez Hetmana.
Po rzucie rożnym szansę na podwyższenie prowadzenia miał Jaroszyński. – Ogólnie to był dla mnie dziwny mecz, bo w obronie nie miałem za wiele pracy. Dużo rozgrywałem, a to nietypowe dla środkowego obrońcy. Mieliśmy szczęście przy strzelonych golach, ale piłkarze Andorii praktycznie nam nie zagrozili – ocenia. – Trudno kogoś wyróżnić po stronie gospodarzy. Jeżeli musiałbym podjąć decyzję, to tego środkowego obrońcę z numerem 16. Chociaż przy rożnym mnie nie pokrył, a ja miałem szansę na dołożenie czwartej bramki - śmieje się.
Z kronikarskiego obowiązku: Andoria 0, Hetman 3.
Wesley Cain w Mirczu.
***
– Szczerze? Nie zaskoczyli nas niczym. Spodziewałem się, że przyjedzie drużyna o większej jakości, a Hetman w zasadzie wykreował sobie tę jedną sytuacje, po której padł trzeci gol. Tak naprawdę powinno się skończyć 0:1. Może trochę nas zlekceważyli? Ogólnie jestem z siebie zadowolony – mówi Kaczyński. – Fajnie zagrać przy tylu kibicach i z takim rywalem. Chciałbym pójść gdzieś wyżej, ale niestety nie z moimi plecami – dodaje.
We wcześniejszych spotkaniach obrońca Andorii zmagał się z potężnym bólem pleców. Doszło do tego, że musiał zażywać środki zwiotczające mięśnie. Przed meczem z Hetmanem został skierowany na specjalne zabiegi.
– Trudno było się czegoś spodziewać po Hetmanie, bo chwilę temu ta drużyna była w rozsypce. Niemniej myślę, że jak na zespół z taką marką, powinni zagrać lepiej. Dwie bramki, które zdobyli, nie powinny paść. Oczywiście Hetman miał piłkę, a my biegaliśmy i broniliśmy, ale tak naprawdę to Andoria wykreowała groźniejsze sytuacje – mówi Matysiak.
– Mimo porażki jesteśmy z siebie zadowoleni – dodaje Jeczeń. – Hetman był rywalem lepszym o trzy klasy rozgrywkowe, ale postawiliśmy mu trudne warunki. Do 65. minuty nie brakowało nam tlenu. Potem zaczęły się problemy kondycyjne, ale Hetman nie forsował tempa i nie kreował kolejnych sytuacji – podsumowuje.
***
Jak mecz z A-klasowym rywalem wspominają zamościanie? – Andorię trzeba pochwalić za przygotowanie do tego spotkania. Od razu czuć było atmosferę piłkarskiego święta. W szatni czekał na nas poczęstunek, a chłopcy dostali od sponsora klubu vouchery na masaże – opowiada trener Czarniecki. – Oni byli bardzo gościnni, a my przeciwnie. Wypadało nam wygrać ten mecz. Aczkolwiek Andoria postawiła ciężkie warunki. Póki mieli siły, walczyli. Myślę, że to fajna przygoda dla tych chłopaków, bo oni też są świadomi, że 90 procent z nich już nie zagra wyżej niż w okręgówce – zauważa.
Czy szkoleniowiec Hetmana dałby komuś z Andorii szansę w III lidze? – Znam ich doskonale. Zimą, gdy prowadziłem Olimpię Miączyn, graliśmy z nimi sparing. Siłą zespołu z Mircza jest drużyna, a nie indywidualności. Na testy do Hetmana nikogo bym nie wziął, ale warto zwrócić uwagę na ich linę obrony. To dobrze zbudowani faceci o imponujących warunkach fizycznych. Gdyby zaczęli trenować wcześniej, spokojnie dziś graliby w III lidze. Albo nawet i wyżej. Chłopcy z Mircza byli wysportowani. Tylko ich bramkarz miał lekką nadwagę. Po meczu podszedł do mnie i podziękował za grę – mówi trener gości.
– Puchar rządzi się swoimi prawami. W dzisiejszej piłce coraz rzadziej, ale zdarzają się mecze, gdzie zdecydowany faworyt nie potrafi odnieść zwycięstwa. Mamy swoje problemy. Hetmanowi groziło wycofanie z ligi, ale pomału budujemy młody zespół. Nie obawialiśmy się drużyny z A-Klasy. Wstydem byłoby przegrać to spotkanie – dodaje Czarniecki.
Do kuriozalnej sytuacji doszło w 75. minucie. Strzelca trzeciej bramki – Mikołaja Grzędę – zmienił nominalny bramkarz Dawid Rosiak. – To nie kwestia lekceważenia przeciwnika, a braków kadrowych. Na dziś dzień Hetman ma 18 zawodników. W dniu meczu z Andorią tylko 16 zdolnych do gry – tłumaczy Czarniecki.
– Chciałem, żeby Mikołaj odpoczął, a dla takiego młodego chłopaka jak Dawid Rosiak to dobra szansa na poprawę gry nogami. Zresztą pod tym względem już nie odstaje od wielu zawodników z pola. Gwoli ścisłości o tym, że zagra na takiej pozycji, dowiedział się dużo wcześniej. To nie była decyzja, która zapadła chwilę przed jego wejściem na boisko – dodaje.
Rozdział 5. „Od nalewki do silnika”
Kilka tygodni wcześniej.
Siedzimy i gadamy z Kamilem. W końcu pada kluczowe pytanie:
– Ty, a co to znaczy ta Andoria, bo brzmi jak nalewka?
– W sumie nie wiem. Kiedyś byli Błękitni… Rzeczywiście jak nalewka.
***
W trakcie II wojny światowej, w 1942 roku spod Kolonii do Andrychowa przeniesiono zakłady Aero-Stahl Werke, produkujące aparaturę wtryskową do samolotów myśliwskich Messerschmitt. Gdy konflikt się zakończył, firma wróciła do Niemiec, a pozostawione na miejscu fabryki przejął Państwowy Zakład Metalurgiczny, który początkowo produkował maszyny rolnicze.
Jednym z popisowych produktów andrychowskiej Andorii był silnik 4C90 montowany m.in. w Żukach, Tarpanach i Lublinach. W 2003 roku spółka przejęła upadające Daewoo i do dziś ma się całkiem nieźle.
Silnik Andoria 4C90. Źródło: allegro.pl.
***
Skąd wzięła się tak dziwna nazwa?
„– W trakcie podróży na mecz zepsuł nam się autokar. Wydarzyło się to w okresie, kiedy poszukiwaliśmy nowej nazwy klubu. Gdy kierowca podniósł klapę, zobaczyliśmy na silniku napis 'Andoria'. Nazwa silnika wszystkim przypadła do gustu – wyjaśnia były prezes klubu pan Lech Szopiński.”
Fragment publikacji „Mircze — dzieje dawne i bliskie” Lecha Szopińskiego.
– Może i brzmi jak nalewka, ale to klub sportowy – śmieję się Jeczeń.
***
Skoro Sławomir Peszko ma własną markę wódki, to kto wie, może i Andoria wyprodukuje kiedyś nalewkę…
Krystian Juźwiak
Fot. Andoria Mircze