Aktualności
[PUCHAR POLSKI] Porażka z Arką nie jest tragedią. „Najpiękniejsza chwila w historii”
Puchar Polski nie przypadkiem nazywany jest „Pucharem Tysiąca Drużyn”. Pisze się w nim mnóstwo romantycznych, piłkarskich historii, gdy teoretyczni słabeusze mierzą się z czołowymi drużynami w kraju. W sezonie 2018/2019 na szczeblu centralnym zameldował się między innymi IV-ligowy Śląsk Świętochłowice. – To najpiękniejsza chwila w historii klubu – przyznaje po meczu z Arką Gdynia prezes klubu Andrzej Jasicki.
Dla klubów z niższych klas rozgrywkowych Puchar Polski to prawdziwe święto. Jeżeli którejś z ekip przyjdzie mierzyć się z przedstawicielem Ekstraklasy, chwila ta pamiętana jest przez wiele lat. Jest to jednak nie tylko prestiż i chwila, w której o klubie słyszy cały kraj, ale także ogromne wyzwanie. – Jestem w klubie już od 32 lat i uważam, że to najpiękniejsza chwila w jego historii. Organizowaliśmy ten mecz od 10 sierpnia właściwie tylko w cztery osoby. Pojawiały się różnego rodzaju przeszkody, masa spraw organizacyjnych, dostosowanie do regulaminu PZPN… Pracowaliśmy po kilka godzin dziennie, ale na pewno było warto – mówi prezes Śląska Świętochłowice.
O tym, jakie realia panują na co dzień w niższych klasach rozgrywkowych, świadczy sytuacja, z jaką trenerzy ze Świętochłowic spotkali się kilka tygodni wcześniej. A-klasowe rezerwy miały swoje spotkanie z Kolejarzem Katowice. Niestety, termin ich meczu pokrył się z tym pierwszej drużyny. Dwaj bramkarze, którzy są studentami, mieli zjazdy w swoich szkołach i nie mogli zagrać. O wzmocnieniu z zespołu czwartoligowego można było zapomnieć, więc między słupkami stanął… 63-letni trener bramkarzy. – Facet nie grał w piłkę dwadzieścia lat! Nie było jednak innego wyjścia, więc bronił. I to jak! Skończył mecz z czystym kontem, a nasze rezerwy wygrały 4:0 – uśmiecha się Andrzej Jasicki.
Gdy w losowaniu 1/32 finału Pucharu Polski Śląsk trafił na Arkę Gdynia, w klubie zapanowała wielka radość. W końcu to finalista poprzedniej edycji rozgrywek i zwycięzca z roku 2017. Wiadomo było, że klub czeka piłkarskie święto, ale pojawił się problem ze stadionem. Obiekt, na którym na co dzień gra Śląsk, nie był przystosowany do rozegrania meczu na tym poziomie. Stąd przenosiny do Rudy Śląskiej, na boisko Grunwaldu. Zdania na temat murawy były mocno podzielone. – Fajnie, że boisko jest szerokie, to dla nas jako faworyta bardzo pozytywna informacja. Z perspektywy obrońcy wiem, że łatwiej bronić się na wąskim placu, gdzie przestrzenie są niewielkie. Na szerokim boisku łatwiej rozciągnąć defensywę – analizował obrońca Arki Damian Zbozień. Nieco mniej optymistyczny, głównie przez pryzmat kosztów, był prezes Śląska. – Wynajem stadionu, ochrony, to dla naszego klubu duży wysiłek finansowy. Miasto co prawda nas wsparło, ale na własnym terenie kibiców byłoby na pewno znacznie więcej, więc byśmy na tym lepiej wyszli. A w przypadku gry w Rudzie Śląskiej spięliśmy budżet tego meczu na zero – przyznaje Andrzej Jasicki.
Zdecydowanym faworytem spotkania byli oczywiście goście, ale trener Zbigniew Smółka mocno przestrzegał swoich podopiecznych przed zlekceważeniem rywala. – Takie mecze to wielkie święto dla mniejszych klubów. Przyjeżdża klub z Ekstraklasy, to kibice chcą widzieć, jak ich zawodnicy ambitnie walczą z ekstraklasowymi piłkarzami – mówił do Rafała Siemaszki szkoleniowiec Arki. Żadnego zlekceważenia nie było. Gdynianie bardzo szybko zdobyli trzy bramki, zapewniając sobie spokojny przebieg drugiej połowy i awansowali. W ostatnich minutach spotkania sędzia musiał na chwilę przerwać zawody, gdyż na murawie pojawił się niespodziewany gość, a mianowicie jeden z kibiców. – Nie powinno się to zdarzyć, bo mecz obstawiało sześćdziesięciu ochroniarzy, a mimo to chłopak wbiegł na boisko. Ostatecznie skoczył jednak przez płot prosto w ręce policji, więc skończyło się na chwili przerwy i uśmiechach na trybunach – mówi Andrzej Jasicki.
Choć Śląsk Świętochłowice uległ Arce, prezes klubu podkreśla, że nie ma sensu robić z tego powodu tragedii. – Jestem zadowolony z przebiegu gry. Jesteśmy czwartoligowcem, więc nie mieliśmy wielkich szans z ekstraklasowiczem, nawet w rezerwowym składzie. Szkoda, że nie udało się zdobyć bramki, bo dla chłopaków byłaby to świetna nagroda – mówi. I dodaje, że Śląsk w przyszłym roku znów chciałby zameldować się w Pucharze Polski na szczeblu centralnym. – Dla nas mecz z Arką był podsumowaniem czterech lat pracy w tym składzie zarządu. Zastaliśmy zespół na ósmym miejscu w A-klasie, zaliczyliśmy awans o dwie klasy rozgrywkowe, a w dodatku wygraliśmy wojewódzki Puchar Polski. Chcemy to powtórzyć, postawiliśmy już pierwsze kroki. Na szczeblu podokręgu musimy wygrać, później stawka będzie mocniejsza, ale chcemy spróbować – zapewnia. A skoro udało się raz, to czemu nie drugi?
Z Rudy Śląskiej Emil Kopański
Fot. MKS Śląsk Świętochłowice