Aktualności
[PIĘĆ PUNKTÓW] Intensywność, gra do przodu i determinacja… Ten finał miał wszystko
Intensywność
Ile musiał przebiec Tomasz Makowski, który w ostatnich minutach dogrywki niemal rzucał się na każdą wolną piłkę we własnym polu karnym, gdy Cracovia dociskała Lechię w poszukiwaniu zwycięskiego gola? Ten jeden raz ani on, ani żaden z jego kolegów z Lechii nie zdążył do dośrodkowania Kamila Pestki i Mateusz Wdowiak strzelił decydującego gola. Ale to był triumf na ostatnich nogach: gdy Paweł Raczkowski gwizdnął po raz ostatni, Pelle van Amersfoort też padł na murawę i minęło kilkadziesiąt sekund zanim dołączył do celebrujących triumf kolegów.
Ten mecz miał wszystko, ale gdyby wskazać jeden czynnik, to byłaby nim intensywność. Wcale nie takiego meczu się spodziewano, nie tak otwartego, z mniejszą liczbą okazji i bramek. Ale wiele ten finał zawdzięczał tak dużo po prostu pierwszemu trafieniu. Nie dlatego, że nagle Cracovia rzuciła się do odrabiania strat, ale przez to, że Lechia swoją grą zwłaszcza w szukaniu trafienia na 2:0 wyznaczyła pewien poziom energii, siły i determinacji, któremu rywale musieli próbować dorównać.
Udało im się dopiero po przerwie, ale od początku drugiej części spotkania to była najlepsza Cracovia w tym sezonie. Nie było w jej grze nic z desperacji, lecz wiele z szybkości, precyzji i bezpośredniości, która tym razem będzie rozumiana pozytywnie. Przecież intensywność wyznaczają sami piłkarze, przede wszystkim tym, jak szybko operują piłką, zagrywając ją i prowadząc. W drużynie Michała Probierza nic nie działo się powoli, ale też nie było w ich poczynaniach pośpiechu. Można znów wrócić do sytuacji przy rozstrzygającym golu: tak długo Cracovia nacierała, po każdym wybiciu piłki wracając pod bramkę Lechii, że w końcu złamała opór obrońców tytułu.
Reakcja Cracovii
Kibice „Pasów” mogli w przerwie przeżywać naprawdę nerwowe chwile. Tylko dwa razy w tym sezonie Cracovia odrobiła stratę pierwszego gola i potrafiła wygrać spotkanie – najpierw było to w Bytowie w jednym z pierwszych meczów na drodze do finału Totolotek Pucharu Polski. W lidze na siedemnaście prób udało się to tylko z Lechem w lutym tego roku, w trzech spotkaniach z Lechią Gdańsk za każdym razem to piłkarze Michała Probierza wychodzili na prowadzenie.
Jednak fani krakowskiego zespołu mogli też nie poznać swojej drużyny, która po przerwie spisywała się kapitalnie. Także dzięki decyzji szkoleniowca, który nie czekał na ostatnie minuty i posłał już na drugą połowę do ataku Pellego van Amersfoorta. Holender pierwszą część spotkania spędził bliżej swoich obrońców, niż tych przeciwnika, ale nie odnajdywał się do końca w roli, którą tak skutecznie realizował przeciwko Legii w półfinale. Teraz trener Cracovii potrzebował jego wzrostu i sprytu w polu karnym, co szybko zaczęło sprawiać problemy Lechii.
Jeszcze przed wyrównującym golem van Amersfoort trafił w słupek, ale samo trafienie, nabiegnięcie na dośrodkowanie Pestki idealnie obrazowało nową rolę. Atak w drugie tempo, gdy stoperzy Lechii pilnowali Rafaela Lopesa, powiódł się w stu procentach, lecz ważny był również efekt. W dalszej części spotkania był on bliżej pilnowany, więc angażował uwagę kolejnych rywali, z czego z kolei skorzystali inni. Znów warto wrócić do ostatniego gola i tego, jak uwagę dwóch obrońców skupił na sobie Holender, a za jego plecami wbiegał Wdowiak… Reszta jest już historią.
Klasa w dośrodkowaniach
Mecz był tak intensywny również dzięki różnicy w stylu gry drużyn. Owszem, każdy z zespołów był przygotowany pod to, co mogła zaprezentować druga strona, ale najważniejsze okazały się własne plany. Cracovia szukała dośrodkowań, lecz nie były to piłki wrzucane w pole karne na chaos. Każda akcja musiała być wypracowana dzięki współpracy piłkarzy w bocznych strefach, a z tego korzystali asystujący Pestka i często stwarzający tak zagrożenie Wdowiak, obydwaj mieli więcej niż zwykle przestrzeni do zagrania. Nawet w dogrywce Probierz krzyczał do swoich piłkarzy, by w atakach pozycyjnych rozbiegali się jak najszerzej i na bokach tworzyli przewagę. Wielokrotnie wykpiwana Cracovia za styl oparty na dośrodkowaniach tak finał wygrała, lecz do charakterystyki dodając jakość i szybkość. Tak, że nawet najbardziej wybredni kibice są z pewnością zachwyceni.
Umiejętność pressingu
Jednak także w tej mniej intensywnej ze strony Cracovii pierwszej połowie kluczowa była różnorodność stylów. Lechia dłużej rozgrywała piłkę, ale też miała piłkarzy, którzy w sposób bardziej zdecydowany atakowali wolne przestrzenie prowadzeniem jej, nie tylko podaniami. Tak swoje szanse stworzyli Fila i Udovicić, których strzały były blokowane przez rywali.
Różnica w pierwszej części była także w pressingu: Cracovia podchodziła nieśmiało i mało agresywnie, za to Lechia doskakiwała w typowy dla siebie sposób, angażując środkowych pomocników, którzy – w zależności od obrońcy przytrzymującego piłkę – atakowali stoperów „Pasów”. Makowski doskoczył do Helika i sprowokował go do błędu. W drugiej połowie pressing Lechii przyniósł drugiego gola, gdy raz po raz zabierali piłkę w odstępie kilkunastu sekund, aż Conrado dośrodkował do Lipskiego.
Wszystkie składniki
– Byliście państwo świadkami fascynującego meczu – powiedział na wstępie swojej konferencji prasowej Piotr Stokowiec. To prawda: w ostatnich latach finały krajowego pucharu oferowały emocje, ale żaden z nich nie miał takiego ich nagromadzenia. Ostatni raz pięć goli w decydującym spotkaniu strzelono w 2006 roku, w poprzednich sześciu jednomeczowych starciach ani razu triumfator nie odrabiał strat, jak to zrobiła Cracovia.
Stokowiec mówił również o charakterze, wspomniał o tym w swoim podsumowaniu również Michał Probierz. To było widać w wielu małych zdarzeniach: nawet po tym, jak doskakiwali do siebie piłkarze z obu drużyn, jak wślizgami starali się ratować swoje zespoły, jak żyły ławki rezerwowych, jak wiele wycisnęli z siebie zawodnicy po wyczerpującym i opóźnionym przez koronawirusa finiszu rozgrywek.
Zamiast wymieniać wszystkie powody dla których ten finał był świetny lepiej podkreślić to, że nie ma elementu w wydarzeniach na boisku, by się przyczepić. Może faul Mario Malocy, który w ostatecznym rozrachunku pewnie był tym kluczowym dla losów meczu zdarzeniem? Jednak nawet jego atak na van Amersfoorta jeszcze podniósł poziom emocji, nawet jeśli na chwilę poszły one w złą stronę. Taki był to jednak finał, że szybko
To była reklama polskiej piłki, najlepsza jaka mogła zostać stworzona. Ze swoimi bohaterami, ze zwrotami w scenariuszu i skokami emocji, jakich dawno nie było. Najlepiej obrazowały to celebracje i Lechii, i Cracovii po każdym ze strzelonych goli. Może tylko biało-czerwona połowa z widzów spotkania wróci z Lublina szczęśliwa, ale każdy z satysfakcją, że był świadkiem tego spotkania.
Michał Zachodny, Lublin