Aktualności
[100 meczów na 100-lecie PZPN] Jagiellonia Białystok – Lechia Gdańsk (32/100)
W 2019 roku, z okazji 100-lecia PZPN, oglądamy i zachęcamy do obejrzenia na żywo 100 oficjalnych, rozgrywanych w Polsce spotkań. Jak było na jednym z nich? Zapraszamy do lektury!
2 maja 2019, godz. 16:00, finał Pucharu Polski, Warszawa, PGE Narodowy, al. Księcia Józefa Poniatowskiego 1.
JAGIELLONIA BIAŁYSTOK – LECHIA GDAŃSK 0:1.
MECZ NR: 32/100.
PRZEJECHANE KILOMETRY: 15. Podróż po mieście, bez historii. Były przejściowe kłopoty z parkowaniem, ale kolejny raz okazało się, że garnitur (w który akurat byliśmy przyodziani) otwiera znacznie więcej możliwości, niż bluza z kapturem (jak nosimy się najczęściej).
TEMPERATURA: 14 stopni Celsjusza.
BILETY: 40 i 30 zł. Z racji wykonywania obowiązków służbowych kupować nie musieliśmy.
SPIKER: Oczywiście. Raczej wtapiał się w tło, choć kilka (albo i więcej) razy był zmuszony wysuwać się na pierwszy plan i przypominać kibicom o obowiązującym regulaminie.
CATERING: Bez zmian od naszej ostatniej wizyty na PGE Narodowym.
TABLICA WYNIKÓW: Tu również rewolucji nie przeprowadzono.
TOALETA: Także bez zmian.
Jednomeczowe finały prestiżowych rozgrywek rzadko bywają porywające. Zwykle obawa przed startą gola bierze górę nad chęcią jego strzelenia, co niestety odbija się na atrakcyjności widowiska. Można wprawdzie zachwycać się niuansami wyrafinowanej taktyki przygotowanej przez szkoleniowców i jej realizacją, ale po pierwsze – do tego trzeba być należycie przygotowanym, czyli wyposażonym w wiedzę, a po drugie – to śmiertelnie nudne (z całym ogromnym szacunkiem dla osób, które są innego zdania). Zdecydowana większość przychodzi na stadion po prostu skonsumować atrakcyjne dla oka widowisko. Wymiana ciosów, tempo, strzały, interwencje, dryblingi. Ma być fajny mecz. Tylko i aż tyle. Rozpatrując go powyższymi kategoriami, mecz Jagiellonia – Lechia fajny nie był.
Nie znaczy to, że zabrakło emocji. Kilka minut takich prawdziwych, poruszających cały stadion (między nieuznanym po konsultacji z sędziami obsługującymi VAR golem Flavio Paixao a trafieniem Artura Sobiecha) to jednak dawka zbyt skromna, by pozwoliła na lata zakotwiczyć meczowi w pamięci i opowiadać o nim dzieciom, a może i wnukom, czy z rumieńcami na policzkach przywoływać go podczas spotkań z kumplami albo u cioci na imieninach. W porównaniu z finałami Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – ziemia (Puchar Polski) a niebo (ZPNS). Dobrze, że jest ten VAR. Nie dość, że ogranicza margines zapadnięcia niesprawiedliwego rozstrzygnięcia (o ile w sporcie uprawnione jest w ogóle używanie słowa „sprawiedliwość”; na potrzeby tego tekstu przyjmijmy, że tak), to w dodatku zwiększa lub zapewnia jakąkolwiek dawkę emocji.
Dobrze że był VAR, dobrze, że byli kibice.
Mnóstwo osób zdecydowanie częściej niż na plac gry zerkało na trybuny. Działo się tam znacznie więcej, choć nie brakowało zagrań, za które – zgodnie z przepisami, choć niekoniecznie duchem gry – bezwzględnie należała się czerwona kartka.
Jeśli więc zapytacie, czy wyszliśmy z PGE Narodowego rozczarowani, odpowiedź brzmi: Nie. Spodziewaliśmy się mniej więcej tego, co zobaczyliśmy i poczuliśmy. I z przyjemnością wrócimy za rok.
Szymon Tomasik