Aktualności
[WYWIAD] Leszek Ojrzyński: Stres związany z finałem działa pozytywnie
– Wiara przenosi góry, w naszym przypadku poprowadziła Arkę do możliwości powtórki sprzed roku. Walczymy o przepustkę do Europy, „parę groszy” i zapełnienie klubowej gabloty – mówi przed finałem Pucharu Polski z Legią Warszawa trener Arki, Leszek Ojrzyński.
Idealny mecz pod względem atmosfery, otoczki, prestiżu, w którym prowadzi pan zespół, to finał Pucharu Polski?
Już sama świadomość, że na PGE Narodowym mogą zagrać tylko wybrani – bo albo jesteś reprezentantem kraju albo finalistą Pucharu Polski i grasz przy pełnych trybunach – dodaje temu wydarzeniu szczególnej rangi. Finalista zyskuje też inny handicap: w przypadku wygranej reprezentuje nasz kraj na arenie międzynarodowej. Występ na stadionie, który jest naszą wizytówką, to wyjątkowa sprawa. Przy okazji takich spotkań pojawia się większe ciśnienie i stres. Ten pozytywny stres powoduje, że możesz przenosić góry. Zyskujesz jeszcze większe siły. My rok temu coś takiego przeżyliśmy. Dało się wtedy wyczuć energię, która tylko rosła i rosła. Najwyższy stan osiągnęła w dogrywce, w której załatwiliśmy sprawę.
Doświadczenie jest więc po waszej stronie?
Mamy bonus, bo wielu zawodników tej Arki grało w finale rok temu i pamięta jak to wszystko wyglądało. Teraz różnica jest taka, że gramy z innym przeciwnikiem, który po swojej stronie będzie miał trybuny, dostaliśmy też inną szatnię i ławkę. Reszta rzeczy pozostaje bez zmian – my w finale, konferencja i rozruch przed meczem. Można się oswoić z PGE Narodowym, a potem 2 maja, punkt 16:00 – ruszamy bo boju!
Zostaliście wylosowani jako gospodarz meczu finałowego. Przebierzecie się zatem w szatni reprezentacji Polski, dostaniecie jej ławkę rezerwowych, w materiałach promocyjnych będziecie wymienieni na pierwszym miejscu. Czy taka symbolika ma jakieś znaczenie?
To bardziej prestiż dla zawodników. To, że jesteśmy wymieniani na pierwszym miejscu przy okazji finału, nie ma żadnego znaczenia. Ważne, żeby po meczu być tym pierwszym. Pamięta się tylko zwycięzców, o finalistach często się zapomina. Wiem, że w Gdyni są proporczyki uświetniające grę Arki w półfinale Pucharu Polski. Zatem finał to dla naszego klubu wielka sprawa. W świadomości już się zapisaliśmy, trzeba też zapisać się w pamięci kibiców z całej Polski. Nie będziemy faworytem – gramy w końcu z rekordzistą pod względem ilości zdobytych Pucharów Polski. Legia ma 18 takich triumfów, my dwa. Puchar ma swoją wartość, na pewno zdobycie go nikomu się jeszcze nie przejadło, walka będzie na całego. Poza tym celem Legii zawsze jest dublet.
Rok temu przejmował pan Arkę chwilę przed finałem Pucharu Polski. Teraz sam wprowadził pan gdynian do finału. Podwójna satysfakcja?
Czy ja wiem... Solidnie na to zapracowaliśmy. Droga Arki do finału nie była usłana różami. Mecze na swoją korzyść rozstrzygaliśmy zazwyczaj w końcówkach meczów. Tak było z Koroną Kielce czy wcześniej z Podbeskidziem. Cały czas mamy w pamięci spotkanie ze Śląskiem Wrocław we wczesnej fazie pucharu. Wyszliśmy ze stanu 0:2 na 4:2. Chwała drużynie za to, że udało nam się pogodzić puchar i ligę – przecież graliśmy na dwie różne jedenastki. Daliśmy radę, bo także dobrze spisaliśmy się w kwalifikacjach Ligi Europy, gdzie byliśmy o krok od awansu do IV rundy. Plamy nie daliśmy. W pucharze dotarliśmy do finału, w ekstraklasie nie brakuje nam wiele do utrzymania. Czy spodziewałem się, że po roku znów znajdę się na Narodowym? Tak. Po dwumeczu z FC Midtjylland postanowiliśmy sobie, że trzeba zrobić wszystko, żeby powtórzyć sukces i znów zmierzyć się z europejskim rywalem. Wrócilibyśmy mądrzejsi i mocniejsi. Wiara przenosi góry, w naszym przypadku poprowadziła Arkę do możliwości powtórki sprzed roku. Walczymy o przepustkę do Europy, „parę groszy” i zapełnienie klubowej gabloty.
Nic tylko grać?
Dlatego przed finałem mam jedno życzenie: aby wszyscy piłkarze byli zdrowi. To zwiększy nasze szanse na zwycięstwo. Słychać głosy, że w lidze eksperymentujemy ze składem, ale na ostatniej prostej, kiedy do podniesienia jest puchar, może to mieć niebagatelne znaczenie. Legia ma dużo większe pole manewru w wyborze składu. My musimy kombinować i szukać takich rozwiązań, żeby w finale być optymalnie przygotowanym.
Arka awansowała do finału drugi raz z rzędu. To chyba nie przypadek?
To wystawia bardzo dobre świadectwo mojej drużynie. Będziemy przecież bronić trofeum. Pewnie część osób uważa, że gra w finale jest obowiązkiem obrońcy trofeum. Inni powiedzą, że Arka to rewelacja tych rozgrywek. Nie będę z tym polemizował. Cieszę się, że ponownie przeżyjemy wielkie chwile. Sami podnieśliśmy sobie poprzeczkę i wymagania wobec Arki są dużo większe niż kiedyś. Po meczu z Piastem wszystko podporządkowaliśmy finałowi.
Po niedawnym ligowym spotkaniu z Legią Warszawa, wygranym przez Arkę 1:0, powiedział pan, że lubi grać z tym rywalem. Ma pan bardzo dobry bilans meczów z warszawianami.
Pyta pan, czy mam patent na Legię? Gdy prowadziłem Podbeskidzie, przegraliśmy z Legią 1:4. No i statystyki biorą w łeb. Niby jesteśmy gospodarzem, ale mecz rozgrywamy w Warszawie. Niektórzy piłkarze Legii mają bliżej na PGE Narodowy niż na Łazienkowską...
Pańska rodzina będzie na meczu?
Tak. Mam dużo znajomych, prywatnie kibiców Legii. Studiowałem w Warszawie, żona jest z Warszawy. To fajny smaczek finału z Legią. Gdy sprawimy niespodziankę, okazja do radości będzie podwójna. Mógłbym utrzeć nosa wielu znajomym. Rok temu trafiliśmy ze zmianami. Rafał Siemaszko strzelił gola na 1:0, bramkę zdobył też Luka Zarandia. Może teraz będzie podobnie?
Rozmawiał Piotr Wiśniewski