Aktualności
[ANALIZA] Lekcja wysokiego pressingu. Jak Raków rozbroił Lecha?
Łatwo byłoby zrzucić zwycięstwo Rakowa nad Lechem na słabą formę gospodarzy. Poznaniacy mają przecież ogromne problemy z płynnością i skutecznością w ich grze od kilku miesięcy. Jednak Marek Papszun jeszcze po ćwierćfinałowym zwycięstwie twierdził coś innego. – Wiemy jak gra Lech, bo we wcześniejszych trzech spotkaniach zaaplikował nam dziewięć bramek. I nie przekonują mnie opinie o słabej grze rywala, bo w większości meczów to on dominuje. Jest oceniany przede wszystkim przez wynik, a nie zawsze jest to realne spojrzenie. Dlatego bardzo się cieszę, że do czterech razy sztuka, przełamaliśmy złą passę i zagraliśmy dziś na zero z tyłu – mówił.
Prawdą jest, że Raków zaimponował już w poprzednim starciu z Lechem: prowadził 2:0, a potem, pomimo straty aż trzech goli, jeszcze w doliczonym czasie uratował remis. Jednak tamto spotkanie było inne, niż to wtorkowe z Fortuna Pucharu Polski. Bardziej otwarte – współczynnik goli oczekiwanych obydwu drużyn wówczas wyniósł 6,3 (wg InStat), teraz już ledwie 1,43.
Nie wynikało to z tego, że Raków zrobił krok wstecz, by w niskim lub średnim pressingu ograniczać przestrzeń rywalom do zagrywania podań w pole karne. Stało się coś przeciwnego: goście zagrali jeszcze bardziej agresywnie. Zaliczyli trzy razy więcej przechwytów na połowie przeciwnika od Lecha (25 do 8), byli skuteczniejsi przy drugich piłkach (34 do 19), częściej zmuszali gospodarzy do strat na ich części boiska (aż 35-krotnie!), niż sami popełniali takie błędy (12 razy).
Dariusz Żuraw podkreślił po spotkaniu, że jedną z przyczyn porażki było to, że jego piłkarze grali nerwowo i nie byli w stanie wyprowadzić piłki od tyłu. To jednak nie tylko wina Lecha, ile zasługa pressingu Rakowa. Wystarczy spojrzeć na trójkę środkowych obrońców, by to zrozumieć – Andrzej Niewulis zaliczył 11 z 18 pojedynków w strefie środkowej, Jarosław Jach aż 8 z 11, Kamil Piątkowski 13 z 20.
Lech grał tak, jak chciał Raków – budując od tyłu, kierując swoje akcje dokładnie w te sektory, gdzie pozwalali im goście. Każdy w Polsce wie, że silną stroną „Kolejorza” są kreatywni zawodnicy w środku pola – Pedro Tiba oraz Dani Ramirez. Ograniczenie ich wpływu oznacza zwiększenie szans na zwycięstwo. Dało się zauważyć we wtorek, że jeszcze w pierwszej połowie zwłaszcza Tiba chciał wspierać swoich kolegów w rozegraniu akcji od bramki, ale to tylko ułatwiało pressing rywalom. Lechici nie byli w stanie poradzić sobie z ich aktywną obroną, zwłaszcza gdy pięciu zawodników Rakowa – dwóch środkowych pomocników i ofensywna trójka – zamykało rozgrywających „w klatce”. Dlatego Jesper Karlstrom, Tiba i Ramirez na własnej połowie wygrali w sumie cztery pojedynki z 18. Wszystkie były zasługą Szweda, który jednak i tak większość przegrał (5 z 9).
– Jesteśmy bardzo zawiedzeni wynikiem, ale także naszym stylem gry, bo po prostu nie byliśmy dziś wystarczająco dobrzy, by pokonać rywali. Brakowało nam pomysłu, musimy być na boisku mądrzejsi, dostosowywać się do sytuacji i czasem pogodzić się z tym, że przeciwnik zmusza nas do innego grania niż byśmy chcieli – mówił Karlstrom po spotkaniu. To pogodzenie się ze stylem rywala mogło oznaczać chęć, potrzebę gry bardziej bezpośredniej, by ominąć pressing Rakowa, a nie raz po raz stawać się jego ofiarą.
Ograniczenie wpływu środkowych pomocników na grę Lecha jest również zauważalne w tym, jaki wkład w ofensywę mieli Tiba i Ramirez. Jeszcze w pierwszych 15-20 minutach udawało im się zdobyć przewagę i zmusić Raków do niższej obrony, a zagranie Portugalczyka z czternastej minuty (grafika poniżej) świetnie obrazowało to, czego goście się obawiali i do czego nie chcieli dopuścić. To zresztą bardzo dobrze im się udało w dalszej części spotkania, głównie przez bardziej zdecydowaną grę w pojedynkach. O ile w otwierającym mecz kwadransie to Lech wygrał więcej pojedynków, o tyle w pozostałej części spotkania w tym elemencie dominował już tylko Raków. W drugiej połowie Tiba wykonał tylko trzy podania do przodu, wszyscy ofensywni zawodnicy grający za napastnikiem „Kolejorza” łącznie mieli cztery celne zagrania w pole karne przyjezdnych.
Wysoki pressing oznaczał, że Lech miał nie tylko problem z przedarciem się pod pole karne gości, ile nawet z wejściem na ich połowę. Udało im się to wyłącznie w 38% wszystkich akcji, a w strefie ataku kończyli tylko nieco częściej niż z co czwartą próbą zagrożenia bramce Rakowa (27%). Po 60. minucie nie oddali strzału z pola karnego Rakowa. Środkowi obrońcy Lecha niemal nie mieli okazji wgrywać piłek do pomocników – Antonio Milić do Tiby, Karlstroma i Ramireza podawał rzadziej (8 razy), niż oni do niego (13), gdy Salamon wykonał niewiele więcej, bo dziesięć takich zagrań. Wprowadzony w miejsce pierwszego z dwójki stoperów Thomas Rogne spróbował tylko raz.
Drugi gol jest tego doskonałym przykładem: Salamon otrzymuje podanie od Czerwińskiego z autu na linii środkowej i już po sekundzie doskakuje do niego Ivi Lopez. Jedynym rozwiązaniem jest więc zagranie do Rogne, któremu możliwość zmiany strony blokuje David Tijanić. Rezerwowy obrońca chce więc znów podań do Czerwińskiego, ale tam jest już Patryk Kun, który przechwytuje piłkę (grafika poniżej), podprowadza ją i po chwili zalicza asystę przy golu Ivana Gutkovskisa. Była 77. minuta spotkania, a Raków – poprzez napastników i wahadłowego – ani myślał o odpuszczeniu pressingu. Bronił do przodu, gdy gospodarze, nawet w tej jednej akcji, po stracie myśleli już tylko o tym, by zrobić krok w tył. To otwierało przestrzeń do kolejnych podań i sytuacji. Co czwarta kontra Rakowa kończyła się strzałem, tyle przestrzeni i tak łatwo mieli po przechwycie goście.
Chociaż plan Rakowa opierał się na defensywie, to łatwo zauważyć, że Marek Papszun przede wszystkim myślał o ataku. Wysoki pressing, jak przyjęło się dzięki niemieckiej szkole, jest najlepszym rozgrywającym. Niedawno, przy okazji meczu częstochowian z Legią w Warszawie, Czesław Michniewicz zauważał, że pod względem tak aktywnej obrony Raków jest najlepszy w kraju. Robi go systemowo, jest doskonale ułożony i gdy trafia na przeciwnika nie potrafiącego dostosować się do jego warunków, to starcie wygląda jakby w szachy rywalizował mistrz z zawodnikiem grającym głównie w warcaby.
Michał Zachodny