Aktualności
[JAK ONE ZACZYNAŁY] Królowa żonglerki, pogryziona przez psa i pierwsze buty od prezesa
ALEKSANDRS SIKORA (Juventus FC)
Mój pierwszy raz na boisku
Moje najwcześniejsze wspomnienie to takie, jak kopię piłkę między dwiema ścianami bloków. Sama, bo w Kędzierzynie-Koźlu nie miałam jeszcze kompanów do grania. Dopiero po przeprowadzce w wieku dziewięciu lat do Czarnocina dołączyłam do piłkarskiej ekipy podwórkowej. Graliśmy na małym boisku niedaleko mojego domu, a jak zebrało się więcej osób, to organizowaliśmy sparingi z drużynami, które przyjeżdżały na letnie obozy do pobliskiego ośrodka „Gumiś”. Pamiętam też swój pierwszy halowy turniej w swoim pierwszym klubie - Promieniu Mosty. Przygotowałam się jak na lekcje wf. Zabrałam koszulkę, spodenki, trampki. Jak zobaczyłam inne dziewczyny, jakie mają profesjonalne halówki do grania, to było mi strasznie wstyd. Nie chciałam zagrać w tych swoich trampkach. I prezes drużyny zorganizował mi buty (śmiech). W ogóle grając w Promieniu zdarzały nam się porażki po 1:18. Poważnie! Dostawaliśmy niezłe bęcki, a mimo to nie mam takich wspomnień z tego okresu, że chodziłam załamana czy zapłakana. Dla mnie piłka była czystą radością. Wynik schodził na dalszy plan. A dziś obserwuję akademie i problemy trenerów z tym, jak utrzymać motywację i chęć gry u dzieci po porażce. Liczy się presja na wynik, a nie zabawa.
Moja najlepsza historia z podwórka
Zawsze po powrocie ze szkoły przychodzili koledzy, żeby zawołać mnie na podwórko i grać w piłkę. Wtedy do drzwi wychodziła moja babcia. To właśnie ona trzymała w domu porządek. I tłumaczyła im, że jak Ola odrobi lekcje i wszystko zrobi w domu, to wyjdzie. Ale na tym nie poprzestawała. Przy okazji dopytywała ich, czy oni już lekcje odrobili, czy w domu pomogli, a mi było strasznie głupio. Później koledzy bali się po mnie przychodzić (śmiech).
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Trenowałam lekkoatletykę, ale jeździłam też na turnieje międzyszkolne w piłce nożnej. Na jednym z takich turniejów wypatrzył mnie prezes Promienia Mosty i przyjechał do mojego domu na rozmowę z moim tatą i babcią. Wtedy bez wahania porzuciłam biegi i zdecydowałam się skupić na futbolu. Chodziłam wtedy do piątej klasy i w tamtym momencie nie zastanawiałam się nad tym, czy kiedyś będę mogła z tego żyć. Poważniej zrobiło się, kiedy przeszłam z Promienia Mosty do Medyka Konin. To była i dla mnie, i dla całej mojej rodziny duża zmiana. Kończyłam wtedy gimnazjum i miałam trzy propozycje - z Medyka, z Victorii Sianów i Gola Częstochowa. Pamiętam, że wypisywałam sobie wtedy na karteczce za i przeciw. Czułam, że podejmuję naprawdę ważną decyzję w swoim życiu.
MAŁGORZATA MESJASZ (1. FFC Turbine Potsdam)
Mój pierwszy raz na boisku
Moje pierwsze boisko znajdowało się na placu zabaw. Bramki składały się z drabinek, drzewa i krzaków, a przez środek szła dróżka (śmiech). W pierwszej klasie szkoły podstawowej moi koledzy z podwórka zaczęli trenować już w klubie Ajaks Częstochowa. Ja nie miałam co robić, wiec ich często podglądałam. Pewnego dnia trener zlitował się i zaprosił mnie do treningu. Chłopaki mnie przyjęli bez problemu, bo z większością się znałam. Myślę, że dużo też dał fakt, że w starszej grupie ćwiczył mój brat. Oczywiście byłam jedyną dziewczyną. Najwięcej radości dawała nam rywalizacja, kto strzeli więcej goli i kto będzie dłużej żonglował piłką. Raz to ja podbiłam piłkę najwięcej razy i chodziłam taka dumna z siebie później, że cały czas chciałam żonglować. Koledzy zazdrościli, bo niektórzy nie potrafili pobić piłki dziesięć razy.
Moja najlepsza historia z podwórka
Lubiłam się bić z chłopakami i chodzić po drzewach (śmiech). A tak na poważnie przypomina mi się jedna historia. Już bardziej z boiska, a nie z podwórka, z czasów, kiedy grałam w swoim pierwszym klubie kobiecym, Olimpiku Częstochowa. Pojechałyśmy na turniej i doznałam kontuzji po tym, jak jedna z rywalek nadepnęła mi na stopę. Bolało, ale nie wydawał mi się to jakiś poważny uraz, więc kontynuowałam grę. Przed spotkaniem o trzecie miejsce trener zapytał, czy dam radę grać. Oczywiście powiedziałam, że tak. Rozegrałam cały mecz, strzeliłam gola i wygrałyśmy. Później okazało się, że kość była pęknięta.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
W szkole podstawowej uprawiałam niemal każdą dyscyplinę sportu. Zapraszano mnie na różne zajęcia, ale zawsze odmawiałam, bo piłka nożna była dla mnie najważniejsza. W gimnazjum, do którego poszłam, nie było jednak piłki nożnej dla dziewczyn, więc trenowałam siatkówkę. W pewnym momencie łączyłam grę w piłkę w Golu Częstochowa z siatkówką w SPS Politechnika Częstochowska. Ale do siatkówki brakowało mi trochę wzrostu, piłka sprawiała mi większą frajdę. Ważnym wydarzeniem było dla mnie powołanie do reprezentacji Polski U-17 i to można uznać za taki moment przełomowy.
PAULINA DUDEK (Paris Saint-Germain)
Mój pierwszy raz na boisku
Betonowe boisko przy mojej szkole podstawowej. Wyszłam na nie po raz pierwszy z nowiutką piłką do nogi. Z tego, co pamiętam, była to moja pierwsza prawdziwa piłka nożna w ogóle. Graliśmy mecz podwórkowy i oczywiście dostałam w twarz, bo - jako że byłam dziewczyną - stałam na bramce. Rozpłakałam się. Nikt mnie jednak nie odsyłał do domu, bo wiedzieli, że jak pójdę, to zabiorę ze sobą piłkę. Uspokoili mnie, po czym posadzili obok boiska i poszli grać dalej. Wszystko, żebym tylko nie poszła do domu.
Moja najlepsza historia z podwórka
Ja byłam grzecznym dzieckiem (śmiech). Przypomina mi się jedna historia, ale nie jest akurat związana z piłką. Bawiliśmy się z kolegą w berka. Skakaliśmy po oponach. Nagle osunęła mi się noga, poleciałam na twarz i uderzyłam w taką deskę. Kolega jednak chciał się dalej bawić, więc dał mi tylko swoją bluzę, żebym nie zmarzła, powiedział, żebym poczekała i skakał dalej. A ja siedziałam taka uryczana. Dopiero po latach okazało się, że nos był wtedy złamany. Do dziś jest krzywy. W przyszłości na pewno czeka mnie jego prostowanie.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Wydaje mi się, że po wygraniu mistrzostw Europy do lat 17 w 2013 roku. Grałam wtedy jeszcze w pierwszoligowym Stilonie Gorzów Wielkopolski. Ambicje po takim sukcesie rosły. Zaczęłam sama od siebie wymagać więcej. Czułam, że otaczający mnie ludzie też będą oczekiwać ode mnie rozwoju. Później podjęłam decyzję o wyjeździe do Konina i grze w Medyku. Pojawiły się powołania do seniorskiej reprezentacji Polski. Wszystko zaczęło przyspieszać i wtedy zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że pójdę w tym kierunku.
NATALIA CHUDZIK (Medyk Konin)
Mój pierwszy raz na boisku
Gra z bratem. Miałam wtedy siedem, może osiem lat. Grywałam wtedy bardziej w ataku, bo jako jedyna dziewczyna w meczach z kolegami musiałam uważać, by nie stała mi się żadna krzywda, tym bardziej, że byłam dosyć mała. Później, w wieku 9-10 lat, występowałam też w zawodach szkolnych, już w drużynie dziewcząt. Na jednym z takich turniejów zauważył mnie trener Victorii Sianów, w której zaczęły się już te „profesjonalne” występy.
Moja najlepsza historia z podwórka
Kojarzę, że za dziecka zawsze, gdy mecz kończył się remisem i nie było bramkarza, to ja stawałam między słupkami. Pamiętam, że pewnego razu piłka odbiła się od słupka, ja się obróciłam, bo myślałam, że wyjdzie z bramki i dostałam w nos. Na szczęście nie był złamany, ale mocno się wystraszyłam.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Zaczęłam o tym myśleć podczas wspomnianych turniejów szkolnych, gdy zauważył mnie trener z Sianowa. To była jeszcze piłka juniorska, ale wiedziałam, że chcę iść w tym kierunku, a nie tylko bawić się w piłkę. Początkowo zaczynałam od gry na lewej pomocy lub w ataku. Teraz na tej pierwszej pozycji nadal gram w klubie, ale w reprezentacji już na boku obrony. Ustawił mnie tam trener Góralczyk, który uznał, że tam sprawdzę się najlepiej. Mimo wszystko nadal lubię się zapędzać do przodu.
MARTYNA WIANKOWSKA (Czarni Sosnowiec)
Mój pierwszy raz na boisku
Dokładnie nie pamiętam, ale już od małego biegałam za piłką z bratem i w szkole. Graliśmy w sumie na każdej przerwie. Później to właśnie dzięki bratu zaczęłam grać w drużynie z chłopakami.
Moja najlepsza historia z podwórka
Jedna z nich wiąże się z moimi początkami gry w chłopięcej drużynie. Zawsze po szkole szłam z bratem i kolegą na boisko, by sobie pokopać. Później oni mieli trening, a ja stałam z boku i obserwowałam, bawiąc się piłką. Któregoś dnia chłopakom brakowało jednego zawodnika, by mogli rozegrać mecz. Ich trener zaśmiał się do mojego brata, żeby zapytał mnie, czy chcę grać. Początkowo się wstydziłam i nie chciałam, ale namówili mnie. Po treningu podszedł do mnie trener i zapytał, czy nie chcę spróbować grać na stałe z chłopakami i że potrzebuje tylko mojego zdjęcia do karty zawodnika. Wahałam się, ale od razu jak wróciłam do domu, to od progu krzyczałam do rodziców, że trener chce mnie do drużyny i muszą mi zrobić zdjęcie. Druga historia może jest średnio zabawna, ale zapadła mi w pamięć. Też grałam na podwórku z bratem i kolegą i piłka wpadła nam za ogrodzenie domu sąsiada. Wiedzieliśmy, że jest tam taki mały pies, który gryzie. Zawsze było tak, że sąsiad podawał nam piłkę, ale czasem trzeba było czekać na niego nawet godzinę. A my chcieliśmy grać dalej, już, teraz! Chłopaki bali się przejść za ogrodzenie, więc poszłam ja, a oni mieli stać na czatach i wypatrywać psa. Przeskoczyłam, a pies nagle wyskoczył nie wiadomo skąd i mnie ugryzł. Udawałam twardzielkę, której nic się nie stało, owinęłam nogę bandażem i grałam dalej, mimo że trochę bolało.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Chyba gdy zaczęłam grać w Pelikanie Łowicz. Szybko awansowaliśmy z trzeciej do drugiej ligi, a rok później z drugiej do pierwszej. Grając w pierwszej lidze wiedziałam już, że to jest to, co chcę robić w życiu. Wtedy też po meczu Pelikana z drużyną z Gorzowa Wielkopolskiego podszedł do mnie selekcjoner kadry U-19 Marcin Kasprowicz i przekazał mi moje pierwsze powołanie do reprezentacji. Od tego momentu robiłam wszystko, by rozwijać swoje umiejętności.
MAŁGORZATA GREC (Górnik Łęczna)
Mój pierwszy raz na boisku
Chyba zaczęło się w podstawówce, chociaż rodzice mówili mi, że kopałam już wcześniej w domu. Później na każdej przerwie w szkole graliśmy w piłkę, ustawiało się dwa plecaki i zaczynało mecz. Do 12. roku życia grałam z chłopakami i występowałam w Widawie Kiełczów, gdzie nauczyłam się zadziorności i walki. Byliśmy zespołem, który nie wygrywał za dużo i zawsze śpiewaliśmy „odwróć tabelę, Kiełczów na czele” (śmiech). Czasem przegrywaliśmy nawet 0:13 i trzeba było podnosić chłopaków z ziemi, bo się obrażali i nie chcieli grać dalej. Co ciekawe, grałam wtedy co prawda z tyłu, ale miałam też epizody w środku pola i na skrzydle, a nawet… w bramce! Z dziewczynami grać zaczęłam dopiero w AZS Wrocław pod skrzydłami trenera Damiana Rynio. To był ten pierwszy raz na profesjonalnym boisku.
Moja najlepsza historia z podwórka
Mam ich kilka! Za dziecka największą karą było dla mnie, jak nie mogłam wyjść na dwór. Pewnego dnia okropnie lał deszcz, było wielkie błoto. Stałam przy drzwiach gotowa do wyjścia, a mama patrzy na mnie i pyta: a gdzie ty idziesz?! Ja mówię: no na boisko, a ona: no przecież leje deszcz! Ubraliśmy się więc z bratem, nałożyliśmy kalosze i poszliśmy na to boisko. Była taka ślizgawica, że wróciliśmy cali w błocie, ale liczyło się tylko to, że pograliśmy. Druga historia jest związana z moją grą w bramce. Strzelał wtedy mój brat, a piłka odbiła się od słupka i trafiła mnie w głowę. Poleżałam chwilę i wstając powiedziałam zadowolona: chłopaki, strzelajcie dalej! Po czym mój kolega kopnął piłkę, a ta znów trafiła mnie w głowę. Znów wstałam i… przy kolejnym uderzeniu też dostałam w głowę… Stwierdziłam wtedy, że jednak nie będę bramkarką. Nie zapomnę też, jak z Widawą Kiełczów graliśmy ze Śląskiem Wrocław i przegrywaliśmy 0:19, koledzy usiedli na trawie i powiedzieli, że już nie będą grać. Wzięłam ich za ubrania do góry i kazałam im wracać do gry! Inna historia miała miejsce w meczu z Parasolem Wrocław. Mojemu koledze coś się stało, więc ja poszłam na bramkę, ale musiałam się przebrać. Inni koledzy zrobili dookoła mnie mur, a ja tak zasłonięta zmieniłam koszulkę. Ogólnie super wspominam też, jak jeździliśmy z trenerem na mecze do wioski obok na pace jego samochodu.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Myślę, że gdy przeszłam do AZS Wrocław. Wcześniej nie wiedziałam nawet, że dziewczynki mogą profesjonalnie grać w piłkę, że to robią. Takiego profesjonalizmu zaznałam dopiero u trenera Damiana Rynio. Debiutowałam pod jego wodzą, gdy miałam 15 lat i bardzo dużo mu zawdzięczam. Co ciekawe, do AZS trafiłam dzięki meczom ze Śląskiem Wrocław, w którym występowała Asia Olszewska. Obie zostałyśmy zauważone przez trenera koordynatora kadry Dolnego Śląska. Poszłyśmy razem do tej reprezentacji, a stamtąd trafiłam właśnie do AZS.
OLHA ZUBCHYK (TME GROT SMS Łódź)
Mój pierwszy raz na boisku
Graliśmy często w tzw. „ścianę”, na jeden kontakt. Im mocniej się uderzyło w ścianę, tym trudniej miała następna osoba. Robiliśmy sobie często „pod górkę”. Mam brata bliźniaka, który od małego trenował piłkę, ale nie lubił, jak za nim chodziłam. Ciekawość jednak zwyciężyła i poszłam z nim, żeby popatrzeć, a ich trener dołączył mnie do zespołu. Drużyna nazywała się FK Kowel. Wkrótce mój brat zrezygnował z gry w piłkę ze względów zdrowotnych, zespół też zaczął się kruszyć, a mnie przerzucono do starszego rocznika. Na turniejach nasz trener za każdym razem musiał pytać przeciwna drużynę, czy wyraża zgodę na to, aby grała dziewczyna. Nigdy jednak problemów nie było.
Moja najlepsza historia z podwórka
Jak grałam w szkolnej drużynie, to raz przyjechał do nas na turniej zespół z Polski z Katarzyną Kiedrzynek w składzie. Pamiętam ją z tego, że brała piłkę, przechodziła pół boiska i strzelała gole, będąc bramkarką. Na tym turnieju zainteresował się mną trener Yuriy Mazur i zaproponował, żebym przychodziła na treningi. Wtedy opuściłam chłopaków i zaczęłam trenować w kobiecym zespole. Wyróżniałam się, bo wcześniej cały czas grałam z chłopakami, a te dziewczyny dopiero zaczynały. Startowaliśmy od zajęć w malutkiej sali gimnastycznej. Na jednym z pierwszych treningów uderzyłam tak mocno w ścianę piłką, że ta się odbiła i trafiła mnie w rękę. Złamałam kciuka.
Moment, w którym zdecydowałam, że będę grać w piłkę na poważnie
Zdobyłam mistrzostwo Ukrainy z Dusch Lublinec, byłam nawet powoływana do młodzieżowych reprezentacji Ukrainy. Niestety później ta drużyna zaczęła się rozpadać. Dziewczyny zaczęły wybierać inne życiowe drogi niż piłka. Wtedy wróciłam do treningów z chłopakami. Raz przyjechała do nas na mecz towarzyski amatorska drużyna z Chełma. Jeden z zawodników rywali się zdziwił, że u nas gra dziewczyna i obiecał, że mi pomoże i znajdzie mi klub kobiecy. Później ten zespół zaprosił nas na sparing do nich. Zabrali nas też na wycieczkę na stadion Górnika Łęczna, który zrobił na mnie duże wrażenie. W końcu ten człowiek faktycznie załatwił mi testy. Wiedziałam tylko, że w Polsce, ale nie wiedziałam gdzie dokładnie. Jechaliśmy bardzo długo, zastanawiałam się, dokąd oni mnie wywożą. W końcu dotarliśmy na miejsce, a tam… ten stadion! Stadion Górnika Łęczna! Przyjął mnie trener Mirosław Staniec. Pamiętam swój pierwszy mecz w Górniku w Pucharze Polski przeciwko Pradze Warszawa. Grałam w środku pomocy i strzeliłam gola na 1:0 z dystansu. Początki jednak nie były łatwe - daleko od domu, nie znałam języka, z dala od bliskich. Miałam 15 czy 16 lat. Chciałam wracać do domu. Ale ostatecznie zostałam, przełamałam się, skupiłam się na treningach i jakoś poszło.
Paula Duda, Aneta Galek