Aktualności

[PUCHAR POLSKI] Michał Probierz takiego meczu jeszcze nie widział

Aktualności10.08.2017 
Tego, co działo się w środowy wieczór na stadionie w Tychach, nie da się zamknąć w jednym zdaniu. – Piłka nożna taka właśnie jest – nieprzewidywalna i niepowtarzalna. Nie pamiętam, żebym wcześniej w mojej karierze trenerskiej, a jestem już 11 lat w tym zawodzie i mam prawie 400 spotkań na koncie, coś takiego przeżył – stwierdził po 120 minutach gry i serii rzutów karnych, która wyłoniła zwycięzcę, szkoleniowiec Cracovii – Michał Probierz.

Na początku było zaskoczenie. Na mecz 1/16 Pucharu Polski GKS Tychy – Cracovia trenerzy zupełnie zmienili oblicze swoich zespołów. Jurij Szatałow, w porównaniu z sobotnim spotkaniem I-ligowym ze Stalą Mielec, zostawił w wyjściowej jedenastce tylko pięciu zawodników, a Michał Probierz po niedzielnym starciu z Lechem Poznań wymienił dziewiątkę piłkarzy. Tylko Grzegorz Sandomierski i Tomas Vesetnicky zostali na placu boju.

Nikt się nie spodziewał
– Mało kto spodziewał się, że zagramy w takim składzie – uśmiechnął się Michał Probierz. Następnie dodał: Zastanawialiśmy się nad wyjściową jedenastką i nad całą meczową kadrą bardzo długo, bo musieliśmy pamiętać, że już w sobotę czeka nas bardzo ważny mecz ligowy, czyli derby z Wisłą, a jednocześnie mieliśmy świadomość, że za nami już cztery trudne spotkania rozgrywane w szybkim rytmie. Musieliśmy więc kilku zawodników oszczędzić i jednocześnie wywalczyć awans do 1/8 finału Pucharu Polski, bo to był nasz cel. Dlatego w składzie mieliśmy dwóch juniorów. 18-letni Radek Kanach już jakieś doświadczenie w ekstraklasie zebrał, ale występu 17-letniego Sylwka Lusiusza nikt się nie spodziewał. Wielu kibiców usłyszało pewnie o nim pierwszy raz. Oczywiście musi pracować i mam nadzieję, że po jednym meczu palma mu nie odbije. Z gry całej drużyny mogę być zadowolony. Mieliśmy pełną kontrolę, po strzeleniu pierwszego gola stworzyliśmy sobie jeszcze trzy-cztery sytuacje z rzutem karnym włącznie. Ci, którzy weszli, mieli tylko zaliczyć kilka, czy kilkanaście minut. Wydawało się, że spokojnie rozstrzygniemy to spotkanie na swoją korzyść w 90. minutach, a okazało się, że musieliśmy grać jeszcze całą dogrywkę i strzelać karne, bo bramkarz GKS-u Tychy bronił znakomicie.



Bohater z rezerwy
W tyskim zespole największym zaskoczeniem była zmiana w bramce. Rafała Dobrolińskiego, który rozegrał w tym sezonie wszystkie cztery poprzednie oficjalne mecze, zastąpił Marek Igaz. 30-letni Słowak jest już w GKS-ie siódmy sezon, a ma w sumie na koncie 20 występów w meczach ligowych i dwa pucharowe. „Wieczny rezerwowy” okazał się jednak bohaterem meczu. Pewnie grał na przedpolu i bronił strzały z dystansu. Wygrywał pojedynki sam na sam. Skapitulował wprawdzie, gdy w 52. minucie Adam Deja wykonał skuteczną dobitkę z 10 metrów, ale co najważniejsze – w 71 minucie obronił rzut karny wykonywany przez strzelca pierwszego gola.

Gdy Daniel Tanżyna, główkując po dalekim wyrzucie z autu Dawida Abramowicza, doprowadził w 82. minucie do wyrównania, sędzia musiał zarządzić dogrywkę. W niej tyski bramkarz był już nie do pokonania. W 109. minucie znowu obronił karnego, odbijając piłkę po strzale Krzysztofa Piątka i grający od 100. minuty w dziesiątkę gospodarze, pozbawieni Michała Fidziukiewicza, który po drugiej żółtej kartce musiał opuścić boisko, dotrwali do rzutów karnych.

Umie bronić jeszcze lepiej
– To nie był jego dzień życia, bo Marek umie bronić jeszcze lepiej – ocenił swojego podopiecznego trener tyszan Jurij Szatałow. I dodał: Oczywiście trzeba Marka pochwalić. Na treningach bardzo dobrze broni rzuty karne. W tym elemencie bramkarskiego fachu mało kto może się z nim równać. Dlatego licząc się z tym, że może dojść do karnych, postawiłem na niego. Bronił też bardzo dobrze na linii i na przedpolu. Wiem, że to jest dobry bramkarz i jego rywalizacja z Rafałem Dobrolińskim jest ciekawa, bo mamy dwie jedynki w kadrze. Cały czas konsultuję się też z trenerem bramkarzy i decyzja, kto wybiega na boisko, zapada zawsze bezpośrednio przed meczem.



Zabrakło wisienki na torcie
Chwalony przez wszystkich Marek Igaz schodził jednak do szatni niezadowolony. W konkursie rzutów karnych pokonali go kolejno: Krzysztof Piątek, Jakub Wójcicki, Michał Helik i Michal Siplak, a ponieważ strzał Piotra Ćwielonga w pierwszej kolejce obronił Grzegorz Sandomierski, a po trafieniu Kamila Zapolnika, Maciej Mańka trafił w słupek, tyszanie zakończyli pucharową przygodę.

– Dwa karne w meczu już obroniłem – przypomniał Marek Igaz. – To było trzy lata temu w Nowym Sączu, gdzie nie dałem się pokonać Łukaszowi Grzeszczykowi, a Matej Nather po jednym strzelonym karnym drugiego wykonywał w ostatnich sekundach i znowu obroniłem. Uratowałem punkt, bo tamten mecz z Sandecją zakończył się remisem 1:1. Teraz za pierwszym razem poczekałem, co zrobi strzelec, a za drugim razem w ciemno wybrałem, że się rzucę w prawo. Nie miałem pojęcia jak rywale wykonują karne. Zdałem się na instynkt, który niestety zawiódł mnie w decydującym momencie, bo w serii rzutów karnych cztery razy rzucałem się w drugą stronę, niż leciała piłka i odpadliśmy. Nie wiem, czy tym występem dałem trenerowi powód do myślenia, kto ma bronić w następnym meczu ligowym. Ja jestem gotowy i na każdym treningu, w każdym sparingu, staram się udowodnić, że może na mnie liczyć. Tak jak każdy zawodnik chcę grać, przeżywać te meczowe emocje. O tym, że będę bronił w spotkaniu z Cracovią, dowiedziałem się półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem i myślę, że w meczu nie zawiodłem. I to nie tylko przy karnych, ale także w innych sytuacjach. Tym bardziej, że ostatnie 20 minut graliśmy w osłabieniu i trochę pracy miałem. Mogłem się więc wykazać przed... tatą i braćmi, którzy przyjechali mnie odwiedzić i byli na trybunach. Nie wiedziałem ich pół roku. Tata i brat Peter też byli bramkarzami więc dla każdego z nich obroniłem po jednym strzale z karnego w meczu, ale dla drugiego brata już zabrakło... Gdy podchodził pierwszy zawodnik, ten któremu obroniłem drugiego karnego w meczu, myślałem sobie „stój do końca" i... nie posłuchałem się. Nie wiem, dlaczego się rzuciłem, bo gdybym stał tak, jak sobie mówiłem, to bym obronił i tego mi szkoda.



Przełamanie
Żałowali też kibice GKS-u Tychy, bo gdy sędzia po 120. minutach gry zaprosił zespoły do strzelania rzutów karnych, liczyli na awans swojego zespołu, skandując „Marek Igaz, Marek”. Mieli podstawy do optymizmu, zwłaszcza gdy zobaczyli, że jako pierwszy do piłki podchodzi Krzysztof Piątek, który kilkanaście minut wcześniej przegrał pojedynek z bramkarzem tyszan.



– Po karnym w dogrywce, w którym bramkarz wyczuł moje intencje i odbił piłkę, na pewno został jakiś tam stresik – stwierdził Krzysztof Piątek. I dodał: Gdy jest się zawodowym piłkarzem, to trzeba sobie umieć poradzić w takich sytuacjach i fajnie, że strzeliłem. Szybko przeanalizowałem to pierwsze uderzenie i już nie czekałem na reakcję bramkarza tylko huknąłem w środek. Po mnie trafili pozostali koledzy i jesteśmy w następnej rundzie.

– Wykonawców rzutów karnych typowaliśmy po dogrywce i dla mnie było to istotne, że Krzysiek Piątek zdecydował się podejść do „wapna”, w dodatku jako pierwszy – dodał trener krakowian Michał Probierz. I kontynuował: Ta pewność siebie jest potrzebna zawodnikowi. Tak się kreuje piłkarz, tak się kreuje zespół. To dobrze, że wziął odpowiedzialność na siebie. Zapomniał, że chwilę wcześniej bramkarz, który był bohaterem tego meczu, bo bronił fantastycznie i wyłapał mu rzut karny, stoi na linii. Podszedł i skutecznie rozpoczął serię jedenastek, a za nim poszli następni. Najbardziej cieszę się, że rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie, oddaliśmy bardzo dużo strzałów, mieliśmy dużo sytuacji, podnieśliśmy się po niewykorzystaniu dwóch rzutów karnych w trakcie gry i bezbłędnie trafialiśmy w konkursie jedenastek. Ale piłka nożna taka właśnie jest – nieprzewidywalna i niepowtarzalna. Nie pamiętam, żebym wcześniej w mojej karierze trenerskiej, a jestem już 11 lat w tym zawodzie i mam prawie 400 spotkań na koncie, coś takiego przeżył. Nie wykorzystaliśmy dwóch rzutów karnych, straciliśmy gola po rzucie z autu i wygraliśmy na koniec w konkursie jedenastek. Dla mnie jest to dobry prognostyk, bo osiem lat temu, jako trener Jagiellonii Białystok, zacząłem pucharowe występy od meczu w Tychach. Wtedy wygraliśmy po bramce Kamila Grosickiego w ostatnich sekundach dogrywki i to był początek naszego marszu po Puchar Polski. Oby historia się powtórzyła.

Jerzy Dusik

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności