Aktualności

[FORTUNA PUCHAR POLSKI] Od Lublina do Lublina. Trzy finały Arki

Aktualności30.04.2021 

Dla Arki Gdynia spotkanie z Rakowem Częstochowa będzie czwartym w historii finałem Pucharu Polski. Drużyna znad Bałtyku zwyciężyła w nim dwukrotnie, a w jednym przypadku musiała uznać wyższość rywala. Jak będzie tym razem?

1979, czyli na przekór problemom

„Arkowcy” po raz pierwszy zameldowali się w finale krajowego pucharu w 1979 roku. W drodze do decydującego spotkania pokonali Piasta Nowa Ruda (1:0), Wartę Sieradz (2:1), Lecha Poznań (2:2, zwycięstwo po serii rzutów karnych) i Szombierki Bytom. W finale los skojarzył ich z Wisłą Kraków, która pozostawał zdecydowanym faworytem spotkania. Mimo kryzysu, jaki w tamtym sezonie ligowym trapił „Białą Gwiazdę”, drużyna z Krakowa, napakowana reprezentantami Polski (między innymi Krzysztof Budka, Henryk Maculewicz, Zdzisław Kapka, Adam Nawałka i Kazimierz Kmiecik) miała spokojnie rozprawić się z ligowym średniakiem, jakim była wówczas Arka. Dość powiedzieć, że w tym samym sezonie Wisła dotarła do ćwierćfinału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.

Obie ekipy spotkały się 9 maja 1979 roku w Lublinie. W wyjściowym składzie Wisły znalazło się siedmiu zawodników mających na koncie występy w reprezentacji kraju, a trener gdynian – Czesław Boguszewicz – musiał mierzyć się z problemami. Sam, mając niespełna 29 lat, nie mógł zagrać w tym meczu, ponieważ karierę zawodniczą przerwała mu kontuzja oka. Na domiar złego, tuż przed meczem infekcji dostał najskuteczniejszy strzelec Arki Tomasz Korynt. Snajper nie pojawił się nawet na stadionie, a mecz obejrzał w pokoju hotelowym. Zabrakło też Bogusława Kaczmarka, który w miejscu rozgrywania finału się pojawił, lecz… w gipsie.

Czy to mało? Już po szesnastu minutach gry prowadzenie Wiśle dał Kazimierz Kmiecik, a na dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy kontuzji doznał Jerzy Zawiślan, występujący w ataku Arki. W przerwie gdynianie byli już praktycznie skreśleni przez obserwatorów. Nikt nie dawał im szans na odrobienie strat, jednak wówczas dał o sobie znać Janusz Kupcewicz. Pomocnik Arki rozgrywał fantastyczne zawody, a pięć minut po przerwie świetnym strzałem z rzutu wolnego pokonał Stanisława Goneta.

To pozwoliło drużynie Czesława Boguszewicza uwierzyć we własne możliwości. Sześć minut później Arka wyszła na prowadzenie. Błąd popełnił Krzysztof Budka, który w polu karnym sfaulował Wiesława Kwiatkowskiego. Rzut karny na bramkę zamienił Tadeusz Krystyniak i na zegarze wyświetlił się wynik 2:1. Taki wynik utrzymał się już do końcowego gwizdka i największy sukces w historii klubu stał się faktem. Zawodnicy powrócili do hotelu, gdzie czekał już na nich Tomasz Korynt, by wspólnie radować się z tego zwycięstwa.

2017, czyli niespodzianka na PGE Narodowym

Na kolejny finał Pucharu Polski Arce przyszło poczekać 38 lat. W drodze do decydującego meczu drużyna Grzegorza Nicińskiego pokonała Romintę Gołdap (4:1), Olimpię Zambrów (1:0), KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (2:1), w ćwierćfinale odprawiła z kwitkiem Bytovię Bytów, natomiast w półfinale Wigry Suwałki. I znów, podobnie jak 38 lat wcześniej, w finale nie była faworytem. Pewniakiem do wygranej wydawał się Lech Poznań, ale i tym razem gdynianie nie pozwolili się pokonać.

Na PGE Narodowym zespołu nie prowadził już trener Grzegorz Niciński. Jego miejsce zajął Leszek Ojrzyński, zapowiadając przy tym, że swój medal odda poprzednikowi. Trzeba było najpierw jednak zwyciężyć, a przez długi czas utrzymywał się bezbramkowy remis. Lech bił głową w mur, a gdynianie groźnie kontrowali. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka, w której pierwszego gola strzelił Rafał Siemaszko. „Kolejorz” musiał się odkryć, a Arka tylko na to czekała. Na dziewięć minut przed końcem drugą bramkę dla gdynian zdobył Luka Zarandia i nawet kontaktowy gol Łukasza Trałki nie zabrał zwycięstwa drużynie znad Bałtyku. Drugi triumf Arki w Pucharze Polski stał się faktem, a dwa miesiące później gdynianie dołożyli do tego krajowy Superpuchar. Otoczki, która towarzyszyła temu finałowi, nie zapomnę do końca życia. Nie dość, że w Warszawie wspierało nas prawie dziesięć tysięcy kibiców, to jeszcze trzy razy tyle widzów zasiadło na pozostałych trybunach. To zdarza się raz na rok, no chyba, że jesteś reprezentantem Polski. Finał rozegraliśmy według własnego planu. Przeżyliśmy niesamowitą przygodę! To był najbardziej wzniosły moment w mojej pracy trenerskiej – przyznał po meczu Leszek Ojrzyński.

2018, czyli pierwsze potknięcie

Rok później Arka uznawana już była za drużynę „pucharową”. W lidze walczyła o utrzymanie, ale w Pucharze Polski pokonywała kolejnych rywali – Śląsk Wrocław (4:2), Podbeskidzie Bielsko-Biała (2:1), a w dwumeczach Chrobrego Głogów i Koronę Kielce. W finale czekała na nich Legia Warszawa.

I w tym przypadku już nie udało się „Arkowcom” sprawić niespodzianki. Sprawa została rozstrzygnięta już po niespełna trzydziestu minutach gry. Legioniści po bramkach Jarosława Niezgody i Cafu objęli prowadzenie 2:0 i kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń. Trener Leszek Ojrzyński starał się odwrócić losy spotkania, wprowadzając na murawę między innymi Grzegorza Piesia, ale ten w 71. minucie obejrzał czerwoną kartkę. Osłabiona Arka nie była w stanie nawiązać równorzędnej walki, kontaktową – i jak się okazało, honorową – bramkę zdobyła dopiero w dziewiątej minucie doliczonego czasu gry. – Finał Pucharu Polski mamy za sobą. Chcieliśmy sprawić niespodziankę, ale trzeba pogratulować Legii. Przegraliśmy, bo szybko padły bramki, które zadecydowały o losach meczu. Później gra była spokojniejsza. Musieliśmy gonić wynik i straciliśmy dużo sił w pierwszej połowie – podsumował ówczesny szkoleniowiec Arki.

Zobacz również

© PZPN 2014. Wszelkie prawa zastrzeżone. NOWY REGULAMIN ŁNP od 25.03.2019 REGULAMIN PROFILU UŻYTKOWNIKA PZPN Polityka prywatności