Aktualności
[100 meczów na 100-lecie PZPN] LKS Wiewiórka – Lechia Sędziszów Małopolski (89/100)
W 2019 roku, z okazji 100-lecia PZPN, oglądamy i zachęcamy do obejrzenia na żywo 100 oficjalnych, rozgrywanych w Polsce spotkań. Jak było na jednym z nich? Zapraszamy do lektury!
6 października 2019, godz. 15:00, 10. kolejka podkarpackiej klasy okręgowej (grupa Dębica), Wiewiórka.
LKS WIEWIÓRKA – LECHIA SĘDZISZÓW MAŁOPOLSKI 0:2.
MECZ NR: 89/100.
PRZEJECHANE KILOMETRY: 65, z wcześniejszego meczu w Odrzykoniu. Czasu było sporo, mogliśmy kulać się bez pośpiechu, co rzadko nam się ostatnio zdarza.
TEMPERATURA: 10 stopni Celsjusza. I znacznie przyjemniej pod tym względem niż kilka godzin wcześniej kilkadziesiąt kilometrów dalej. Zwłaszcza, gdy podczas pierwszej połowy wyszło słońce, choć prognozy pogody nie dawały na to szans. Gorzej, że podczas meczu ktoś w pobliżu stadionu regularnie przepalał w piecu i niestety nietrudno było zgadnąć, że jako paliwa nie używa ekogroszku czy cierpliwie sezonowanego drewna kominkowego…
BILETY: Brak. Biorąc pod uwagę położenie boiska i brak okalającego go płotu właściwie z trzech, pod uwagę mogłaby być brana tylko opcja dobrowolnego opodatkowania się, z której jednak klub nie korzysta.
A jeszcze co do płotu – jest z jednej strony i oddziela infrastrukturę piłkarską od przepływającego tuż obok strumienia.
Nie jest jednak na tyle wysoki, by piłka czasem nad nim nie przeleciała i nie wyruszyła w wodną podróż. Teraz wprawdzie poziom wody nie był zbyt wysoki, ale gospodarze są przygotowani na każdą ewentualność.
Brawo!
SPIKER: Brak, co miało swoją niewątpliwą zaletę, gdyż można było bez zakłóceń wsłuchiwać się w głos trybuny oraz ławek dla kibiców, ustawionych względem siebie dość oryginalnie.
CATERING: Brak.
TABLICA WYNIKÓW: Również brak.
TOALETA: Najprawdopodobniej brak. Wprawdzie nikogo nie pytaliśmy, ale usytuowany za bramką budynek służący za szatnię gospodarzom nie sprawiał wrażenia skanalizowanego.
Z ciekawości (na szczęście powodowani tylko nią) weszliśmy też do siedziby miejscowej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej, gdzie przebierali się goście i sędziowie, lecz tu wszystkie drzwi były zamknięte na cztery spusty.
Podczas akcji „100 meczów na 100-lecie PZPN” byliśmy wcześniej w Jednorożcu oraz w Niedźwiedziu, więc jeśli wszystkie zmienne ułożyły się tak, że stanęliśmy przed szansą skompletowania zoologicznego hat-tricka, nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności.
Dlaczego Wiewiórka to Wiewiórka? Podejrzewaliśmy, że wprost od nazwy sympatycznego zwierzątka, które musiało sobie przed laty szczególnie upodobać okolicę.
– Pewnie coś koło tego – uśmiechnął się, zapytany o niezbyt piłkarski wątek, prezes LKS-u Andrzej Kaczor.
Na czele klubu stoi już 13 lat, a więc ponad połowę całej jego historii. Zebranie założycielskie LZS Wiewiórka (szybko przekształconego w LKS) odbyło się 11 września 1994 roku. Jak czytamy w klubowej kronice prowadzonej przez jednego z założycieli LKS-u Andrzeja Chudego „Aby mógł funkcjonować klub sportowy potrzebne były obiekty, których w Wiewiórce nie było. Członkowie własnymi siłami i przy pomocy rady sołeckiej (która to po części finansowała) wyrównali plac pod stadion, pracując społecznie i używając własnego sprzętu przy zasypywaniu tzw. „starej rzeki”, przesuwaniu ogrodzenia OSP, a także wielu innych pracach. W maju 1995 roku zasiano trawę i pierwszy etap prac został zakończony. Trawa na stadionie rosła powoli, a sezon piłkarski 1995/96 zbliżał się szybko. Jasne było, że jesienią nie będzie można na niej trenować, więc całą pierwszą rundę zespół grał na boiskach rywali, uzyskując mniej niż słabe wyniki”.
Mniej niż słabe wyniki zespół z Wiewiórki uzyskuje również w tym sezonie. Po meczu, który oglądaliśmy, LKS rozegrał jeszcze dwa, a jego bilans to 0–0–12. Wszystkie znaki na niebie i ziemi (a zwłaszcza w tabeli) świadczą o tym, że czwarty z kolei sezon w okręgówce może być na jakiś czas ostatnim, a kibice na razie na próżno wypatrują lepszej gry swoich ulubieńców.
– Do czerwca to jeszcze różnie może być – nie traci wiary prezes Kaczor. – Jakby się dzisiaj wygrało, to by się kontakt złapało. Inaczej by to wszystko pewnie wyglądało, gdybyśmy nie rozpoczęli sezonu od siedmiu meczów wyjazdowych. Z powodu remontu remizy nie mieliśmy gdzie przyjmować zespołów gości i nie mogliśmy grać u siebie. Gdyby te mecze były u nas, pewnie byłoby zupełnie inaczej – dodaje.
Andrzej Kaczor jest nie tylko głową klubu, ale całej piłkarskiej rodziny. Były bramkarz, a później napastnik dziś już nie gra, ale piłkarzami LKS-u są trzej jego synowie. W meczu z Lechią dwaj wyszli w podstawowym składzie, trzeci pojawił się na boisku w drugiej połowie.
– W przyszłym roku dwaj się żenią, zobaczymy, jak to będzie. To już jest całkiem inny temat. Mało to u mnie żona za uchem siedzi? Z piłki nie wyżyją, na pewno nie w okręgówce. Jak nie dołożysz, to już dobrze – podkreśla prezes, który nie potrafi żyć bez piłki i nie zrezygnował z bycia częścią futbolowego świata mimo poważnych kłopotów zdrowotnych. – Nieraz mnie nerwy ruszają, ale staram się coraz chłodniej do wszystkiego podchodzić. Jestem po trzech poważnych operacjach, w tym dwóch onkologicznych. Trzeba uważać na zdrowie – opowiada.
Wyzwań, którym prezes klubu z Wiewiórki musi sprostać, nie brakuje. Najważniejsze to związać koniec z końcem, bo w LKS-ie zdecydowanie się nie przelewa.
– Poza samorządem nikt nie daje pieniędzy. Wszyscy się dziwią, że tylko z gminnych środków udaje nam się utrzymać klub na tym poziomie. W okręgówce na mecze wyjazdowe mamy po 50-70 kilometrów w jedną stronę, a w kasie na rok 30 tysięcy. Co to jest 30 tysięcy? Wstyd. Kluby z okolicy mają po 70 tysięcy, a i to im mało. Dla zawodników nie ma nic. A jak ktoś z zewnątrz chce grać, to niestety, trzeba coś na stół położyć – nie ukrywa Kaczor.
Pogawędkę z prezesem ucięliśmy sobie w przerwie. Umówiliśmy się też ma małą sesję fotograficzną po zakończeniu spotkania, bo chcieliśmy na jednym zdjęciu uwiecznić dla potomności oraz oczywiście na potrzeby tego materiału klan Kaczorów z Wiewiórki. – Nie ma problemu, powiem chłopakom, zrobimy – odparł pan Andrzej w odpowiedzi na naszą prośbę. Gdy o umówionym czasie stawiliśmy się w umówionym miejscu, usłyszeliśmy tylko: – Wkurw… są. Nawet nie podchodzę – uśmiechnął się prezes. I wcale się jednej i drugiej stronie nie dziwimy i nawet odrobiny żalu nie żywimy. Samopoczucie uzasadnione. Można było zwojować z liderem o wiele więcej niż niewielka porażka po niezłej grze.
Jaka przyszłość czeka skromny klub z nietuzinkowo nazywającej się miejscowości? Sportowo chwilowo rewelacji nie ma, finansowo też nie, ale to nie powinno znacząco osłabić zapału piłkarzy, działaczy i kibiców.
– Jak jest ciepło, to mamy pełne ławki, pełną trybunę i na gościńcu jest cały rząd ludzi, auto przy aucie. W przyszłym roku ma tu stanąć nowy budynek, tak obiecał wójt. Zobaczymy, może po czterech latach w okręgówce się doczekamy. Jakoś to będzie… – uśmiecha się Andrzej Kaczor.
Szymon Tomasik