Aktualności
[FORTUNA PUCHAR POLSKI] Marcin Radzewicz: W Kaliszu kibice chcą dobrej piłki
Marcin Radzewicz pamięta czasy, kiedy w Pucharze Polski była faza grupowa, a w finale rozgrywano dwa spotkania. Mimo 40 lat nadal gra w piłkę i właśnie z KKS Kalisz sprawił niespodziankę w FORTUNA Pucharze Polski. Beniaminek drugiej ligi wyeliminował spadkowicza z ekstraklasy – Koronę Kielce. – Naszym atutem jest zagrany zespół i szeroka kadra – podkreśla były pomocnik m. in. Odry Wodzisław, Groclinu Grodzisk Wlkp. Polonii Bytom, Arki Gdynia czy GKS Tychy.
Rozegrał pan w Pucharze Polski 41 spotkań. W 2005 roku z Groclinem Grodzisk Wielkopolski zdobył pan to trofeum, choć w finale nie zagrał.
Pamiętam ten sezon, bo wtedy w trakcie Pucharu Polski była faza grupowa. Graliśmy z Olimpią Sztum, Piastem Gliwice i GKS Bełchatów. Wtedy było sporo spotkań w tych rozgrywkach, bo także w kolejnych etapach też był mecz i rewanż. Niestety w finale nie było mi dane zagrać, bo doznałem kontuzji kostki. Obydwa mecze finałowe w Grodzisku i Lubinie oglądałem więc w ortezie. Teraz jest tylko jedno spotkanie, a do tego rozgrywane na Stadionie Narodowym. I to jest dużo lepsze wyjście, bo buduje prestiż tych rozgrywek. Medal za zwycięstwo w Pucharze Polski mam, a nawet dwa, bo tym samym sezonie wywalczyliśmy też wicemistrzostwo Polski. Wisła wtedy była poza zasięgiem.
Od razu koncentrowaliście się na Pucharze Polski, czy liga była jednak ważniejsza?
Priorytetem jednak jest ekstraklasa, ale kiedy pokonuje się kolejne przeszkody, to następuje moment, że zaczyna zależeć na Pucharze Polski. U nas chyba po pokonaniu Korony Kielce w ćwierćfinale padło hasło, że gramy o puchar.
Potem dwa razy z Arką Gdynia dotarł pan do półfinału Pucharu Polski.
Byliśmy wtedy w pierwszej lidze. Ważniejsza miała być walka o awans, ale dobrze nam szło także w Pucharze Polski. Pokonaliśmy silne drużyny z ekstraklasy – Polonię Warszawa i Śląsk Wrocław. Dopiero Legia nas zatrzymała, choć trochę przy pomocy sędziego, bo w pierwszym meczu jeszcze przed przerwą wyrzucił nam zawodnika. Walczyliśmy, pokazaliśmy się z dobrej strony, ale potem jednak zabrakło nam sił w lidze. Mieliśmy 12, 13 zawodników na odpowiednim poziomie i gdy graliśmy co trzy dni, to już nie daliśmy rady. Dwa sezony późnej nadal byliśmy na zapleczu ekstraklasy. I znów dobrze radziliśmy sobie w pucharze. Pokonaliśmy między innymi Ruch Chorzów i Koronę Kielce, ale w półfinale graliśmy z Zagłębiem Lubin. Nasz trener tak pomieszał skład, że nie byliśmy w stanie nic zdziałać i gładko przegraliśmy.
Zdarzały się też wpadki. Kiedy był pan w Polonii Bytom, wtedy grającej w ekstraklasie, ulegliście III–ligowej Bytovii. To taka specyfika Pucharu Polski, że drużyny z niższej ligi mocniej spinają się na te silniejsze?
To była Bytovia jeszcze na początku drogi do pierwszej ligi. Wtedy większość zawodników pracowała u sponsora. I dał im specjalnie dzień wolnego, by się przygotowali na nas. Boisko w Bytowie było bardzo wąskie. Od linii bocznej do pola karnego było może z siedem metrów. Nawet auty wykorzystywali jako rzuty wolne i wrzucali piłkę w szesnastkę. Nie mieliśmy jak tam pograć. Oczywiście nie chcę na to zwalać, bo warunki były takie same dla obu drużyn, ale przegraliśmy. Puchar Polski to rzeczywiście zawsze duża szansa dla piłkarzy z niższych lig, by się pokazać. W Groclinie graliśmy z czwartoligowym OKS Olsztyn. Choć obydwa mecze wtedy wysoko graliśmy, to trenerzy zauważyli Tomka Zahorskiego. Przyszedł do nas i zrobił karierę łącznie z występami w reprezentacji Polski. Być może gdyby nie Puchar Polski, nigdy tego by nie osiągnął.
Teraz sami jako KKS Kalisz, czyli beniaminek drugiej ligi sprawiliście niespodziankę i pokonaliście spadkowicza z ekstraklasy Koronę Kielce.
Na pewno naszym atutem było zgranie. Na boisku wyszedł zespół budowany już w trzeciej lidze, który wywalczył awans. Zmiany były kosmetyczne. A Korona rozsypana po spadku, w trakcie zmian własnościowych, w której jeszcze nie tak dawno nie było wiadomo, czy przetrwa. Trener Maciej Bartoszek jest dopiero w trakcie budowania składu i to była nasza przewaga. Jestem jednak przekonany, że Korona będzie groźna w pierwszej lidze i powinna liczyć się w walce o awans. Do tego zagraliśmy dobre spotkanie. Dla wielu zawodników była to pierwsza okazja, by sprawdzić się na tle takiego przeciwnika. Do tej pory mierzyli się z zespołami z trzeciej ligi. Dla młodszych piłkarzy to naprawdę duża szansa, by się pokazać. Kto wie, może pójdą choćby śladem Zahorskiego. Zresztą nieraz jechałem do słabszej drużyny na spotkanie Pucharu Polski i robili wszystko, by wygrać.
To teraz przydałoby się, by do Kalisza przyjechała drużyna z ekstraklasy?
To oczywiście byłaby duża promocja dla miasta. Nigdy tu poważnej piłki na poziomie nie było, więc ludzie tęsknią za takimi meczami. Czekamy na losowanie, ale nie nastawiamy się na konkretnego rywala. Wiemy, że z każdym przeciwnikiem będzie nam trudno. Na szczęście mamy szeroką kadrę i na każdą pozycję jest dwóch zawodników o podobnych umiejętnościach. Dzięki temu możemy walczyć na dwóch frontach. W Kaliszu mamy zmodernizowany stadion, trzy trawiaste boiska treningowe i jedno ze sztuczną nawierzchnią. Jest, gdzie budować dobry zespół.
Niedawno skończył pan 40 lat, a wciąż gra w piłkę. Jaka jest pana rola w KKS?
Taka, jak każdego zawodnika – walczyć o skład. Daję przykład młodzieży, że w moim wieku jeszcze można kopać w piłkę. Badania wydolnościowe potwierdzają, że im nie ustępuję. Dużo rozmawiam z młodszymi kolegami w szatni i widzę, że chcą korzystać z mojego doświadczenia. Dyskutujemy o tym, jak zachowywać się na boisku w danej sytuacji. Czuję ich wsparcie i szacunek. Czasem wchodzę im na ambicję, żeby chcieli bardziej trenować i się starać. Pytam ich, jak to jest, że ja w wieku 40 lat gram na boisku, a 20-letni zawodnik siedzi na ławce. Chcę w ten sposób dać im bodziec do treningu. Niech pokażą mi, że już jestem za stary. Choć ja im nie odpuszczę, a to będzie tylko z korzyścią dla zespołu. Dopiero gdy badania pokażą, że już nie nadążam, to dam sobie spokój albo pójdę do niższej ligi. Choćby do rezerw KKS. Wydaje mi się, że dobrze mieć tak doświadczonego zawodnika na boisku, który daje radę. Ja na własnej skórze nauczyłem się, co robię źle, a co dobrze i zdarzało się, że nie słuchałem trenerów, bo wiedziałem lepiej. Staram się ich jednak przekonać, że warto wziąć sobie do serca rady starszego zawodnika.
Rozmawiał Andrzej Klemba
Fot. http://kkskalisz.com.pl / Cyfrasport