Aktualności
Nieznane historie z finałów Lech – Legia. „Przed meczem gołąb narobił mi na głowę... Na szczęście. Wygraliśmy 5:0"
Aktualności02.05.2015
Mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa to piąta konfrontacja między tymi drużynami w finale Pucharu Polski. W dotychczasowych spotkaniach oba kluby zwyciężały po dwa razy. Poznańsko-warszawska rywalizacja zawsze dostarczała sporą dawkę adrenaliny. Jak zdradzają bohaterowie dawnych finałów, emocje udzielały się nie tylko piłkarzom. Poznajcie kulisy dotychczasowych meczów Lecha z Legią w finałach PP.
PIELGRZYMKA NA JASNĄ GÓRĘ
Pierwszy mecz pomiędzy Lechem Poznań a Legią Warszawa w finale Pucharu Polski został rozegrany w 1980 roku w Częstochowie. Legia rozbiła Lecha 5:0, a zmagania piłkarzy na żywo oglądało blisko 26 tysięcy kibiców. Jednak cień na boiskowe wydarzenia położyło to, co działo się na trybunach. – Co chwilę dochodziło do walk między kibicami obu drużyn. Wystarczyło spojrzeć w dowolne miejsce na stadionie, żeby zobaczyć bijących się ludzi. Zadyma była ogromna. Bałem się o swoją żonę i dziecko, którzy siedzieli na trybunie honorowej, bo nad ich głowami latały butelki i kamienie – opowiada Adam Topolski, kapitan Legii.
Gorąca atmosfera udzieliła się również piłkarzom. Podczas jednej ze swoich interwencji obrońca Legii Paweł Janas tak niefortunnie wybijał piłkę, że trafił w głowę napastnika Lecha, Ryszarda Szpakowskiego. Lechita ze wstrząśnieniem mózgu został odwieziony do szpitala. – W tej sytuacji nie było mowy o żadnej złośliwości, choć faktem jest, że jedni i drudzy niepotrzebnie nastroszyli piórka. Był to po prostu przypadek. Zawodnicy byli do siebie życzliwie nastawieni. Zwłaszcza, że przed meczem mieszkaliśmy w tym samym hotelu co Legia – wspomina Wojciech Łazarek, ówczesny trener Lecha.
Wspólne przebywanie w hotelu dobrze służyło integracji. W dniu meczu, kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania, zawodnicy obu zespołów, Adam Topolski i Piotr Mowlik, wybrali się nawet na Jasną Górę. – Piotrek to prywatnie mój szwagier. Rano postanowiliśmy, że pójdziemy się na spacer do obrazu Matki Bożej. Niestety tam nie doszliśmy, bo po drodze doszło do dużej bijatyki kibiców. Postanowiliśmy zawrócić. W międzyczasie spotkało mnie dość zabawne zdarzenie, bo... gołąb narobił mi na głowę (śmiech). Piotrek powiedział, że to na szczęście. Miał rację – Legia wygrała, a ja strzeliłem mu gola – uśmiecha się Topolski.
NAGRODA ZA TRIUMF? TELEWIZOR
Kolejny finał Pucharu Polski z udziałem Legii i Lecha odbył się 8 lat później w Łodzi. – Pamiętam, że kiedy dojeżdżaliśmy na stadion Widzewa, to w tym samym czasie przyjechał autokar z piłkarzami Legii. Na miejscu było 3-4 tysiące kibiców Lecha. Nasi fani postanowili zatrzymać „wrogi” autobus. Wszystko po to, żeby „Kolejorz” jako pierwszy zameldował się na stadionie – mówi Ryszard Rybak, zawodnik Lecha.
W regulaminowym czasie gry było 1:1. Taki sam rezultat utrzymał się w dogrywce. Zwycięzcę wyłonił konkurs rzutów karnych. Te lepiej wykonywali poznaniacy. Bohaterem okazał się Ryszard Jankowski, który obronił strzały Dariusza Kubickiego i Krzysztofa Iwanickiego. Trzeci rzut karny dla Legii przestrzelił Dariusz Dziekanowski. – To miał być mój ostatni mecz w barwach Legii, byłem już w połowie drogi do Włoch. Wkrótce miałem zostać zawodnikiem Pescary – wspomina Dariusz Dziekanowski, ówczesny piłkarz klubu ze stolicy. Po chwili dodaje: –„Jedenastkę” strzelałem jako drugi. Już wcześniej ułożyłem sobie w głowie, jak będę ją wykonywał. Jednak kiedy podbiegałem do piłki, to w ostatnim momencie zmieniłem swój pomysł i niestety fatalnie spudłowałem. Nawet w najczarniejszych myślach nie przypuszczałem, że można w takim stylu zmarnować rzut karny…
Tuż po zakończonym finale lechici udali się do Poznania. Triumf w Pucharze Polski zawodnicy „Kolejorza” świętowali w klubie nocnym w hotelu Polonez. Organizatorem imprezy był... Mirosław Okoński, ówczesny piłkarz Hamburgera SV, a w przeszłości gracz Lecha i Legii. – Mirek specjalnie dla nas wynajął ten klub. Bawiliśmy się do białego rana. Było naprawdę super. Zasłużyliśmy na tę zabawę – twierdzi Ryszard Rybak, który jednocześnie zdradza, że medal za puchar oraz huczna zabawa to nie jedyny miły wątek związany z tamtym zwycięstwem. – Dziś to może wydać się śmieszne, ale wtedy za zarobioną premię kupiłem w Peweksie telewizor marki Sony. Zapłaciłem 1000 dolarów. W tamtych czasach na takie cacko trzeba było skrupulatnie odkładać co najmniej dwa lata. Mnie udało się zarobić na niego jednym meczem. Przez kilka następnych lat dzień w dzień patrzyłem na tę nagrodę – wspomina z uśmiechem Rybak.
TAKSÓWKĄ NA FINAŁ
Trzecia finałowa konfrontacja Legii i Lecha miała miejsce w 2004 roku. Wówczas o końcowym triumfie w pucharze decydował dwumecz. „Kolejorz” borykał się z ogromnymi problemami finansowymi. – Pierwsze spotkanie miało odbyć się w Warszawie. Szefowie naszego klubu doszli do wniosku, że lepiej dla Lecha byłoby, żeby to rewanż odbył się w stolicy. Legia była zdecydowanym faworytem. Przypuszczano, że pierwsze spotkanie może o wszystkim rozstrzygnąć i w obawie przed potencjalnie niskimi wpływami ze sprzedaży biletów podczas rewanżu oraz po konsultacjach z zawodnikami, działacze poprosili o zmianę. Pierwszy mecz został zatem rozegrany w Poznaniu. Wygraliśmy 2:0. Obie bramki były mojego autorstwa – przypomina Piotr Reiss, napastnik Lecha Poznań.
Do drugiego meczu poznaniacy przystąpili niezwykle zmotywowani. Przed rewanżowym spotkaniem lechici mieli dwudniowe zgrupowanie. Od tego momentu drużynie aż do samej fety towarzyszyła poznańska telewizja WTK, który nakręciła słynny film dokumentalny „Droga po puchar”. – Co ciekawe, żeby z hotelu w Poznaniu dojechać na stadion Legii, musieliśmy użyć aż trzech środków transportu. Najpierw, jako że nie mieliśmy autobusu, taksówkami pojechaliśmy na dworzec w Poznaniu. Stamtąd do Warszawy podróżowaliśmy pociągiem. I dopiero w Warszawie na dworcu mieliśmy podstawiony autobus. Dziś taka sytuacja jest w ogóle nie do pomyślenia – kontynuuje popularny „Reksio”.
W Warszawie Lech przegrał co prawda 0:1, ale dzięki zaliczce z pierwszego spotkania, puchar powędrował do Poznania. Piotr Reiss zdradza, że droga powrotna była równie wesoła. – Do Poznania jechaliśmy już autokarem. Wtedy nie było jeszcze autostrady i od Sochaczewa zatrzymywaliśmy się na każdym większym parkingu tylko po to, żeby wyjść, wystawić puchar, zrobić wspólne kółko i trochę pośpiewać (śmiech). Do Poznania dotarliśmy ok. 7:00. Wszyscy wracaliśmy w garniturach. Jak wysiadaliśmy z autokaru, to wyglądaliśmy, jakbyśmy dopiero wrócili z wesela – krawaty mocno poluzowane, koszule porozpinane (śmiech). To był pamiętny powrót, choć jestem przekonany, że pewnie nie wszyscy do końca go pamiętają – uśmiecha się Reiss.
– Warto dodać, że podczas fety na Starym Rynku rzuciliśmy kibicom nasze marynarki. Któryś z chłopaków stracił w ten sposób dwa telefony (śmiech) – relacjonuje Michał Goliński, zawodnik Lecha. – To nie jedyne straty, jakie ponieśliśmy. Podczas ceremonii wręczania pucharu, grupa pseudokibiców Legii wtargnęła na trybunę honorową i kilku chłopakom wyrwała zdobyte medale. Z tego co pamiętam, to jednym z pokrzywdzonych zawodników był Błażej Telichowski, choć nie mam do pewności – dodaje Goliński.
WYBUCHOWY FINAŁ
Ostatnim razem los skojarzył Lecha z Legią w finale w 2011 roku. Mecz został rozegrany w Bydgoszczy. W regulaminowym czasie gry było 1:1 i podobnie jak 23 lata wcześniej, zwycięzcę wyłonił konkurs rzutów karnych. Tym razem „jedenastki” lepiej wykonywali legioniści. – Pamiętam, że w trakcie ostatnich rzutów karnych, tuż za moją bramką stało mnóstwo kibiców Legii. Uważam, że ktoś powinien przerwać zawody na jakiś czas, bo było bardzo niebezpiecznie. I miałem rację, bo chwilę po tym, jak ostatnią „jedenastkę” wykorzystał Kuba Wawrzyniak, na murawę wtargnęli fani Legii, a ja oberwałem kilka kopniaków – przypomina Krzysztof Kotorowski, bramkarz Lecha, dla którego najbliższy mecz będzie trzecim finałem Pucharu Polski w karierze. Co ciekawe, 39-letni bramkarz za każdym razem w finale, jako zawodnik Lecha, mierzył się z Legią.
To że finałowy mecz w 2011 roku był niebezpieczny potwierdza Michał Żyro. Pomocnik Legii, który cztery lata temu całe spotkanie przesiedział na ławce rezerwowych opowiada, że sztab stołecznej drużyny miał ofiary… w ludziach. – Przy naszej ławce wybuchła petarda. Huk był tak głośny, że porządnie ucierpiał przez to jeden z naszych fizjoterapeutów, który został tak mocno ogłuszony, że miał problemy z uszami.
We wszystkich dotychczasowych finałowych potyczkach Legii i Lecha strzelono 12 goli. Zdaniem pomocnika aktualnych mistrzów Polski, najbliższe spotkanie będzie obfitowało w wiele bramek. – Zagramy na super stadionie, ze świetnie przygotowaną murawą. Zmierzą się ze sobą dwie najlepsze drużyny w kraju. Oba zespoły preferują ofensywny futbol i lubią atakować. Myślę, że można spodziewać wielu goli – zapowiada Michał Żyro. I trzymamy go za słowo!
Dominik Farelnik
FOT: East News.
Wszystkie finały Pucharu Polski pomiędzy Lechem a Legią:
9 maja 1980, Częstochowa
Legia Warszawa – Lech Poznań 5:0 (3:0)
Bramki: Kusto 24, 57, Okoński 35, Topolski 38, Sikorski 54
Legia: Kazimierski – Topolski, Janas, Majewski, Milewski, Załężny, Kakietek, Baran, Kusto, Sikorski, Okoński. Trener: Brychczy
Lech: Mowlik – Pawlak, Szewczyk, Grześkowiak, Barczak, Krawczyk, Piekarczyk, Woliński, Grobelny, Stelmasiak, Chojnacki, Szpakowski, Marchlewicz. Trener: Łazarek
Sędziował: Kacprzak (Gdańsk)
Widzów: 25 000
23 czerwca 1988, Łódź
Lech Poznań – Legia Warszawa 1:1 (0:0), rzuty karne 3:2
Bramki: Araszkiewicz 48 – Iwanicki 64
Lech: Jankowski – Rzepka, Skrobowski, Łukasik, Kofnyt (50 Słowakiewicz), Rybak (94 Skrzypczak), Romke, Jakołcewicz, Araszkiewicz, Pachelski, Kruszczyński. Trener: Szerszenowicz
Legia: Robakiewicz – Kubicki, Janas (4 Jóźwiak), Gmur, Arceusz (90 Jagoda), Kaczmarek, Pisz, Iwanicki, Szeliga, Łatka, Dziekanowski. Trener: Strejlau
Sędziował: Werner (Gliwice)
Widzów: 10 000
18 maja 2004, Poznań
Lech Poznań – Legia Warszawa 2:0 (2:0)
Bramki: Reiss 17, 35
Lech: Piątek – Kaczorowski (84 Kryger), Wójcik, Bosacki, Lasocki – Madej, Scherfchen, Świerczewski, Goliński (90 Mowlik) – Reiss, Zakrzewski (76 Piskuła). Trener: Michniewicz
Legia: Boruc – Choto, Zieliński, Jóźwiak, Sokołowski II – Magiera (39 Jarzębowski), Surma (79 Szala), Vuković, Sokołowski I (46 Wróblewski) – Włodarczyk, Saganowski. Trener: Kubicki
Sędziował: Słupik (Tarnów)
Widzów: 26 000
1 czerwca 2004, Warszawa
Legia Warszawa – Lech Poznań 1:0 (0:0)
Bramka: Włodarczyk 68 (k)
Legia: Boruc – Szala, Zieliński, Choto, Sokołowski II – Surma (59 Garcia), Jarzębowski, Vuković (75 Magiera), Sokołowski I (56 Wróblewski) – Włodarczyk, Saganowski. Trener: Kubicki
Lech: Piątek – Kaczorowski, Wójcik, Bosacki, Lasocki – Madej (90 Krygier), Scherfchen, Świerczewski, Goliński (32 Piskuła) – Zakrzewski (16 Grzelak), Reiss. Trener: Michniewicz.
Sędziował: Fijarczyk (Stalowa Wola)
Widzów: 15 000
3 maja 2011, Bydgoszcz
Lech Poznań – Legia Warszawa 1:1 (1:0), rzuty karne: 4:5
Bramki: Injac 29 – Manu 66
Lech: Kotorowski – Wojtkowiak, Bosacki, Wołąkiewicz, Henriquez – Kriwiec (103 Mikołajczak), Murawski, Injac (69 Stilić), Durdević, Wilk (75 Kiełb) – Rudnevs. Trener: Bakero
Legia: Skaba – Rzeźniczak, Choto (76 Cabral), Astiz (46 Komorowski), Wawrzyniak – Manu, Borysiuk, Vrdoljak, Radović, Rybus (59 Kucharczyk) – Hubnik. Trener: Skorża
Sędziował: Gil (Lublin)
Widzów: 16 500. TAGI: Puchar Polski, Lech, Legia,