Aktualności

[TOTOLOTEK PUCHAR POLSKI] Igor Lewczuk – specjalista od finałów

Aktualności07.07.2020 
W decydującą fazę wchodzą rozgrywki Totolotek Pucharu Polski. W pierwszym półfinale Cracovia zmierzy się na własnym terenie z Legią Warszawa. Stołeczna ekipa, patrząc wyłącznie przez pryzmat miejsca w tabeli, jest faworytem, ale w Krakowie będzie musiała sobie radzić bez Igora Lewczuka, ten bowiem pauzuje za kartki.

Dla środkowego defensora Legii mecz z Cracovią jest szczególnie istotny. Mimo że poczynania kolegów będzie musiał oglądać z boku, to ma szansę utrzymać wyjątkową serię. Lewczuk w ostatniej dekadzie średnio co dwa lata jest bowiem w grze o główne trofeum. Teraz chce podtrzymać te dane statystyczne. Nieobecnemu dzisiaj na boisku obrońcy plany będzie chciała jednak popsuć Cracovia.

Niespodziewane sukcesy

Kariera piłkarska 35-letniego dzisiaj Igora Lewczuka rozkręcała się bardzo powoli. Przez miejscowy Hetman Białystok i Znicz Pruszków, do pierwszych prób w Zagłębiu Lubin. Na sukcesy przyszedł czas w rodzinnym Białymstoku. Miało to miejsce w 2010 roku. Triumf z Jagiellonią świętował w Bydgoszczy, w finale Pucharu Polski, w decydującym meczu pokonując Pogoń Szczecin 1:0. – Pogoń była wówczas w pierwszej lidze, byliśmy faworytem i rzeczywiście mieliśmy przewagę. Mam bardzo fajne wspomnienia z tego meczu – uśmiecha się dwukrotny reprezentant Polski.



Kolejne sukcesy Lewczuk notował już w stolicy. Najpierw z Zawiszą w pierwszym finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Wtedy nasz bohater wykonywał decydujący rzut karny, odbierając nadzieje Zagłębiu Lubin. – Podchodziłem do karnego chwilę po tym, gdy nasz bramkarz, Wojciech Kaczmarek, obronił jedenastkę. Miałem więc pewien komfort psychiczny. Wielkie przeżycie, wykonanie tego decydującego karnego. Będę o tym opowiadał wnukom. Z Zawiszą zdobyliśmy pierwsze znaczące trofeum w historii klubu. Na trybunach może nie było czuć wielkiej atmosfery święta, ale my w szatni przeżywaliśmy to niesamowicie – wspomina Lewczuk, który podkreśla przede wszystkim rangę wydarzenia i możliwość gry na Stadionie Narodowym. – Sam finał na największym stadionie w kraju i mecz o taką stawkę dla piłkarzy beniaminka ekstraklasy był ogromnym wydarzeniem, bez dwóch zdań – twierdzi.

Co ciekawe, w drodze do warszawskiego finału bydgoski zespół trenowany przez Ryszarda Tarasiewicza pokonał poprzedni klub Lewczuka, Jagiellonię. Pojedynek ten był szczególny z wielu względów dla obecnego piłkarza Legii. Zagrał przeciwko ekipie z rodzinnego miasta, trenowanej przez Michała Probierza, który niedługo po sukcesie w Pucharze Polski w 2010 roku podziękował mu za współpracę. – Wcześniej pewnie bym do tego podszedł emocjonalnie, ale z czasem potraktowałem to jak każdy kolejny mecz. Spodziewałem się większego oporu ze strony Jagiellonii w tym półfinale. Bardzo dobrze grało mi się w moim rodzinnym mieście, zwłaszcza na tak dobrej murawie, przy tak wspaniałej atmosferze – mówił po pierwszym półfinale Lewczuk, który dzisiaj do rewanżu z Probierzem nie będzie miał okazji.



Legia razy dwa

Igor Lewczuk miał wyjątkowe szczęście do drużyn, które niespodziewanie dobrze spisywały się w pucharowych rozgrywkach. Bo prócz Jagiellonii i Zawiszy do finału dotarł jeszcze z… Ruchem Chorzów. W 2012 roku Lewczuk finał z „Niebieskimi” w Kielcach jednak przegrał. Lepsza okazała się... Legia Warszawa, wygrywając to spotkanie 3:0. Białostocczanin w tym meczu nie mógł zagrać, pauzował bowiem wtedy za żółte kartki. A ewentualny sukces z Ruchem byłby dla niego szczególny, ale o tym później… W półfinale „Niebiescy” z Chorzowa uporali się z Wisłą Kraków po rzutach karnych, a defensor Ruchu wykonał decydującą „jedenastkę”. – Widziałem, że koledzy nie czują się najlepiej. Chociaż nie jestem specjalistą od karnych, to podszedłem na jedenasty metr – wspomina Lewczuk, który tym samym w ostatniej dekadzie co dwa lata dochodził do finałowych meczów. – Ale Puchar Polski to nie jest jakaś moja specjalizacja – przekonuje.



Lewczukowi w decydujących momentach w serii jedenastek noga się nie zawahała, ale w Pucharze Polski indywidualnie wielu powodów do radości po zdobywanych bramkach nie miał. W rozgrywkach pucharowych strzelił tylko jednego gola – w meczu Legii Warszawa z Lechią Gdańsk, jesienią 2015 roku. Legioniści w 1/8 finału wygrali wówczas 4:1, a środkowy obrońca zdobył trzecią bramkę dla swojej drużyny. Jego główne zadania opierają się jednak na defensywie, a w niej białostoczanin radzi sobie bardzo dobrze.

Do omawianego pojedynku z Lechią Legia przystępowała jako obrońca Pucharu Polski. Na PGE Narodowym wygrała wówczas z Lechem 2:1, Lewczuk jednak finałowe spotkanie oglądał z ławki rezerwowych. Sukces pucharowy został przyćmiony niepowodzeniem w lidze, gdy to z mistrzostwa Polski cieszyli się w Poznaniu, a Legia zajęła „tylko” drugie miejsce. Lewczuk z ławki rezerwowych cieszył się na PGE Narodowym ze zdobytego trofeum i wziętym rewanżem na Lechu, a po roku wynik ten powtórzył. Legia wygrała 1:0, a Lewczuk zagrał cały mecz. Tym samym mógł świętować hat-trick, jeżeli chodzi o triumfy w Pucharze Polski, po sukcesie z Zawiszą przyszły dwa kolejne ze stołecznym klubem. – PGE Narodowy jest dla mnie szczęśliwy, czuje się tam trochę jak w domu – uśmiechał się po drugim sukcesie z warszawską Legią. – Trochę tych finałów już rozegrałem. Czekam na kolejne okazje na zdobycie trofeum – dodaje.



Zbliżyć się do najlepszych

Można się zastanawiać, jak mocno Lewczuk zbliżyłby się do najlepszych wśród zwycięzców w Pucharze Polski, ale w 2016 roku legionista wyjechał do Francji. W trakcie jego trzyletniego pobytu nad Sekwaną i podczas gry w Girondins Bordeaux, Legia powiększyła swój dorobek pucharowy o triumf z 2018 roku. W poprzednim sezonie odpadła po ćwierćfinałowym meczu z Rakowem Częstochowa, teraz natomiast jest w najlepszej czwórce. Ponownie ma w swoim składzie Igora Lewczuka, który rok temu wrócił do polskiej ligi.



Podobnie jednak, jak w finale w Kielcach w 2012 roku, Lewczuk nie pomoże swojej drużynie w decydujących spotkaniach. W meczu ćwierćfinałowym z Miedzią Legnica w 81. minucie „zarobił” bezpośrednią czerwoną kartką, za faul na Omarze Santanie. Kara dwóch spotkań pauzy oznacza, że w tym sezonie w pucharowych meczach Legii Lewczuka już nie zobaczymy. Ale obrońca stołecznej drużyny ma szansę cały czas powiększać swój pucharowy dorobek. Zwycięstwo w dzisiejszym meczu z „Pasami” otworzy Legii drogę do finałowej wygranej, a Lewczukowi do dołączenia do takich graczy, jak Stefan Floreński czy Henryk Latocha, którzy mają na swoim koncie pięć pucharowych triumfów.

Najwięcej wygranych w finale Pucharu Polski ma grupa piłkarzy z sześcioma triumfami na koncie. W tym gronie są: Hubert Kostka, Stanisław Oślizło, Erwin Wilczek, Zygfryd Szołtysik, Włodzimierz Lubański oraz z piłkarzy młodszej generacji – Inaki Astiz, Jakub Rzeźniczak, Miroslav Radović i Michał Kucharczyk.



Lewczuk na kartach historii Pucharu Polski zapisał się w jeszcze inny sposób. Jest jednym z trzech piłkarzy, który wywalczył główne trofeum z trzema różnymi klubami. Oprócz obecnego piłkarza Legii, podobnym dorobkiem mogą pochwalić się jedynie Piotr Świerczewski i Wahan Geworgjan. W tej sytuacji – jedynego, przegranego finału z Ruchem Chorzów – tym bardziej może być żal.

Tadeusz Danisz

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności