Aktualności
[PUCHAR POLSKI] Gol wart więcej niż tysiąc słów. Piękna historia Marcusa
Czwartego sierpnia 2012 roku Marcus da Silva strzelił pierwszego gola w Arce. Niespełna sześć lat później, a dokładnie 17 kwietnia 2018 roku, zaliczył 50. trafienie w barwach gdyńskiego klubu. – To był gol nie na wagę złota, ale finału – mówił z uśmiechem na twarzy. 30 minut po wejściu z ławki zapewnił żółto-niebieskim grę w decydującym spotkaniu Pucharu Polski – drugi raz z rzędu. – Nigdy nie byłem w majówkę dwa razy w jednym miejscu. A teraz tak będzie – przyznał. Fotoreporterzy uwiecznili na zdjęciach jak płacze ze szczęścia. Na tych łzach zbudowana jest cała kariera Marcusa, gdy tylko zdecydował się opuścić Brazylię.
Los go nie oszczędzał
Decydując się na wyjazd do Europy, dużo ryzykował. Jechał w nieznane. Na szali postawił swoją karierę. No i komfort cieplny. Oto chłopak z Brazylii musiał okryć całe ciało, bo na dworze chłód i śnieg. Był na Litwie, Łotwie, w Szwecji, Chorwacji, Niemczech. I tak przez kilka miesięcy, aż stawił się na testach we Flocie Świnoujście. Tam się nie przebił. Następny przystanek to Piast Choszczno, dalej Czarni Żagań i Zdrój Ciechocinek. W Zdroju poznał trenera Macieja Bartoszka.
– Dzięki niemu miałem co jeść i gdzie się podziać. Pomógł mi finansowo. Mieszkałem w sanatorium, które prowadził jego świętej pamięci ojciec. Mogłem tam zaspokoić najważniejsze potrzeby – opowiada da Silva.
– Zrobiliśmy bardzo dobry wynik wiosną. Odrobiliśmy z nawiązką wszystkie straty z jesieni. Pamiętam, że gdy zimą przychodziłem do Ciechocinka, byliśmy na przedostatnim miejscu z siedmioma punktami. W rundzie rewanżowej zdobyliśmy 27 punktów, wygraliśmy osiem meczów. U siebie przegraliśmy tylko raz. Utrzymaliśmy się, zajęliśmy 12. miejsce. W następnym sezonie zagrałem jeszcze kilkanaście meczów w Zdroju, a potem nasze drogi z trenerem Bartoszkiem się rozeszły. Poszedł prowadzić GKS Bełchatów w Młodej Ekstraklasie – wspomina Marcus.
On ze względu na wiek nie mógł pójść za Bartoszkiem. Wrócił więc do Orkana Rumia, z którego był wypożyczony. Po czasie znów się spotkał ze szkoleniowcem. – Jak tylko awansował na pierwszego trenera GKS-u, to zadzwonił do mnie. Namówił działaczy do tego transferu. Jaki wtedy przeskok zaliczyłem – z III ligi do ekstraklasy! – zaznacza piłkarz Arki. Po sezonie 2010/11 Bartoszek skończył pracę z GKS-em. Da Silva całe następne rozgrywki spędził w Rumii.
Został Arkowcem
Potem rozpoczyna się ten najbardziej udany dla niego okres, czyli Arka Gdynia. – Firma Semeko zaprzestała finansowanie Orkanu. Nowymi właścicielami klubu zostali panowie Łukowicz. Nie miałem wtedy menedżera, a oni pomogli mi znaleźć nowe miejsce pracy. No i pojawiłem się na testach w Arce. Zaliczyłem je (trenerem gdynian był wówczas trener Petr Nemec, który kilka lat temu nie widział Marcusa we Flocie – przy. red.). Zadebiutowałem w pucharowym meczu z Olimpią Elbląg, przegraliśmy 0:1. Pierwsze spotkanie w lidze w barwach Arki rozegrałem przeciwko Warcie Poznań. W 80. minucie wszedłem na zmianę, minutę później strzeliłem gola – przypomina bohater półfinałowego meczu z Koroną Kielce. Gdynia stała się jego drugim domem.
– Cieszę się, że wylądowałem w Gdyni. Miałem okazję zmienić barwy. Nie chciałem tego, bo Arka to mój klub. Kocham ją, szanuję kibiców. Mamy takie ważne hasło: „Arka Razem”. Dopóki będę miał siły, a klub ze mnie nie zrezygnuje, dopóty będę zostawiał zdrowie na boisku – podkreśla, a w głosie słychać entuzjazm.
To już sześć lat, odkąd jest piłkarzem żółto-niebieskich. – Ten czas tak szybko zleciał... Było wiele sukcesów – awans do ekstraklasy, do którego dołożyłem małą cegiełkę. Historia trwa, a ja jestem szczęśliwy, że mogę być jej częścią – uśmiecha się.
Pół Brazylijczyk, pół Polak
W poprzednim finale przeciwko Lechowi grał z polskim paszportem. Dwa miesiące wcześniej otrzymał bowiem obywatelstwo naszego kraju. – Mieszka mi się tu bardzo dobrze. Żona i córka są Polkami. Trzymam kciuki za reprezentację Polski i Brazylii. Język polski sprawiał mi dużo trudności, ale z roku na rok mówiłem coraz swobodniej. Pisząc i mówiąc, wciąż popełniam błędy, jednak bez problemu się dogaduję – mówi z dumą. Nawet najtrudniejsze polskie zwroty opanował: – Chrząszcz brzmi w trzcinie – ostatnie słowo wypowiada łamaną polszczyzną z charakterystycznym „szcz”.
Cały czas pamięta o swoich korzeniach. Wychował się w Belfrod Roxo. I doświadczył prozy życia przeciętnego Brazylijczyka. – Pod względem bezpieczeństwa i warunków życie Belfrod Roxo to takie stany mocno średnie. Kilku moich kolegów nadal żyje. Wielu straciłem, gdy byłem dzieckiem. Wybrali inną, złą drogę. Ale w Brazylii to normalna rzecz. Mam rodzinę w faweli – mama i babcia mieszkają w „Mieście Boga”. Warunki do życia mają takie sobie, ale jakoś sobie radzą. Dawno u nich nie byłem. Ostatnio trwała tam wojna między policją a gangami – tłumaczy Marcus, który jest fanem jednego z wielkich klubów Rio de Janerio – Vasco da Gama. – Tam to dopiero są fanatycy. Pamiętam jak Vasco pierwszy raz w historii spadło z ekstraklasy. Jeden z kibiców wszedł na dach i skoczył z rozpaczy. Cieszę się, że w polskiej telewizji pokazują mecze ligi brazylijskiej – wyjaśnia piłkarz Arki. I nie przestaje marzyć: – Mam nadzieję, że to nie koniec tej pięknej historii. Planuję jeszcze trochę pograć. Wierzę, że awans do finału nie będzie ostatnią rzeczą, którą osiągnę razem z Arką.
Piotr Wiśniewski