Aktualności
[WYWIAD] Jarosław Niezgoda: PGE Narodowy przyciąga!
W tym sezonie imponujesz skutecznością, ale dopiero w meczu z Górnikiem Zabrze zdobyłeś swoją pierwszą bramkę w Pucharze Polski. Nie w sezonie, a w karierze.
Praktycznie nikt tego nie zauważył, poza mną. Ani w barwach Wisły Puławy, ani w Ruchu Chorzów nie udało mi się trafić w tych rozgrywkach. Jeden ze znajomych pytał mnie nawet przed finałem, czy ma postawić, że zdobędę bramkę. Odpowiedziałem, że nie wiem, bo nigdy nie strzeliłem gola w Pucharze Polski. Nie wiem, czy to zrobił, jeśli tak, musi być mi wdzięczny. A mówiąc poważnie, ta bramka smakowała wyjątkowo. Gol strzelony u siebie, w doliczonym czasie gry, decydujący o awansie do finału. Świetne uczucie.
To był pierwszy mecz pod wodzą nowego trenera, Deana Klafuricia. Później przyszło zwycięstwo z Wisłą Kraków, po którym wiele osób mówiło, że to właśnie taka Legia, jaką chcieliby oglądać. Spotkanie z Górnikiem, wygrane w dramatycznych okolicznościach, było dla was momentem zwrotnym?
Po tym meczu doszliśmy do takiego właśnie wniosku. Zdołaliśmy odwrócić losy tego starcia, co jest bardzo ważne w aspekcie mentalnym. W spotkaniu z Wisłą Kraków udowodniliśmy, że wracamy na właściwe tory. Podchodzimy jednak do tego bardzo spokojnie, przed nami jeszcze kilka bardzo istotnych potyczek. W każdej musimy potwierdzać, że opanowaliśmy już kryzys, który się w pewnym momencie pojawił. Ten sezon jest bardzo dziwny, dobre mecze przeplatane były słabszymi, brakowało stabilizacji w grze. Nie spotkałem się jeszcze z taką sytuacją, choć trzeba pamiętać, że dla mnie to dopiero drugie rozgrywki na poziomie ekstraklasy.
Spodziewałeś się, że w tym sezonie będzie szło ci tak dobrze? Gdybyś podchodził do wykonywania rzutów karnych, zapewne byłbyś teraz najskuteczniejszym polskim piłkarzem w lidze.
Karne bierze „Kuchy King”, jest pewniejszy. Nie ciągnie mnie do wykonywania „jedenastek”. Cieszę się, że złapałem całkiem niezłą formę. Walczyłem o to długo. Z wypożyczenia do Ruchu Chorzów wracałem pełen wiary w to, że to będzie dla mnie przełomowy sezon. Czułem wsparcie sztabu szkoleniowego, dyrektora, prezesa. Byłem przekonany, że dostanę swoje szanse. Niestety, zaraz po meczu o Superpuchar Polski doznałem urazu, który wykluczył mnie z gry na kilka miesięcy. Troszkę pewność siebie spadła, pojawiły się myśli, że może znów będę musiał szukać wypożyczenia. Na szczęście wszystko się poukładało, już w pierwszym meczu po powrocie trafiłem do siatki i jakoś poszło.
Wywalczyłeś sobie miejsce w podstawowym składzie Legii, a na ławce zasiada ktoś, kto ma naprawdę imponujące jak na polskie warunki piłkarskie CV, czyli Eduardo da Silva.
CV nie gra. Trener wybiera zawodników, którzy w danym momencie są po prostu w najlepszej dyspozycji. Skoro gram, to oznacza, że na to zasługuję. Klub przedłużył także ze mną umowę, więc jestem już nieco spokojniejszy, mogę skupić się wyłącznie na grze.
Wracając do Pucharu Polski – Legia mierzyła się w 1/8 finału z Wisłą Puławy. Żałowałeś, że nie mogłeś zagrać w tamtym meczu?
Pewnie, że trochę tak, ale nie przesadzajmy. Najważniejsze wtedy było zdrowie. Widać było jednak po frekwencji, że to wielkie święto. Na mecze Wisły nie chodzi zbyt wielu kibiców, a na spotkaniu z Legią pojawił się komplet. Tak jest jednak praktycznie wszędzie, Legia przyciąga.
A stadion PGE Narodowy?
Przyciąga jeszcze bardziej! Nie miałem okazji nigdy tam zagrać, mam nadzieję, że teraz będzie mi to dane. Zapewne podejdę do tego starcia jak do każdego innego, gdyby było inaczej, oznaczałoby to, że w pozostałych spotkaniach oszukiwałem, a tak na pewno nie jest. Do wszystkich meczów przygotowuję się tak samo. Wiadomo, że to finał, ale nie wiem, co mógłbym zrobić inaczej – więcej zjeść? Trzeba zachować chłodną głowę i zrobić swoje.
Wyciągnęliście wnioski z ubiegłorocznej porażki Lecha Poznań w finale Pucharu Polski?
Jesteśmy na pewno trochę mądrzejsi. Nie możemy powtórzyć błędu zlekceważenia rywala. Tamto zwycięstwo Arki nie było dziełem przypadku. Gdynianie drugi raz z rzędu dotarli do finału, mają chyba jakiś patent na dobrą grę w Pucharze Polski.
Na trybunach zasiądzie komplet widzów, chyba nigdy nie grałeś przy takiej publiczności?
Nie, nie miałem dotąd takiej okazji. Wyszedłem raz na murawę PGE Narodowego przy zapełnionych trybunach, ale tylko w garniturze, przy okazji finału z Lechem Poznań. Byłem wtedy tym 24. zawodnikiem w kadrze, oglądałem mecze jedynie z pozycji kibica. Przez dwa lata jednak się trochę zmieniło, teraz jestem w zupełnie innej pozycji.
Rozmawiali Paweł Drażba i Emil Kopański