Aktualności
[PUCHAR POLSKI] W Dzierżoniowie był krzyk faworyta i spokój outsidera
Wyznacznikiem był krzyk. Z początku nieśmiały i rzadko, ale im bliżej było przerwy, tym częściej Ireneusz Mamrot krzyczał w stronę swoich piłkarzy. Piłkarzy, którzy w poprzednim sezonie bili się o mistrzostwo Polski, w obecnym już zdążyli zająć pozycję lidera Ekstraklasy, byli sprowadzani z myślą o zdobywaniu tytułów. A wobec doskonałej dyscypliny Lechii Dzierżoniów stali się bezradni.
Gdy po spotkaniu Ireneusz Mamrot został zapytany o komentarz, najpierw nastąpiło wymownych kilka sekund ciszy. – Mam być dyplomatą, czy mam być szczery? Bo jeśli będę szczery, to o pierwszej połowie mogą paść mocne słowa. Czy jestem zadowolony? Powiem tak: pół na pół. Niektórzy mają pretensje, że nie grają, ale niech po takim meczu sobie sami odpowiedzą dlaczego – powiedział szkoleniowiec faworyta.
I w przerwie w szatni gości było już bardzo głośno. Jak głośno? – Trener Mamrot, kolega z którym kilka razy się spotkałem wcześniej, trochę mocniej krzyknął do zawodników. Miał prawo, jest to jednak zespół o innym potencjale piłkarskim, którego gra powinna wyglądać inaczej. Odnieśli sukces i to najważniejsze, my im na pewno będziemy kibicowali, byśmy mogli powiedzieć, że przegraliśmy ze zdobywcą Pucharu Polski. A ulegliśmy nieznacznie – mówił szkoleniowiec Lechii. On i jego piłkarze wiedzieli doskonale, co się dzieje u rywali, ponieważ szatnie w Dzierżoniowie są obok siebie.
– Czasami trzeba (krzyknąć – red.) i dzisiaj trzeba było pobudzić drużynę, bo każdy widział, jak to wyglądało w pierwszej połowie – tłumaczył swoje zdenerwowanie Mamrot. – Nie może być tak, że na tle przeciwnika z trzech klas niżej w niektórych sytuacjach nie widać różnicy. Zdaję sobie sprawę, że to Puchar Polski, że dla przeciwnika to najważniejszy mecz w roku, natomiast nie może być tak prostych strat, które dawały im sytuacje. A w pierwszej połowie tak było, w drugiej już nie. To nie jest jednak powód do dumy, bo jakby mieli ją jedną, to okej, ale mieli trzy co najmniej dobre – dodawał.
Zresztą Jagiellonia do spotkania pucharowego z trzecioligowcem podeszła bardzo poważnie. – Wiedzieliśmy, jak Lechia gra w lidze, bo widzieliśmy ich ostatnie mecze. Dzisiaj była przedstawiona analiza drużynie. Wiedzieliśmy, że będą szczelni w defensywie i to się potwierdziło. Tych sytuacji było i tak za mało. Z takim rywalem kluczem jest zdobycie szybkiej bramki. Mieliśmy taką sytuację, gdy Karol Świderski uderzał dwa razy. Później ich determinacja była duża, bo grali dobrze. Ale stworzyliśmy mniej sytuacji, niż bym oczekiwał – wracał do tego wątku Ireneusz Mamrot.
A trener Soczewski? – W ostatnich meczach w lidze nie zawsze to funkcjonowało, jeden zawodnik w słabszej dyspozycji powodował, że cały zespół się rozsypywał. Dziś widać było zespół i dyscyplinę. To co nakreślaliśmy przed meczem było realizowane – tłumaczył. Jego postawa na ławce rezerwowych była przeciwna do tej rywala.
– Mam swoje lata, podchodzę do tego inaczej. Owszem, ten mecz jest dla mnie wyjątkowy, pierwszy, który prowadzę o stawkę przeciwko drużynie ekstraklasowej. Jestem człowiekiem impulsywnym, ale nie chciałem, by to się zespołowi udzielało. Postanowiłem być spokojny, by oni mogli na boisku pokazać więcej umiejętności. Nakreślaliśmy sobie to, bo stres może być naszym złym doradcą i wpływać na jakość gry. Bazowaliśmy na tym, bo w ciągu dwóch, trzech dni nie można poprawić za wiele w grze, a sfera mentalna okazała się najważniejsza – dodawał.
Jego zespół do przerwy remisował bezbramkowo, lecz przed upływem godziny meczu o zwycięstwie Jagiellonii nad Lechią zadecydował gol Karola Świderskiego. – W przerwie mówiliśmy, że jesteśmy w stanie pokusić się o niespodziankę, jeśli utrzymamy jakość i tempo gry. Prognostyk tego był, nie podgrzewaliśmy atmosfery. Ja miałem w głowie najbliższy mecz mistrzowski, ale nie chciałem mówić tego chłopakom, dla nich liczyło się już tylko tu i teraz. Dużo nie brakowało. Praktycznie zdarzył nam się jeden błąd w obronie i niestety od razu skończył się stratą bramki. I chciałbym, by dalej tak to wyglądało – zakończył Soczewski. A jego przyszłością mają być młodzieżowcy, ich w składzie Lechii wystąpiło sześciu. Nie tylko stawiając czoła faworytowi można być przykładem dla innych.
Michał Zachodny, Dzierżoniów