Aktualności
[PUCHAR POLSKI] Czesław Żukowski: Celem zawsze jest zwycięstwo
– Wiedzieliśmy, że żeby sprawić niespodziankę, co stało się faktem, musimy zagrać ambitnie, ale też pokazać pełnię swoich umiejętności piłkarskich. Samym zaangażowaniem w takim meczu nic nie uda się ugrać – mówi trener Czesław Żukowski, szkoleniowiec Huraganu Morąg, który póki co jest sprawcą największej sensacji 1/32 finału Pucharu Polski, po tym jak wyeliminował z dalszej gry przedstawiciela Lotto Ekstraklasy, Zagłębie Lubin.
Jak wyglądały przygotowania do tego spotkania? Czy praca przed meczem z Zagłębiem, w jakiś sposób różniła się od tej przed meczami ligowymi?
– Nie przygotowywaliśmy się w jakiś specjalny sposób. W sobotę graliśmy mecz ligowy na własnym boisku z drugim zespołem Legii Warszawa, to nam trochę ułatwiło zadanie, bo nie musieliśmy podróżować. Byliśmy cały czas na miejscu, a do meczu pucharowego znowu nie było aż tak dużo czasu, więc skupiliśmy się głównie na regeneracji. Dzień przed meczem zrobiliśmy małe zgrupowanie w hotelu na stadionie, gdzie byliśmy razem i to w zasadzie tyle. Skupiliśmy się przede wszystkim na sobie. Wiedzieliśmy, że żeby sprawić niespodziankę, co stało się faktem, musimy zagrać ambitnie, ale też pokazać pełnię swoich umiejętności piłkarskich. Samym zaangażowaniem w takim meczu nic nie uda się ugrać.
Jak zareagowaliście na wynik losowania? Niespodzianka wchodziła w grę? Czy raczej traktowaliście to jako urozmaicenie tygodnia? Jak duże szanse na awans dawaliście sami sobie?
– Jeszcze przed losowaniem życzyłem sobie dobrego rywala z ekstraklasy. Trafiliśmy na Zagłębie Lubin, czyli drużynę z czuba tabeli z silną, szeroką i wyrównaną kadrą. Byliśmy zadowoleni, bo jak spadać, to z wysokiego konia. Zdecydowanym faworytem było Zagłębie, ale my przystępując do tego meczu nie chcieliśmy rozdawać rywalom prezentów. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy zespołem trzecioligowym, ale bez żadnej bufonady mogę powiedzieć, że zawsze stawiam swoim zawodnikom jeden cel, którym jest zwycięstwo. Chłopakom na odprawie zwróciłem uwagę, że można sprawiać niespodzianki. Nie są one proste do zrealizowania, trzeba mieć przy tym trochę szczęścia, ale my na nie zapracowaliśmy. Graliśmy ambitnie, cały czas z wiarą i to zaprocentowało. Sportowcy nigdy się nie poddają. Przed meczem zawsze jest remis. Wszystko jest w głowach i nogach zawodników. Cieszymy się, że wszystko tak się złożyło, że wyeliminowaliśmy zespół z Lubina sprawiając przy tym chyba największą niespodziankę.
Zagłębie nie potrafiło wykorzystać przewagi i do przerwy prowadziło tylko jedną bramką. Nadzieja cały czas się tliła, to miało chyba największe znaczenie dla przebiegu spotkania po przerwie.
– Do pierwszej bramki byliśmy bardzo stremowani. Zagłębie przed przerwą mogło to wykorzystać, bo miało jeszcze jedną stuprocentową i jedną klarowną sytuację. Rywale zepchnęli nas do defensywy i mieliśmy problem z wyjściem. Po przechwycie szybko oddawaliśmy piłkę i przez to przeciwnik stwarzał spore zagrożenie pod naszą bramką. Nawet w słabszym momencie nie można było nam jednak odmówić woli walki. Wyszliśmy obronną ręką z opresji i sami kilka razy zagroziliśmy mocniej przeciwnikowi. Utrzymujący się wynik na styku miał spore znaczenie. Druga bramka mogłaby nas podłamać. Na początku drugiej połowy rywal przestrzelił jeszcze karnego i wtedy chyba jeszcze mocniej uwierzyliśmy, że warto mocniej powalczyć. Przeciwnik zaczął być coraz bardziej nerwowy, a gdy wyrównaliśmy w szeregi rywali wdarła się konsternacja. Kolejne bramki tylko przyczyniły się do nokautu. Fajnie, że to wszystko tak się potoczyło, ale naprawdę mocno na to zapracowaliśmy. W drugiej połowie byliśmy bardziej mobilni i odważniejsi. Trzeba też jasno powiedzieć, że strzelenie trzech goli ekstraklasowemu przeciwnikowi nie bierze się samo z siebie.
Co trener powiedział swoim zawodnikom w szatni? Z jednej strony przegrywacie, z drugiej zaś wynik 0:1 jeszcze o niczym nie przesądzał.
– Przede wszystkim, że już w drugiej części pierwszej połowy zaczęliśmy grać odważniej. Wiedziałem, że to, co pokazaliśmy w pierwszej połowie nie było pełnią naszych możliwości. Pokazaliśmy jedynie namiastkę tego. Jak już mówiłem, zawsze stawiam jasne cele, po to się wychodzi na boisko, żeby wygrać. Przegrywaliśmy tylko 0:1 i już mieliśmy okazje, żeby wyrównać. Trzeba było tchnąć w zespół jedynie odrobinę więcej wiary. Cieszę się, że w drugiej połowie udało się to przekuć w sukces. Zawodnicy resztę zrobili na boisku. Zmiana była widoczna gołym okiem. Trema z każdą minutą była mniejsza i koniec końców wykorzystaliśmy słabość przeciwnika. Cieszę się, że w końcu strzeliliśmy jedną bramkę więcej. W lidze już zdobywaliśmy po dwie czy trzy bramki, a remisowaliśmy, tym razem było inaczej.
Pewnie już niecierpliwie wyczekujecie piątkowego losowania i liczycie na kolejnego ekstraklasowego rywala w Morągu.
– Nadal życzę sobie rywali z ekstraklasy. Powtórzę się, jak spadać, to z wysokiego konia. Chciałbym, żeby na przestrzeni miesiąca Morąg odwiedziły dwie topowe drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Sądzi trener, że stać was na dłuższy rajd w pucharze? Jak mocno pańscy zawodnicy nakręcili się po ograniu Zagłębia?
– Aż tak fantazja mnie nie ponosi. Czekamy na losowanie, a później będziemy się koncentrować na zadaniu. Zdajemy sobie sprawę z własnych ograniczeń. Podchodzimy do wszystkiego na spokojnie. Dziś jeszcze każdy poczytał prasę, pocieszył się meczem, ale schodzimy na ziemię. Za trzy dni gramy na wyjeździe z Lechią Tomaszów Mazowiecki i teraz tylko to się liczy. Pomimo doskonałego wyniku w Pucharze Polski nie będę składał żadnych deklaracji.