Aktualności
[ANALIZA] Jak Ojrzyński odmienił Arkę Gdynia
Dwadzieścia goli w pięciu meczach straciła Arka Gdynia przed przejęciem zespołu przez Leszka Ojrzyńskiego. Nowy szkoleniowiec jeszcze nie zdołał dopasować gry drużyny pod swój pomysł w stu procentach, ale zmiany już są widoczne i dają kibicom nadzieję, że we wtorkowym finale Pucharu Polski Arce uda się zaskoczyć faworyzowanego Lecha Poznań.
Zbliżała się 80. minuta drugiego meczu półfinałowego Pucharu Polski, gdy bramkarz Pāvels Šteinbors przejął płaskie dośrodkowanie po kolejnym ataku Wigier. Golkiper Arki wstał z murawy, już rozglądał się za możliwością rozegrania akcji, wyrzucił piłkę na murawę i… nie zauważył, gdy Damian Kądzior wyskoczył mu zza pleców, przejął piłkę i strzelił do pustej bramki. Czwarty gol dla gości nie dał im ostatecznie awansu do finału, ale idealnie obrazował grę gdynian w defensywie – chaos, nieporadność i naiwność.
Był to czwarty z serii pięciu fatalnych meczów Arki, w których piłkarze Grzegorza Nicińskiego stracili aż dwadzieścia goli. Nie było przypadku w tym, że od początku 2017 roku finaliści PP tylko raz zaliczyli czyste konto – w pierwszym spotkaniu z Wigrami – i też nikogo nie zaskoczyła zmiana na stanowisku trenera. Chociaż w trzech meczach po przejęciu zespołu przez Leszka Ojrzyńskiego Arka jeszcze nie wygrała, to przynajmniej kibice są spokojniejsi widząc lepszą organizację na boisku.
Zmiana szkoleniowca zwykle jest podyktowana chęcią wstrząśnięcia zespołem, podniesienia morale piłkarzy i także z takimi aspektami kojarzony jest Ojrzyński jako trener. Jednak on sam od początku zaznaczał, że w przypadku Arki kluczowy będzie element taktyczny. – Takie zmiany przeprowadza się łatwiej – mówił Ojrzyński. I już w prestiżowym, derbowym starciu z Lechią zespół był ustawiony inaczej, był też trudniejszy do rozbicia, a piłkarze wiedzieli, jak zachowywać się w konkretnych sytuacjach. Nieprzypadkowo walczący o mistrzostwo rywale zostali ograniczeni do ledwie jedenastu kluczowych podań w tym meczu.
Symbolem zmian jest Antoni Łukasiewicz. Defensywny pomocnik przed przyjściem Ojrzyńskiego zagrał w 2017 roku mniej razy, niż w trzech spotkaniach nowego trenera, który uznał, że 33-latek jest niezbędny. Ustawił go tam, gdzie Arka miała najwięcej problemów – między liniami pomocy i obrony – a doświadczony piłkarz pomógł całej drużynie. W trakcie spotkań można dostrzec, jak Łukasiewicz ustawia kolegów, asekuruje ich, wprowadza większy spokój, gdy zespół ma piłkę i gdy musi się bronić.
Jego wpływ ma przełożenie w statystykach: w spotkaniach z Lechią (1:2), Wisłą Płock (1:1) i Piastem Gliwice (1:1) Łukasiewicz wygrywał większość swoich pojedynków, najczęściej zbierał drugie piłki w strefie środkowej, podawał najczęściej i najdokładniej. Dodatkowo żaden inny piłkarz Arki w tym sezonie nie odzyskiwał posiadania tak często na połowie rywala, jak on. – W ostatnim czasie z trenerem właśnie dużo rozmawialiśmy na temat taktyki, analizowaliśmy bramki tracone w poprzednich meczach. Dużo czasu poświęciliśmy właśnie na to, abyśmy grali szczelniej i pewniej z tyłu, eliminowali błędy – mówił Łukasiewicz po derbach.
Efekt jest taki, że choć Arka jeszcze nie wygrała, to dwukrotnie była tego bliska – z Wisłą i z Piastem prowadzenie traciła w ostatnich minutach. Mimo tego Ojrzyński nie był do końca zadowolony po ostatnim sprawdzianie gdynian przed finałem Pucharu Polski. - Dopiero poznaję tę drużynę. Można było to lepiej rozegrać piłkarsko i biegowo. Chłopcy się starali, ich też ta strata punktów boli – mówił po remisie z Piastem.
Kolejnym kluczowym elementem w odmienionej grze Arki jest Rafał Siemaszko. Jego wpływ jest mniej zauważalny, ponieważ zespół nie jest usposobiony ofensywnie, a napastnik rzadko ma piłkę przy nodze. Jednak rola najlepszego strzelca drużyny nie jest związana z rozegraniem, ale dynamicznymi rajdami, którymi zmusza obrońców rywali do podejmowania trudnych decyzji, np. o wyjściu ze swojej strefy, złamania linii. O tym, jak niski i mobilny zawodnik jest trudnym przeciwnikiem do krycia przekonał się Hebert z Piasta, któremu Siemaszko uciekł, wygrał pojedynek główkowy w polu karnym i trafiając piłką w rękę defensora wywalczył jedenastkę.
Jednak jego statystyki nie są imponujące: choć Wiśle Płock strzelił gola, to był jego jedyny celny strzał w ostatnich trzech spotkaniach. Tymczasem na początku pracy Ojrzyński jasno wyraził swoje oczekiwania wobec zawodników ofensywnych. – Chciałbym, by napastnik oddawał w meczu pięć strzałów, boczni pomocnicy podobnie, niech 30-40% z nich będzie celnych i już zwiększymy szanse na dobry wynik. Zawsze w klubach stawiałem zawodnikom cele w postaci uderzeń, pojedynków, ale na to przyjdzie czas. Piłkarze ofensywni mają grać odważnie, szukać drogi do bramki – zaznaczał. Dlatego można zauważyć, że grający na skrzydłach Mateusz Szwoch, Miroslav Bożok i Dariusz Formella (w finale z Lechem nie wystąpi) często są blisko napastnika, wbiegają do środka, boczne strefy zostawiając obrońcom.
Jednak takich ataków Arka nie miała zbyt wiele. Skupienie na poprawnej grze defensywnej jest większe, dlatego w meczach z Wisłą i Piastem zespół kończył spotkania mocno cofnięty pod własną bramkę, co także przełożyło się na okazje dla rywali. Szwoch tylko w dwóch ostatnich występach zaliczył więcej odbiorów niż dryblingów. Jednak jego współpraca z Siemszaką może być największym zagrożeniem dla Lecha we wtorkowym finale.
Zwłaszcza na początku spotkania. – Takie założenie mamy zawsze, by ruszyć od początku, jak najszybciej strzelić gola – mówił Ojrzyński. Do finału Arka podejdzie jeszcze nie w pełni ukształtowana przez nowego trenera, więc pewnie i wyćwiczonych elementów będzie mniej (z większym naciskiem położonym na stałe fragmenty), i podstawowym założeniem będzie przeszkadzanie rywalom. Jednak zmiany z początku pracy nowego trenera same w sobie są nadzieją na zrealizowanie celów gdynian na ten sezon. Wygranie Pucharu i utrzymanie w Ekstraklasie byłoby osiągnięciem, które jeszcze kilka tygodni temu przy fatalnej grze wydawało się coraz mniej prawdopodobne.
Michał Zachodny