Aktualności
[TOTOLOTEK PUCHAR POLSKI] Pięć wniosków po półfinałowych emocjach
Jak wiele znaczy forma…
Dla Cracovii triumf nad Legią Warszawa był pierwszym u siebie z tym rywalem od piętnastu lat, ale nakreślając bardziej teraźniejszą dynamikę można powiedzieć, że „Pasy” miały pewną przewagę. W końcu w poprzednich spotkaniach ligowych piłkarze Michała Probierza pokonali Pogoń Szczecin (2:1) i Lechię w Gdańsku (3:0), nawet w meczach wcześniej przegranych ze Śląskiem i Jagiellonią stwarzali sobie oni sporo sytuacji.
Tę pewność siebie było widać zwłaszcza w pierwszych minutach, gdy na stadionie przy ulicy Kałuży to gospodarze narzucili tempo, a goście… mieli problem z dotrzymaniem kroku. Strzelone dwa pierwsze gole nie były pięknej urody, lecz wynikały właśnie z tego, że to zawodnicy Cracovii byli szybsi do piłki i bardziej zdecydowani. Może to efekt również tego, że legioniści poprzednich trzech spotkań nie wygrali i w ich atakach podobnego przekonania brakowało.
Z kolei w Poznaniu zmierzyły się dwie z najlepszych drużyn od wznowienia rozgrywek: Lech zdobył w lidze najwięcej punktów w tym okresie (15), Lechia tylko „oczko” mniej. Także dlatego spotkanie było wyrównane: każdy z zespołów realizował swój plan i choć przeważali gospodarze, to pewność siebie nie opuszczała obrońców tytułu aż do – wydawałoby się ostatniego – rzutu karnego Filipa Marchwińskiego. I za to zostali nagrodzeni.
…i doświadczenie
Właśnie to doświadczenie, które Lechia nabyła w poprzednim sezonie rozgrywek Totolotek Pucharu Polski bardzo przydało się w Poznaniu. Niezłomność? A choćby wyciągnięta z samego finału na stadionie PGE Narodowym w maju ubiegłego roku, gdy to lechiści wykorzystali chwilę nieuwagi rywali w doliczonym czasie i triumfowali.
Ale też doświadczeniem jest to, że Lechia wszystkie mecze poprzedniego sezonu Pucharu Polski rozgrywała na wyjazdach. I w tym sezonie widać, że poza Gdańskiem piłkarze Piotra Stokowca czują się pewnie: wygrali 10 z 22 spotkań, tylko pięć razy przegrali. To świetny bilans, który podkreśla przygotowanie taktyczne oraz mentalne zespołu. Kto wie, czy wobec faktu, że dla Cracovii to będzie pierwszy finał w historii klubu, powtórka z rozrywki nie okaże się przewagą Lechii.
Klątwa pucharowa
Po losowaniu półfinałów większość fanów wskazywała, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest finał z udziałem Lecha Poznań i Legii Warszawa. Puchar znów spłatał jednak figla i okazało się, że nie dojdzie do trzeciego od 2015 roku finału z udziałem tych zespołów. Najbardziej zawiedzeni mogą być fani z Poznania, którzy liczyli, że będzie to przełamanie ich klątwy: Lech przegrał przecież trzy ostatnie finały w których brał udział. Z kolei dla Legii mógł być to ósmy finał w ostatnich dziesięciu sezonach, czyli osiągnięcie pokazujące jak mocną pozycję w polskim futbolu zbudował sobie stołeczny klub. Jednak zespół Aleksandara Vukovicia pewnie zdobędzie mistrzostwo Polski – brakuje im punktu – więc będzie to więcej niż nagroda pocieszenia. Tej zabraknie Lechowi, po raz kolejny zresztą.
Słowo o bohaterach
Warto wskazać dwóch: Mateusza Wdowiaka i Flavio Paixao. Dlaczego akurat ich? Pierwszy jest jasnym wyborem, bo przecież strzelił dla Cracovii dwa gole, w tym tego, który może okazać się najładniejszym w całym sezonie rozgrywek. Po indywidualnym rajdzie, wyminięciu obrońcy Legii i pewnym wykończeniu w końcówce spotkania… Dla Wdowiaka były to trafienia numer dwa i trzy w tym sezonie rozgrywek pucharowych, co zresztą oznacza, że jest w nich skuteczniejszy, niż w Ekstraklasie.
Z kolei Flavio Paixao to talizman Lechii. Trafiał w każdej rundzie tego sezonu Pucharu Polski: od meczu z Gryfem Wejherowo, przez starcia z Chełmianką Chełm, Zagłębiem Lubin, Piastem Gliwice i wreszcie z Lechem. W Poznaniu wykorzystał też swoją jedenastkę, doprowadzając do remisu w serii rzutów karnych. To zresztą dla 35-letniego Portugalczyka rewelacyjny sezon, we wszystkich rozgrywkach zdobył już 21 bramek, ma ich dla Lechii ponad 60! Zestawiamy więc dwóch zawodników z których jeden może w wieku 23 lat zapisać się w historii swojego klubu, a drugi jest niewątpliwie już legendą gdańskiej drużyny.
Jaki to będzie finał?
Jeszcze nie opadły emocje, jeszcze kibice nie opuścili stadionu i celebrowali zwycięstwo z drużyną, a już Michał Probierz w telewizyjnym wywiadzie mówił: finałów się nie gra, finały się wygrywa. Trudno o lepszą zapowiedź spotkania, który zwieńczy sezon piłkarski w Polsce. W Lublinie (24 lipca) spotkają się przecież dwa zespoły, które myślą bardziej pragmatycznie, najlepiej wypadają, gdy trzymają się co do punktu planów swoich szkoleniowców.
Prawda jest też taka, że i poprzednie finały Pucharu Polski pokazywały, że na piękną grę nie ma miejsca. Emocje biorą górę nad estetyką, nikt nie chce w pierwszej kolejności popełnić błędu, wszelkie ryzyko się minimalizuje.
Trudno wskazać faworyta. Wydaje się, że obrońcy tytułu powinni z racji doświadczenia uzyskać ten tytuł, lecz nie wolno zapomnieć o ostatnich bezpośrednich starciach. W tym sezonie Cracovia dwukrotnie wygrywała w Gdańsku, za każdym razem strzelając po trzy gole, u siebie wystarczyła „Pasom” do zwycięstwa jedna bramka. Zresztą seria trwa dłużej, to już pięć meczów w których zespół Probierza trzynastokrotnie trafiał do bramki Lechii. Czy wobec tego mają patent na gdańszczan? Piotr Stokowiec będzie zdeterminowany, by ten niekorzystny trend w najważniejszym dniu sezonu odwrócić, choć wcale nie oznacza to, że zagra w otwarte karty z Michałem Probierzem. Wręcz przeciwnie: każdy będzie czekał na błąd przeciwnika.