Aktualności
30-latkowie reaktywowali klub Włodzimierza Lubańskiego. „Posadzić na ławce kolegę nie jest jednak łatwo”
Klub, w którym pierwsze kroki stawiał Włodzimierz Lubański czy Joachim Marx, dzisiaj z pewnością będzie miał bardzo trudno nawiązać do swojej historii, ale w gliwickiej dzielnicy Sośnica cieszą się z tego, co jest. – Teraz jesteśmy zadowoleni z tego, że klub w ogóle istnieje – mówią przedstawiciele Sośnicy, która w 2013 roku uległa likwidacji.
Jedna z bardziej charakterystycznych dzielnic na Górnym Śląsku, blisko 20 tysięcy mieszkańców. Administracyjnie należąca do Gliwic, ale przez wielu kojarzona raczej z Zabrzem. To tam pierwsze kroki stawiał Włodzimierz Lubański i Joachim Marx. – Naszym świętym miejscem był popularny „Kulawik”. Tam graliśmy od rana do późnego popołudnia, mecze ulica na ulicę. Potem graliśmy w klubie – wspomina swoje młodzieńcze lata spędzane głównie przy popularnym placu do gry Włodzimierz Lubański, jeden z najlepszych piłkarzy w historii Polski.
Dzisiaj Sośnica, jako klub piłkarski, ponownie jest dumą dzielnicy. Przede wszystkim dlatego, że cztery lata temu została reaktywowana po dwuletniej nieobecności na piłkarskiej mapie przez grupę zapaleńców. – Rzuciłem pomysł, a odzew był ogromny, na spotkaniu założycielskim było 25 osób. Po powstaniu klubu było kilkadziesiąt chętnych do działania. Zarząd, zawodnicy. Ci, którzy nie dołączyli, to nas wspierali. Mówili: grajcie, przyjdą sukcesy. Kibicowali nam – opowiada Marcin Kiełpiński, prezes klubu, jednocześnie zawodnik Sośnicy.
Kibice wsparcie pokazują do dzisiaj, chociaż po trzech kolejnych awansach w lidze okręgowej przychodzą porażki. – Są wyrozumiali. Po meczu z rezerwami Piasta, gdzie do przerwy widniał na tablicy remis, a w drugiej połowie rywal grał kilkoma zawodnikami z pierwszej drużyny i w końcu nie wytrzymaliśmy, kibice nas chwalili, motywowali. Zresztą to są nasi znajomi z dzielnicy, znamy ich z osiedla. Na mecze przychodzi kilkaset osób, mimo że nie gramy na swojej dzielnicy – mówi trener Sośnicy Piotr Wieczorek, który z drużyną jest od klasy B.
Początki jednak nie były łatwe. Zwłaszcza założenie klubu dla młodych chłopaków wydawało się sprawą bardzo trudną. – Od dziecka jestem w piłce, ale na murawie. Byłem „zielony” w tym temacie. Te całe formalności były mi obce. W internecie poczytałem krok po kroku jak założyć klub. I zacząłem działać. Kasa? Sprawy formalne i zgłoszenie za wiele nie kosztowały, ale sprawy sprzętowe już owszem. Piłki, narzutki treningowe, stroje. Dwa komplety. To duże wydatki – wyjaśnia Kiełpiński, który na piłkarskiej Sośnicy stawiał pierwsze kroki w wieku 5 lat. – Zależało mi na tym, by to odbudować – uśmiecha się.
Swoje zrobili też zawodnicy. – Pomagali w wielu pracach, finansowo również. Wierzyli, że się uda. Nie każdy mógł dać kasę, ale wspomógł słowem otuchy. Wspólnie ogarnialiśmy boisko, sprzątanie trybun, zgarnianie liści. Na początku pracy było mnóstwo, ale fajna grupa ludzi się zebrała. To był nasz sukces – kontynuuje prezes, dla którego podstawą sukcesu jest fakt, że wszyscy wywodzą się z jednej, lokalnej społeczności. – W każdym sukcesie podstawą jest grupa ludzi, jeżeli ma wspólny cel, to musi się udać. Naszą filozofią było to, by zespół tworzyli chłopcy, którzy się znają, którzy mieszkali kiedyś na jednym osiedlu i się stąd wywodzą. Ale mieliśmy też odzew z całej Polski, nawet z zagranicy. Ludzie, którzy wyjechali z dzielnicy pisali do nas, że nas wspierają, trzymają kciuki za drużynę.
Czasem jednak fakt, że wszyscy w zespole się doskonale znają i są bliskimi kolegami od lat, może mieć swoje minusy. – Ja z niektórymi z tych chłopaków grałem, znam ich wszystkich, bo to moi znajomi. Gdy przychodzi do ustalania składu meczowego, to są ciężkie decyzje. Kolegę trzeba na ławkę posadzić. Muszę wyczyścić głowę, nie myśleć o znajomych, tylko o formie sportowej. Czasem są małe konflikty, ale szybko je rozwiązujemy – mówi trener Sośnicy.
W klubie zdają sobie sprawę, że jeżeli klub ma się rozwijać, to z czasem będzie musiał postawić na graczy „z zewnątrz”. Dzisiaj 90% drużyny to gracze z Sośnicy. – Nie zamykamy się w żaden sposób na graczy spoza dzielnicy, ale my nie płacimy zawodnikom, więc raczej nikt do nas teraz nie przyjdzie. Do momentu, gdy nie zrobimy pewnego przeskoku, to tak będzie – mówi prezes. – Wychodzimy z założenia, że 100 złotych nikt jakoś strasznie nie potrzebuje, nikomu to nie uratuje życia, a mogą się zacząć jakieś niesnaski, że ktoś dostał więcej itd. Na takim poziomie to gra nie warta świeczki. Dopóki nie będziemy pół-profesjonalni, filozofii nie będziemy zmieniać. – O finansach w drużynie nie rozmawiamy. Określiliśmy na początku, że gramy za darmo, że jedziemy na ambicji i dajemy z siebie wszystko. Gdy kogoś nie ma na treningu, to ma powód – dodaje szkoleniowiec.
W Sośnicy stawiają, jak sami mówią, na grę w piłkę. W klubie są trzy sekcje: piłkarska, futsalowa i beach soccerowa. – Jest to chyba jakiś ewenement. Gramy cały rok, gdy boisko się kończy jesienią, to zaczyna się hala, a gdy kończy się wiosną, to jest beach soccer – mówi prezes. Dzisiaj drużyna plasuje się w środku stawki w lidze okręgowej. – Przygotowanie fizyczne to problem, taktycznie i technicznie nie odstajemy od wyżej plasujących się od nas drużyn. Fizycznie nie domagamy. Trenujemy dwa razy w tygodniu plus mecz. Chcemy iść w stronę profesjonalną. Gdy chłopaki będę mogli trenować częściej, to naszym celem będzie czwarta liga – zdradza trener. – To jest do zrobienia nawet w przyszłym sezonie. A celem? Ekstraklasa – uśmiecha się prezes.
Kiełpiński jest jednym z kilku zawodników łączących boisko z grą na hali. – Zakładając klub nie wiedzieliśmy, na co nas stać, to miała być zabawa, ale po kolejnych awansach, po działaniach zarządu, widać, że traktują to wszyscy coraz poważniej – mówi trener. – To jest połączenie. Od początku to była zabawa dla chłopaków z jednej dzielnicy, ale na treningach i meczach wkładaliśmy w to całe serce i byliśmy poważni. Taka była nasza mentalność. Wesoła otoczka, ale granie jak najbardziej serio – dodaje Kiełpiński.
W grudniu młodszych kolegów odwiedził nawet Włodzimierz Lubański. – Mieszkałem w Sośnicy, na ulicy Sztygarskiej. Emocjonowałem się meczami ówczesnego Górnika Sośnice. Mnie to pasjonowało, patrzyłem na piłkarzy, to były dla mnie wzorce – mówił Lubański, którego ojciec swego czasu był wiceprezesem gliwickiego klubu. – Mam nadzieję, że za kilka lat gliwicki klub doczeka się takiego wychowanka jak Lubański – mówił przy tamtej okazji Tomasz Kulczycki, przedstawiciel Śląskiego Związku Piłki Nożnej.
Idoli zresztą na Sośnicy jest więcej. Lukas Podolski, Wojciech Kędziora, Maciej Szmatiuk czy Stefan Floreński. – W dawniejszych czasach Sośnica mogła się pochwalić czterema uznanymi ligowcami pochodzącymi z dwóch ulic. Czy jest drugie takie miejsce? – pytał retorycznie Lubański.
Na razie jednak gliwiczanie muszą zmagać się z problemami. Swoje domowe mecze rozgrywają na Łabędach, innej dzielnicy Gliwic. – To nasz największy problem. Może za rok będziemy mogli grać u siebie, gdy miasto będzie już właścicielem terenów – mówi Kiełpiński, który ma wiele planów na tę okazję. – Chcemy uporządkować nasz stadion, mamy pomysły, co na nim zrobić.
Do tego, że zaangażowania chłopakom z Sośnicy nie brakuje, nie trzeba nikogo przekonywać.
Tadeusz Danisz
Fot: KS Sośnica Gliwice