Aktualności
[FORTUNA PUCHAR POLSKI] Widzew podejmuje Legię. „To wciąż jest klasyk polskiej piłki”
Bilans jest korzystny dla aktualnych mistrzów Polski – 39 wygranych przy 19 porażkach. W lidze ostatni raz obie drużyny mierzyły się ze sobą w sezonie 2013/2014. Legia wtedy wygrała obydwa spotkania (5:1 i 1:0). Potem Widzew spadł z ekstraklasy, a z powodu problemów finansowych w 2015 roku zaczął odbudowę klubu od czwartej ligi.
Gdyby nie rozgrywki Totolotek Pucharu Polski, przerwa trwałaby nadal. A tak w poprzednim sezonie oba zespoły spotkały się ze sobą w 1/16 finału. Atmosfera była jak za dawnych lat. Emocji też nie zabrakło. Na trybunach w Łodzi było prawie 17 tys. kibiców. Legia prowadziła 2:0, ale Widzew wyrównał. Tym razem ostatnie słowo należało do gości – awans zapewnił Igor Lewczuk. – Sporo pozmieniało się w obydwu drużynach w porównaniu do spotkania z poprzedniego sezonu. Są nowi piłkarze i nowi trenerzy. Poza tym każdy mecz pucharowy to nowa historia – zaznacza Marcin Robak, napastnik Widzewa.
Tym razem takiej atmosfery na trybunach zabraknie, bo z powodu koronawirusa stadiony są niedostępne dla publiczności.– To na pewno nie jest korzystne dla Widzewa. Kibice na trybunach zwykle mocno pomagają. Kiedy stadion jest pusty, goście mają łatwiej. Legia jest liderem ekstraklasy, a Widzew średniakiem pierwszej ligi, więc wiadomo, kto jest faworytem, ale i tak to spotkanie elektryzuje piłkarskich kibiców – twierdzi Piotr Mosór, były zawodnik obydwu klubów.
Emocji zabraknąć nie powinno. Legię prowadzi teraz Czesław Michniewicz, trener Widzew w latach 2010–2011. Łódzką drużynę przejął na przedostatnim miejscu, a zakończył rozgrywki na dziewiątej pozycji. Pod jego wodzą widzewiacy przegrali przy Łazienkowskiej 0:1. Nie zdecydował się jednak na przedłużenie kontraktu. Ostatnio na stadionie w Łodzi bywał w roli trenera reprezentacji młodzieżowej.
– Skończyła mi się umowa z Widzewem, a warunki, które były wcześniej ustalone, zostały zmienione. Dlatego nie zdecydowałem się kontynuować pracy – wspomina trener Michniewicz. – Czas spędzony w Łodzi wspominam bardzo miło. Widzew to zasłużony klub dla polskiej piłki, ma wspaniałą widownię. Zawsze miło jest do Łodzi wrócić. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt, ale niestety nie będą mogli wziąć udziału w meczu ze względu na sytuację – przyznaje.
Łodzianie w tym sezonie nie zachwycają grą. Z 13. spotkań ligowych wygrali tylko cztery, a pięć przegrali. W tabeli są na jedenastym miejscu. Legia po odpadnięciu z europejskich pucharów coraz lepiej radzi sobie w lidze i po ostatnim zwycięstwie awansowała na pierwsze miejsce w PKO Ekstraklasie. Trener Michniewicz nie zamierza jednak dawać szansy piłkarzom, którzy u niego mniej grają.
– Postawa Widzewa nie uśpi naszej czujności. Jesteśmy po szczegółowej analizie tego zespołu. Ich wyniki nie odzwierciedlają tego, jak grają w piłkę. Stwarzają wiele sytuacji, ale brakowało im szczęścia lub skuteczności. Spodziewam się bardzo trudnego meczu – przyznaje trener Michniewicz. – Nie traktujemy tego spotkania w kategorii przeglądu wojsk. Chcemy znów sięgnąć po to trofeum, co oznacza, że musimy wygrać. Korekty w składzie będą, bo nie wszyscy zawodnicy są do naszej dyspozycji. Dwóch lub trzech piłkarzy może nie pojechać do Łodzi. Przepisy obligują nas do tego, że dwóch młodzieżowców musi przebywać na boisku, ale nie będziemy mieli z tym problemu – zapewnia.
W środę trener Michniewicz spotka starego znajomego – Marcina Robaka. 10 lat temu obaj współpracowali ze sobą właśnie w Widzewie. – Pracowałem z tym trenerem także w Pogoni Szczecin, więc dobrze znam tego szkoleniowca. Potrafi zarządzać drużyną, wie jak przygotować taktykę pod konkretnego rywala, a na dodatek umie zadbać o atmosferę w szatni – mówi Robak, który rok temu strzelił Legii jednego gola. – Trafiałem też wcześniej jako piłkarz Korony Kielce, Lecha Poznań czy Śląska Wrocław. Legia jest faworytem, a nam nie pozostaje nic innego jak walczyć przez całe spotkanie. To wielka firma, ma świetnych zawodników i przyjadą tu jak po swoje. By mieć szanse na wygraną, każdy z nas musi pokazać 100 proc. umiejętności – podkreśla.
Mimo że kibice obu klubów nie pałają do siebie sympatią, transfery między Legią i Widzewem nie należały do rzadkości. Zwykle więcej na tym zyskiwał jednak zespół ze stolicy. Piłkarze, którzy odchodzili do Legii robili kariery, niektórzy na miarę reprezentacji jak np. Paweł Janas, Dariusz Dziekanowski, Jakub Rzeźniczak, Łukasz Broź czy Jakub Wawrzyniak. Były też transfery, które okazały się niewypałami – Tomasz Łapiński sprzedany do warszawskiego klubu, by Widzew mógł przetrwać, rozegrał tylko jedno spotkanie, doznał kontuzji i przez wiele miesięcy nie grał w piłkę. Także Marek Citko nie był w stanie z powodu urazu wrócić do formy, którą prezentował w Łodzi. Problemy ze zdrowiem stanęły też na przeszkodzie Bartłomiejowi Grzelakowi, by pokazał talent, dzięki któremu został królem strzelców pierwszej ligi.
Były jednak też transfery w drugą stronę. Radosław Michalski i Maciej Szczęsny, po tym jak w 1996 roku Widzew odebrał mistrzostwo Polski Legii, przenieśli się do łódzkiej drużyny i sporo na tym zyskali. Świętowali z nim awans do Ligi Mistrzów, a także zdobyli tytuł. Na jedną rundę (wiosną 2000 roku) do Widzewa trafili Piotr Mosór, Jacek Magiera, Sławomir Rutka i Sergiusz Wiechowski. W składzie Legii nie widział ich Franciszek Smuda, były szkoleniowiec łódzkiej drużyny.
– Wiadomo, że kibice za sobą nie przepadają, ale ja nie miałem żadnych problemów z fanami Widzewa. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się tam czułem. Oni doskonale wiedzieli skąd przyszedłem i dlaczego. Trener Smuda mnie po prostu odstawił. Zawsze mnie szanowali i wspierali. Dlatego też trzy lata później chętnie wróciłem do Widzewa – przyznaje Mosór. – To była i jest marka w Polsce. Z tego klubu wywodzą się tacy piłkarze jak Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk, Krzysztof Surlit, Tomasz Łapiński, Dariusz Gęsior, Sławomir Majak czy Andrzej Woźniak. Te mecze to wciąż klasyki polskiej piłki, tak jak teraz Legia – Lech – uważa.
Mosór grał po obydwu stronach barykady. Piłkarzem Legii był w czasach, kiedy obie drużyny walczyły ze sobą o mistrzostwo. Do Widzewa trafił, kiedy ten klub miał już za sobą najlepszy okres. Dwa mecze wspomina szczególnie. – Oczywiście tę porażkę 2:3 przy Łazienkowskiej, kiedy Legia prowadziła w końcówce 2:0. Byłem wtedy po kontuzji i obserwowałem mecz z trybun. To była bardzo bolesna przegrana – przyznaje. – Gdy byłem już w Widzewie, wygraliśmy 3:2. Z jednej strony serce bolało, że pokonaliśmy Legię i stanęliśmy na jej drodze do mistrzostwa. Z drugiej byłem pracownikiem Widzewa i robiłem wszystko z maksymalnym zaangażowaniem. Po prostu zawsze jak się gra z Legią, chce się z nią wygrać. Zemsta na Smudzie? Było, minęło – mówi.
Andrzej Klemba
Fot. Cyfrasport