Aktualności

[WYWIAD] Marek Saganowski: Zeszłoroczny finał? Super przeżycie

Aktualności30.04.2016 
Jego bramka rozstrzygnęła sprawę. Odkąd w 55. minucie gry sprytnym strzałem pokonał Macieja Gostomskiego i dał Legii prowadzenie 2:1, warszawianie przejęli pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami i utrzymali do końca korzystny rezultat. – Zdominowaliśmy Lecha – wspomina konfrontację sprzed roku napastnik „Wojskowych”, Marek Saganowski.

Grałeś na mistrzostwach Europy, w Lidze Mistrzów, w lidze holenderskiej, niemieckiej, portugalskiej, francuskiej, angielskiej… Ważnych wydarzeń było w Twojej karierze naprawdę sporo. Zeszłoroczny finał Pucharu Polski zajmuje wśród nich, w Twoim prywatnym rankingu, wysoką pozycję?

Jedną z najwyższych, naprawdę. A zagrałem w nim przecież trochę… przez przypadek. Do pierwszego składu przewidywany był wtedy Orlando Sa, który nie zdążył jednak na czas wyleczyć swojego urazu. Dopiero na dzień czy dwa dni przed meczem usłyszałem od trenera Berga, że wskakuję do wyjściowej jedenastki. A samo spotkanie? Super przeżycie. Tak sobie zawsze wyobrażałem finał Pucharu Polski.

Przez długie lata, gdy ranga tych rozgrywek nie była w naszym kraju najwyższa, sam miałeś okazję z bliska obserwować za granicą, jak może wyglądać decydujące starcie o tego typu trofeum.

Po raz pierwszy w takim poważnym finale grałem w Grecji, w barwach Atromitosu. Mierzyliśmy się wtedy z AEK Ateny na stadionie olimpijskim w stolicy kraju. Też był komplet na trybunach, jak u nas rok temu na Narodowym. Z tą różnicą, że fanów AEK-u było jednak „troszkę” więcej, niż tych z ekipy rywala (śmiech). Ale cała otoczka była naprawdę spektakularna.

Dwa lata po tamtym greckim finale zagrałeś, znów jako piłkarz Legii, finałowy dwumecz ze Śląskiem Wrocław.

Pamiętam. Mecz i rewanż, marnie to wyglądało… To znaczy cieszyliśmy się oczywiście z końcowego triumfu, ale finał to jest finał – powinien być jednym decydującym spotkaniem, na które wszyscy czekamy, najlepiej rozgrywanym na efektownym, neutralnym gruncie. Wtedy, w 2013 roku, wygraliśmy pierwszy mecz na stadionie Śląska 2:0 (po dwóch bramkach Saganowskiego – przyp. red.) i teoretycznie powinniśmy się już cieszyć, ale przecież przed nami był rewanż. W rewanżu przegraliśmy u siebie 0:1, co dało nam… zwycięstwo i trofeum. Dziwna to była radość. Osobiście nie spotkałem się z tym, by w jakimkolwiek innym liczącym się piłkarsko kraju w Europie pucharowe rozgrywki rozstrzygano dwumeczem. Tym bardziej uważam, że obecny system jest jak najbardziej prawidłowy.

Masz w głowie jakiś jeden obraz z ubiegłorocznego finału, który wbił Ci się w pamięć najmocniej?

Tak, wyjście z tunelu przed meczem i oprawy stworzone przez kibiców za obiema bramkami. Niesamowite wrażenie. Ten początek jest ważny. Wchodzisz na boisko, kątem oka spoglądając na swoich fanów i na sektory rywali. Każdy piłkarz to robi, każdy się przygląda tym oprawom. Takie elementy widowiska naprawdę robią różnicę. Moim zdaniem dobrze dla naszej piłki, że w finale znów mierzą się te same kluby.  

Wspomniałeś o tym, jak istotny jest początek, a przecież przed rokiem to Lech wszedł w mecz dużo lepiej niż wy. Presja mogła w pierwszych fragmentach trochę przytłoczyć Legionistów?

Być może. Poznaniacy faktycznie wyglądali wtedy dobrze. Ale liczy się pełne 90 minut i wynik na tablicy w momencie, gdy sędzia gwiżdże po raz ostatni. Ja uważam, że od pewnego momentu po prostu Lecha zdominowaliśmy.

Domyślam się, że swojego zwycięskiego gola z tamtego spotkania również pamiętasz bardzo dobrze.

Jasne, że tak. Przede wszystkim cieszę się, że udało mi się w końcu zagrać na Narodowym. Już wcześniej byłem tego bliski, gdy dostałem od trenera Waldemara Fornalika powołanie do reprezentacji na pamiętny mecz z Anglią, ale wtedy tuż przed zgrupowaniem „rozłożyły” mnie – niestety – sprawy sercowe. A sama bramka sprzed roku? Często próbuję się ustawiać w polu karnym tak, jak wtedy, tuż przed bramkarzem, na granicy spalonego. Miałem przeczucie, że uderzona przez Tomka Brzyskiego piłka może przejść między nogami obrońców, a wtedy ja dostanę ją „do pustaka”. I tak się stało.

Póki co tej wiosny otrzymałeś od trenera Stanisława Czerczesowa tylko jedną szansę. Mimo wszystko masz cichą nadzieję, że uda się wystąpić w finale choćby przez kilka minut?

Fajnie byłoby zagrać. W przeszłości zdarzyło mi się sporo przypadków, które sprawiały, że coś wyglądało inaczej niż się wcześniej spodziewałem. Życie mnie po prostu nauczyło, że muszę być przygotowany na wszystko. Dlatego jestem gotowy, by wyjść na boisko.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności