Aktualności
Dwa lata spełniania marzeń Kamila Piątkowskiego
Kamil Piątkowski jest jednym z największych odkryć dobiegającego końca sezonu 2020/2021. Zapracował na transfer do Red Bull Salzburg, zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski, a z Rakowem Częstochowa walczy o miejsce w europejskich rozgrywkach i zwycięstwo w Fortuna Pucharze Polski. – Historia niczym z bajki. Dla mnie to piękna sprawa – mówi defensor finalisty rozgrywek o krajowy puchar.
Ostatnie dwa lata dla Kamila Piątkowskiego były szalonym rollercoasterem, ale takim, który jedzie wyłącznie w górę. 5 maja 2019 roku wychowanek UKS 6 Jasło był jednym z zawodników, na którego w Zagłębiu Lubin nikt nie stawiał. Tamtego dnia rozegrał swój ostatni mecz na trzecioligowych boiskach. Zespół rezerw „Miedziowych” wygrał 3:0 ze Stilonem Gorzów Wielkopolski, a Piątkowski rozegrał całe spotkanie. W Lubinie nie wiązano z 19-latkiem wielkich nadziei, więc ten – żądny rozwoju – postanowił poszukać sobie innego miejsca. Na zasadzie wolnego transferu trafił do Rakowa Częstochowa, a tam rozpoczął systematyczny marsz w górę piłkarskiej hierarchii. – W Zagłębiu Lubin nie dostałem swojej szansy, grałem jedynie w rezerwach, więc zmieniłem klub – wspomina.
W nowym miejscu Piątkowski musiał przekonać do siebie trenera Marka Papszuna. Zaczynał od wejść z ławki rezerwowych, ale już pod koniec rundy jesiennej wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce. Nie ma w tym krzty przypadku. – Po transferze do Rakowa wykorzystałem nowe możliwości w stu procentach. Dużo od siebie wymagałem. Trenowałem indywidualnie, pracowałem z psychologiem, stosowałem dobrane odpowiednio diety. Wszystko złożyło się na to, w jakim miejscu się znalazłem. To dla mnie ogromny bodziec do dalszej pracy. Widzę, że to, co robię, ma sens i przynosi efekty. Jestem coraz lepszym zawodnikiem, ale także człowiekiem – tłumaczy.
Obrońca drużyny z Częstochowy szybko znalazł sobie miejsce także w młodzieżowej reprezentacji Polski, prowadzonej wówczas przez trenera Czesława Michniewicza. Stworzył parę stoperów z Jakubem Kiwiorem, ale biało-czerwoni ostatecznie nie znaleźli się w gronie finalistów mistrzostw Europy. Nowy trener kadry młodzieżowej, Maciej Stolarczyk, również chciał postawić na Piątkowskiego, ale o zawodnika Rakowa upomniał się Paulo Sousa, selekcjoner seniorskiej reprezentacji kraju. „Piona” najpierw znalazł się w szerokiej kadrze na mecze kwalifikacji mistrzostw świata, a następnie w ostatecznym gronie powołanych. – Wiedziałem, że trener Rakowa Marek Papszun rozmawiał z Paulo Sousą przed naszym meczem z Lechem Poznań. Selekcjoner wizytował ośrodek w Opalenicy, gdzie akurat przebywaliśmy. Przed samym spotkaniem nie miałem jednak pojęcia, że mój temat się pojawił w ich rozmowie. Dopiero po meczu trener Papszun poinformował mnie, że rozmawiał z selekcjonerem na mój temat. Uprzedził, że może dostanę powołanie, ale trzeba jeszcze poczekać. Byłem bardzo cierpliwy, nie podpalałem się i czekałem na dzień ogłoszenia listy zawodników. Po treningu zobaczyłem, że dostałem mnóstwo wiadomości. Wtedy wiedziałem, że jest dobrze – wspomina tamten moment.
Jak się okazało, powołanie nie było tylko symbolicznym gestem Paulo Sousy. Portugalski szkoleniowiec dał Kamilowi Piątkowskiemu szansę debiutu w kadrze narodowej, a stało się to w meczu z Andorą. Obrońcy Rakowa w bloku defensywnym partnerował między innymi Kamil Glik. – Spotkałem się z zawodnikami, którzy grają na co dzień w najlepszych ligach w Europie. Moja obecność tam i debiut w kadrze były wspaniałym przeżyciem. Świetnie grało mi się u boku Kamila Glika. Już wcześniej byliśmy w kontakcie, ale bardzo się cieszę, że mogłem wystąpić z nim w reprezentacji narodowej. Jestem gotowy do gry w każdym meczu, lecz o składzie decyduje trener. Wie, na jakich zawodników chce postawić. Mnie pozostaje robić swoje najlepiej, jak potrafię – przyznaje Piątkowski.
Swoją świetną postawą Piątkowski zapracował nie tylko na debiut w kadrze narodowej, ale także transfer do Red Bull Salzburg. Austriacki klub wykupił polskiego obrońcę, ale postanowił wypożyczyć go do Rakowa do końca sezonu 2020/2021. Piątkowski idealnie wpisał się w profil zawodnika poszukiwanego przez zespół z Salzburga. – Kamil to bardzo, ale to bardzo pracowity chłopak, mocno zaangażowany w trening. Często prosił o dodatkowe zajęcia indywidualne, żeby szlifować słabsze strony. Zdyscyplinowany. Nigdy nie było z nim problemów. Mocny punkt drużyny, nie odpuszczał. Nie ma, że boli głowa, trzeba grać. Nawet jak czuł ból w nodze lub miał lekką kontuzję, to robił wszystko, żeby to zatuszować. Twardy, mocno stąpający po ziemi. Nie bujał w obłokach. W tamtym czasie mieliśmy dwóch, trzech chłopaków z widokiem na lepsze perspektywy, natomiast nie byli tak pracowici – mówił o Piątkowskim Marek Adamiak, trener oraz wychowawca w Gimnazjalnym Ośrodku Szkolenia Sportowego Młodzieży, skąd obrońca trafił do Zagłębia Lubin.
Wszystkie te cechy złożyły się na to, że dziś Kamil Piątkowski jest jednym z najbardziej perspektywicznych polskich obrońców. Dwa lata, które minęły od jego gry w III lidze, stały się dla niego czasem, w którym udowodnił, na co go stać. 2 maja w Lublinie będzie miał okazję zdobyć swoje pierwsze trofeum w karierze. Raków zagra w finale Fortuna Pucharu Polski z Arką Gdynia, a Piątkowski jest pewniakiem do wyjścia w podstawowej jedenastce. Czy po meczu będzie miał powody do radości? Tego jeszcze nie wiemy, ale Piątkowski i tak ma się czym pochwalić. – Historia niczym z bajki. Dla mnie to piękna sprawa – kończy, opisując krótko swoje ostatnie 24 miesiące.